Definicje, granice
Przeprowadzony niedawno przez TNS Pentor sondaż wykazał, ze blisko dwie trzecie Polaków nie wie, co kryje się za skrótem GMO, przy czym „duży poziom wiedzy” na ich temat deklaruje zaledwie 2% respondentów. Nie powinien więc dziwić wynik ankiety wykonanej przez BBVA Foundation, pokazujący, że 52.2% Polaków zgadza się ze stwierdzeniem, że „zwykłe pomidory, te, które jemy normalnie, nie mają genów, natomiast te zmodyfikowane je mają”. Wyniki te pokazują stosunek Polskich konsumentów do żywności uzyskiwanej w laboratoriach – nie wiemy, czym ona jest, ale na wszelki wypadek jesteśmy jej głęboko nieufni. Co ciekawe, wraz z upływem czasu wiedza społeczna na jej temat wcale się nie poprawia, a stosunek nie polepsza, co zresztą zgadza się z ogólną tendencją w Europie, w której jeszcze w 1996 roku w wielu krajach poparcie dla organizmów genetycznie modyfikowanych sięgało 50-60%, a w 2010 roku najwyższy wynik odnotowano w Wielkiej Brytanii – 44%, z Grecją i Cyprem na przeciwnym biegunie z wynikiem zaledwie po 10%. Nie wydaje się to skutkiem braku uwagi poświeconej temu tematowi – w tym samym sondażu jedynie 18% respondentów zadeklarowało brak kontaktu z terminem GMO [Komisja Europejska 2010]. Spróbujmy przyjrzeć się temu, czy rzeczywiście mamy podstawy do obaw, a przede wszystkim, co takiego kryje się za terminem „organizmy genetycznie modyfikowane”, co wyzwala w nas taki odruch niechęci, a czasem może nawet lęku?
Organizmy genetycznie modyfikowane (GMO, czyli Genetically Modified Organism) to takie, przy których doborze pożądanych cech zastosowano nowe, wynalezione w wyniku rozwoju genetyki i biologii molekularnej techniki. W przeszłości, żeby nasze pomidory były większe, bardziej czerwone i pachnące, rolnik musiał dobierać rośliny rodzące takie właśnie owoce i pracowicie krzyżować je ze sobą. Było to bardzo czasochłonne (wymagało rozwoju dojrzałego osobnika w każdym pokoleniu) a sukces pozostawał niepewny. Zmiana frekwencji występowania pożądanych genów może się bowiem wiązać z nieświadomą selekcją cech niepożądanych, a źródła nowych cech – mutacje i rearanżacje genomu – są zupełnie losowe, rzadkie i nieprzewidywalne. Dlatego udomowione przez neolityczną ludzkość uprawy doskonalone były pieczołowicie przez setki pokoleń. Współczesna kukurydza pochodzi na przykład z hybrydyzacji genomów przynajmniej dwóch przodków (prawdopodobnie z rodzin Teostinte i Tripasacum), a to jak gruntownej zmianie musiała ulec, doskonale obrazują skamieniałe kolby kukurydzy sprzed przeszło pięciu tysięcy lat znalezione w Tehuacan w Meksyku, które osiągały zaledwie jedną dziesiątą rozmiarów współczesnych odmian [Piperno & Flanery 2001].
Obietnice
To wspomnianemu rozwojowi nauk biologicznych zawdzięczamy wiedzę, że za cechy danego organizmu w znacznym stopniu odpowiada właśnie jego genom zawierający informacje o tym, jakie białka w danym momencie ma syntetyzować. Co więcej, wiemy, że ewolucyjny charakter relacji miedzy żywymi organizmami na Ziemi poskutkował uniwersalnym kodem genetycznym, który z kolei w połączeniu z rozwiniętymi w latach 70. technikami manipulacji genetycznych pozwolił nam modyfikować genomy badanych organizmów, a nawet przenosić konkretne geny między nimi. Naukowcy będący pod wrażeniem ogromnego potencjału tego rodzaju badań – świadomi, że wraz z wielką mocą idzie wielka odpowiedzialność, początkowo ogłosili dobrowolne wręcz moratorium na badania związane z zastosowaniem rekombinacji DNA [Berg 2004]. Wraz z upływem lat i coraz lepszym zrozumieniem efektów tych działań regulacje były stopniowo rozluźniane, nie realizując zresztą żadnego z czarnych scenariuszy wieszczonych czterdzieści lat wcześniej. Efekty tych doświadczeń już dawno wywędrowały z laboratoriów do naszych domów i dzisiaj mało kto protestuje, dowiadując się, że używany przez niego proszek do prania zawiera enzymy, a apteczka leki i hormony uzyskane tą drogą [Walsch 2005].
Spontaniczny protest powstaje, gdy z produktów uzyskanych w wyniku modyfikacji genetycznych przechodzimy do ich konsumpcji. Proces ten wiązał się z rozwojem rynku GMO od samego początku. Dłużej zachowujące świeżość, w wyniku zmniejszenia aktywności jednego z genów odpowiedzialnych za proces dojrzewania, pomidory Flavr Savr były pierwszym na świecie organizmem genetycznie modyfikowanym, dopuszczonym do sprzedaży w 1994 roku. Stały się także jednym z bohaterów książki Donny Haraway Modest_Witness@Second_Millennium. Female Man©_Meets_OncoMouse™ (obok często przywoływanej OncoMouse), w której autorka na nowo podejmuje wysiłek kwestionowania tradycyjnych podziałów zapoczątkowany w klasycznym już Manifeście cyborga. Dla Haraway ani kobieta/mężczyzna, ani cyborg, ani komputer, ani żaden inny obiekt nie mają na stałe wyznaczonych granic i swoich określonych istot – istnieją wyłącznie w rozległych sieciach zależności. Stąd w jej analizie, jak to określa, technobiowładzy genetycznie modyfikowany pomidor staje się takim samym wyzwaniem, jak cyborg. Obydwa istnieją równocześnie zarówno jako realne obiekty, jak i fantazje rodem z science-fiction. Flavr Savr nie jest jedynie kolejnym typem pomidora, jest nowym bytem pochodzącym z tak jakby innego świata o jeszcze niezbadanych możliwościach [Haraway 1997: 85]. W swojej osobliwej narracji łączącej analizę literatury science-fiction, stan najnowszych badań biologicznych, filozofię feministyczną i autobiograficzne wyznania (Latour w recenzji jednej z jej książek stwierdza z prostotą, że właściwie nie wiadomo, co dokładnie bada) Haraway przyznaje:
Wyjątkowo przyciągają mnie tak angażujące nowe istoty jak pomidor z genem pochodzącym z żyjącej na dnie zimnego morza flądry, który koduje hamowanie zamarzania czy ziemniak z genem jedwabnika zwiększającym odporność na choroby. DNA Plant Technology z Oakland w Kalifornii rozpoczęło testy tej kombinacji pomidoro-rybiej odporności na zamarzanie w 1991. [Haraway 1997: 247]
Haraway chce podchodzić do nowych tworów, jakimi są GMO, z ciekawością i ekscytacją, domyślając się na razie jedynie, co może powstać w wyniku różnych praktyk biotechnologicznych. Ujawnia również głęboki wymiar etyczny takiej postawy: zależy jej na tym, aby powitać genetycznie modyfikowane organizmy jako nowych obywateli świata, aby zmienić dawną opowieść o najeździe intruzów na pokojowe wejście we współegzystencję[Haraway 1997]. Mówi wiele o ostrożności, do czego jeszcze wrócimy, ale przede wszystkim apeluje o gościnną otwartość. Zwraca uwagę, że porównanie praktyk inżynierii genetycznej do brutalnego ataku i zacieraniu granic czystego ciała niebezpiecznie przypomina lęk przed biologiczną obcością stojący w centrum rasistowskich dyskursów dotyczących skalania przez niekontrolowane mieszanie się różnych ras [Haraway 1997; Didur 2003]. Powitanie GMO to powitanie nowego tysiąclecia, być może z nadzieją, że będzie ono lepsze od wcześniejszych.
Zakończenie tej historii jest nieco ironiczne, ale również, jak postaramy się wykazać, zrozumiałe: należy bowiem dodać, że po początkowym okresie wielkich nadziei Flavr Savr okazał się jednak komercyjnym niewypałem. Legendarna amerykańska firma Campbell Soup, która wiele zainwestowała w proces jego uzyskania, pod naporem zaniepokojonych konsumentów zmuszona była wycofać się z produkcji.
To właśnie w tym okresie zaczęło dominować przekonanie, że do sukcesu komercyjnego GMO niezbędna byłaby powszechna i kosztowna kampania reklamowa nastawiona na zmianę stosunku społeczeństwa do biotechnologii. Niektórym jednak to rozwiązanie wydało się niepraktyczne, więc korporacje na czele z rosnącym gigantem Monsanto przeniosły swoją uwagę na producentów. Strategia ta okazała się niezwykle skuteczna. W 2012 roku 170 milionów hektarów pól zasianych zostało zmodyfikowanymi genetycznie nasionami (ponad 11% całkowitej powierzchni pól uprawnych świata), na co farmerzy wydali łącznie około 15 miliardów dolarów. Należy dodać, ze chociaż uprawy takie znajdują się w 28 krajach, to na największą piątkę (USA, Brazylia, Argentyna, Kanada i Indie) przypada niemal 90% tej powierzchni. Prawie całość upraw ogranicza się do czterech gatunków roślin – soi, kukurydzy, rzepaku i bawełny. Zastosowane modyfikacje dotyczą głównie dwóch cech – zdolności do tolerowania herbicydów o szerokim spektrum działania i zdolności do syntezowania wysoce specyficznych insektycydów [GM Crops… 2013]. Ich użycie zwiększyło produkcję, a co za tym idzie, zyski rolników skutkując jednocześnie zmniejszeniem zużycia środków ochronnych.
Zdolności do tolerowania herbicydów w ogromnej większości dotyczą Glifosatu (będącego głównym aktywnym składnikiem sprzedawanego przez Monsanto Roundupu) – inhibitora EPSP, jednego z enzymów niezbędnych do syntezy aminokwasów aromatycznych przez rośliny. Niska toksyczność tego związku dla ludzi wynika z faktu, ze zwierzęta nieposiadające tego enzymu, pozyskują go wraz z pokarmem. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA ang. United States Environmental Protection Agency) przypisała mu niski, trzeci z cztero-stopniowej skali stopień toksyczności, wykazując, że osoba odżywiająca się przez całe życie żywnością pochodząca wyłącznie z pól opryskiwanych Glifosatem o maksymalnym dozwolonym stężeniu nie powinna zaobserwować żadnych negatywnych objawów dla swojego zdrowia. Jego zastosowanie pozwoliło rolnikom na obniżenie ilości używanych oprysków, a przede wszystkim umożliwiło stosowanie tylko jednego związku w trakcie oprysków. Będąc najczęściej używanym na świecie herbicydem, Glifosat stał się ofiarą własnego sukcesu. Rolnicy, którzy odeszli od rotacji upraw i zwalczania chwastów przy użyciu orki (może ona prowadzić do zubożenia wierzchnich warstw gleby i uwalniania dwutlenku węgla, wymaga także znacznych nakładów pracy) wbrew wcześniejszym zapewnieniom Monsanto, zaczęli obserwować pojawianie się odporności na Rundupowi u atakujących ich uprawy chwastów. Chociaż przeprowadzone w Anglii przez grupę PG Economics badania pokazały, że stosowanie opornej na herbicydy wełny w latach 1996-2011 zmniejszyło zużycie tych związków stosowanych przy jej uprawie o 15.5 miliona kilogramów, to w ostatnich latach odporne odmiany chwastów doprowadziły do stopniowego powrotu większego zużycia tych związków.
Zdolność do syntezowania wysoce specyficznych (czyli wybiórczych) insektycydów związana jest z odkryciem tego, że znane nauce od ponad wieku przetrwalniki bakterii Bacillus thuringiensis syntezują białka, które po zjedzeniu przez larwy owadów (w zależności od szczepu bakterii, z którego zostaną wyizolowane) zdolne są do inkorporacji w błony nabłonka układu pokarmowego tych organizmów, co prowadzi do ich śmierci. Związek ten w postaci oprysków używany jest od lat 20. XX wieku, również w tzw. „uprawach organicznych”. Zastosowanie go na szeroką skalę wiązało się jednak z ewolucją szkodników uodparniających się na niego, co w konsekwencji rozpętało wyścig miedzy wprowadzaniem nowych odmian tego białka a powstawaniem nowych populacji odpornych szkodników (zupełnie analogicznie do relacji obserwowanej w produkcji antybiotyków) [Bagla 2010]. Wiele dyskutowano o ryzyku, jakie tego typu uprawy mogłyby stanowić dla środowiska w związku z ewentualnym przeniesieniem tej odporności na inne rośliny i wiążącą się z tym zwiększoną szansą ich przetrwania, co mogłoby doprowadzić rozprzestrzeniania się takiej populacji. Jedną z takich kontrowersji były w 2000 roku doniesienia z południowego stanu Oaxaca w Meksyku sugerujące odnalezienie śladów genetycznie modyfikowanej kukurydzy w uprawach, na których nie była ona rozsiewana. Słabości techniczne publikacji doprowadziły do licznych dodatkowych badań. Te jednak nie dostarczyły jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy tamtejsze rośliny krzyżowały się z odmianami genetycznie modyfikowanymi czy też mogły stanowić domieszkę sprowadzonych z USA w celach konsumpcyjnych nasion zasianych przez nieświadomych rolników [Metz, Fütterer 2002]. Należy jednak pamiętać, ze wśród organizmów wielokomórkowych horyzontalny transfer genów praktycznie nie zachodzi, a bariery między gatunkami są szczelne. Nie rodzi to więc niebezpieczeństwa wydostania się danej cechy poza pola i powstania „super-chwastów”. Istnieją przy tym możliwości inżynierii roślin bezpłodnych, w przypadku których jakakolwiek szansa krzyżowania się zupełnie zniknie, jednak wszystkie duże firmy biotechnologiczne uznając obawy przed całkowitym uzależnieniem rolników od producentów takich nasion, deklarują brak planów wprowadzenia tego rozwiązania.
Opisane osiągnięcia – Rundup oraz szczepy Bacillus thuringiensis – mogą wydawać się raczej skromne, jednak dalszy rozwój metod zmiany genomu budzi nadzieje na to, ze biotechnologia może zbliżyć się do realizacji marzeń, z którymi związany był początek jej rozwoju – pomocy w wykarmieniu rosnącej populacji świata przy jednoczesnym zmniejszeniu negatywnego wpływu na środowisko wysoko wydajnych upraw. Rozwój w tej dziedzinie odbywa się wielotorowo. Dotyczy on metod wprowadzania zmian w samym genomie – początkowo istniała słaba kontrola precyzji tego procesu, a jego sukces w dużej mierze zależał od jakości późniejszej selekcji, dziś stało się to dużo łatwiejsze. Co więcej, te laboratoryjne techniki dają nam niespotykaną dotąd możliwość nie tylko wprowadzania nowych, ale również i istniejących wcześniej genów rośliny, ułatwiając jednoczesną zmianę wielu z nich. Na przykład zamiast wprowadzać bakteryjne białko zapewniające zwiększoną tolerancję suszy, możliwe staje się przystosowanie genów rośliny do tego, aby lepiej znosiła ona takie warunki. Dodatkowo gwałtowny postęp technik sekwencjonowania DNA obniżył koszty poznania całego genomu danego organizmu z liczonego w miliardach dolarów w latach 90. (budżet „Human Genome Project” wynosił trzy miliardy dolarów) do zaledwie tysięcy dolarów, co pozwoliło na szybką i dogłębną analizę przeprowadzonych eksperymentów. Przede wszystkim jednak ogromny wysiłek tysięcy badaczy na całym świecie skutkuje znacznie lepszym poznaniem biologii roślin, co zwiększa szanse na skuteczną realizację ambitnych celów.
Najsłynniejszym przykładem próby zwiększenia wartości odżywczych pożywienia poprzez zastosowanie technik biologii molekularnej jest tzw. złoty ryż – odmiana zawierająca zwiększony poziom β-karotenu, prekursora witaminy A, której deficyt występujący dość powszechnie we wschodniej Azji prowadzi do licznych powikłań, łącznie ze znacznym zwiększeniem śmiertelności u dzieci. Szacuje się, że ponad 400 milionów ludzi na całym świecie, u których wartość konsumpcji nie przekracza 1,25 $ na dobę, żywi się ryżem. 250 milionów dzieci na świecie cierpi na deficyt witaminy A. Śmierci,około miliona z nich można by uniknąć poprzez dodanie do ich diety tej witaminy. W wyniku restrykcyjnych przepisów i licznych protestów przeciw GMO udostępnienie złotego ryżu, po ogłoszeniu planów wprowadzenia jego uprawy w 2000 roku, napotkało ogromne trudności. Obecnie jest on testowany na filipińskich polach i przewiduje się, że zostanie dopuszczony do obrotu w 2014 roku [Potrykus 2010].
Zwiększenie wydajności produkcji pożywienia w uboższych krajach od początku stanowiło jednym z głównych celów badań nad genetyczną modyfikacją roślin. Powszechnie uprawiany w Ameryce Południowej i w Afryce maniok jest od lat dostępny zarówno w odmianach odpornych na zarażenie wirusem mozaiki manioku (hamującym wzrost tej rośliny), jak i odpornych na wirusa wywołującego chorobę brunatnych bruzd manioku (niszczy jadalne korzenie). Niestety w wielu rejonach wschodniej Afryki choroby te współwystępują, a ponieważ maniok wydaje kwiaty raz na dwa lata, otrzymanie szczepów odpornych na obie choroby konwencjonalnymi metodami okazało się niezwykle trudne. Uczeni stworzyli jednak taką odmianę właśnie poprzez modyfikacje genetyczne [Cressey 2013].
Ogromny postęp jest również dokonywany w rozwoju odmian roślin o zwiększonej tolerancji na zmienne warunki środowiska (susze lub chłód) czy różne uprawy (zapotrzebowanie na wodę, zasadowość gleby lub obecność w niej związków toksycznych hamujących wzrost roślin). Dzięki temu otwierają się możliwości wydajnej kultywacji roślin w miejscach dotąd niedostępnych, zwiększając całkowitą powierzchnię uprawną planety bez konieczności wycinania pierwotnych lasów [Schroeder… 2013].
Modyfikacje genetyczne niekoniecznie wyznaczają jedyną drogę do osiągnięcia tych celów. Stosowanie tradycyjnych technik pozyskiwania nowych odmian roślin uprawnych, zarządzanie samą uprawą, gospodarką wodną, nawożeniem, wydajnymi technikami zbiorów i kontrolą chwastów oraz pasożytów mają kluczowe znaczenie – jak pokazała choćby Zielona rewolucja w latach 60. XX wieku [Pingali 2012]. Inżynieria genetyczna nie próbuje ich zastąpić, a jest jedynie gałęzią rozwoju zapewniającą narzędzie uzupełniające – przyspieszające i zwiększające wydajność. Należy zaznaczyć, że średnia wydajność produkcji zboża na świecie wzrosła z 1,353 kg/ha w 1961 do 3,38 kg/ha w 2007 roku, przy równoczesnym zwiększeniu się liczby ludzi na Ziemi z trzech miliardów do ponad sześciu (dane ONZ). Innymi słowy, wyzwaniem planetarnym staje się znalezienie sposobu na wzrost wydajności upraw, zwiększenie powierzchni pól uprawnych – w przeciwnym razie biedniejszą część ludzkości czeka śmierć głodową.

Lęki
W środowisku naukowym istnieje zasadniczo konsensus dotyczący bezpieczeństwa żywności uzyskiwanej metodami inżynierii genetycznej dla zdrowia człowieka. Twierdzenie to może wydać się kontrowersyjne, zwłaszcza gdy śledzi się medialną debatę dotyczącą tego tematu. Nie oznacza to bowiem, że nie istnieje grupa naukowców (często bardzo głęboko i szczerze przekonana o swoich racjach, a przy tym bardzo aktywnie uczestnicząca w debacie publicznej), która przyjmuje odmienne pozycje. Media często mają tendencję, aby oddawać w debatach tyle samo miejsca opiniom przedstawicieli różnych stron sporu, co ma stworzyć wrażenie neutralności i obiektywizmu (przed czym przestrzega Haraway w tekście Wiedze usytuowane). Dlatego nie raz spotkamy w nich naukowców tłumaczących autyzm szczepieniami, przeciwstawiających się twierdzeniom o antropogenicznych podstawach obserwowanych zmian klimatu czy nawet pracowników muzeów Kreacjonizmu opowiadających o ludziach ujeżdżających dinozaury. Z tego powodu różnego rodzaju stowarzyszenia naukowców, takie jak Międzynarodowa Rada Nauki (organizacja składająca się ze 120 krajowych organizacji naukowych reprezentujących 140 krajów, 22 międzynarodowych stowarzyszeń naukowych i 31 międzynarodowych unii naukowych), Prezydium Polskiej Akademii Nauk, Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności czy Amerykańska Akademia Nauki informują opinię publiczną o braku zasadnych przesłanek dotyczących istnienia dodatkowego ryzyka dla zdrowia konsumenta związanego z metodami stosowanymi do uzyskiwania żywności genetycznie modyfikowanej.
Innymi słowy, w środowisku naukowym istnieje konsensus dotyczący bezpieczeństwa uzyskanej tą metodą żywności dla zdrowia człowieka. Jak zawsze w nauce stanowisko to może ulec zmianie pod wpływem nowych danych, ale na dzień dzisiejszy nie ma ku temu żadnych przesłanek. Nie wchodząc w nadmierne szczegóły należy nadmienić, ze istnieją pojedyncze badania pokazujące, ze być może występuje słaba korelacja z nieprawdopodobnymi schorzeniami, jeśli wystarczająco wyselekcjonujemy obserwowane gryzonie karmione GMO. Jak dotąd ich lektura zdaje się jednak, podobnie do prac naukowych dotyczących np. homeopatii, obrazować słabości, jakie nieodzownie istnieją w naszych metodach badawczych. Stąd konieczność powtarzania doświadczeń i różnice istotności, jaką przypisujemy dużym, podwójnie ślepym próbom klinicznym w stosunku do obserwacji małej liczby modelowych zwierząt, w której słaby efekt zanika zupełnie wraz ze wzrostem jakości prowadzonych badań.
Wszyscy powinniśmy być przy tym świadomi, jak dużo zawdzięczamy proekologicznym aktywistom. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat przekształcili oni skutecznie społeczną świadomość i przyczynili się do zmian regulacji prawnych w licznych i bardzo istotnych kwestiach. To im zawdzięczamy poprawę jakości powietrza, wody i gleby. Okazali się oni nieodzowni w ochronie licznych zagrożonych gatunków i obszarów, redukując straty w bioróżnorodności naszej planety. W tym jednak sensie sprzeciw wobec technologii dającej szanse na zmniejszenie używanych w rolnictwie związków ochronnych i powierzchni pól uprawnych wydaje się pozbawiony sensu. Praktyczniejszym rozwiązaniem wydaje się ocena, na ile nowatorski jest i jak duże potencjalne ryzyko dla konsumentów i środowiska niesie za sobą nowy, dopiero rejestrowany produkt. Wtedy zgodnie z tym szacunkiem można decydować o ścieżce rejestracji, jaką powinien podążać – niezależnie od „naturalnych” czy „sztucznych” technik zastosowanych do jego otrzymania.
Dziś wprowadzenie żywności genetycznie modyfikowanej w wyniku długotrwałych protestów i niechęci opinii publicznej jest około dziesięć razy dłuższe i droższe od jej tradycyjnych odpowiedników (dla przykładu wspomniany złoty ryż był gotowy do hodowli w 1999 roku). Taki stan rzeczy, na co próbują zwrócić uwagę liczne petycje zaangażowanych naukowców szczególnie ze środowisk akademickich, nie pozostaje bez konsekwencji. Okazuje się, że na takie badania genetyczne stać wyłącznie ogromne korporacje, przez co rozwój tej dziedziny skupia się na produktach zwiększających zyski, których celem mogą być niemal wyłącznie kraje bogate. Należy pamiętać, że zajmowanie pozycji odrzucania jakiegokolwiek ryzyka jest luksusem, na który ogromna część ludzkości nie może sobie pozwolić.
Co więcej wiemy, że rozwój technologii może prowadzić do zmniejszenia wykluczenia pewnych grup społecznych (dostęp do informacji zapewniony przez Internet czy kontroli reprodukcji przez współczesną biomedycynę). Dla osób mniej zarabiających, dla których żywność stanowi znacznie większą część budżetu, bezpodstawny lęk wobec tańszego pożywienia oznaczać może istotne pogorszenie poziomu życia. Laureat pokojowej Nagrody Nobla i ojciec Zielonej rewolucji Norman Borlaug określa aktywistów przeciwnych GMO w Afryce jako „utopijnie myślące elity społeczne i ekonomiczne”, których działalność najwymowniej ukazała odmowa prezydenta Zambii przyjęcia podarowanej przez USA modyfikowanej genetycznie kukurydzy. Działo się to w okresie powszechnego głodu w tym rejonie Afryki, a kukurydza dopuszczona do konsumpcji w Stanach Zjednoczonych została nazwana przez będącego pod wpływem retoryki przeciwników GMO przywódcy Zambii „trucizną”. Fakt, że do takiego antynaukowego podejścia nie należy podchodzić lekceważąco, powinien okazać się być może szczególnie jasny dla osób, które tragiczne skutki Lysenkizmu oglądały z tej samej strony żelaznej kurtyny.
W USA żywność modyfikowana genetycznie często nazywana jest “Frankenfood”, co ma połączyć ten twór z dziewiętnastowieczną opowieścią Mary Shelley o Frankensteinie, funkcjonującą jako ostrzeżenie przed nauką zdolną produkować nieujarzmione i plugawe potwory, które w końcu obrócą się przeciw swoim stwórcom. Tym, co może łączyć GMO z dawnymi monstrami, jest ich toksyczność – jak modyfikowana genetycznie kukurydza w Zambii. Nie możemy być pewni, jakie modyfikacje zostały wprowadzone, co kryje genom naszego pożywienia (sugerując przy tym, że w przypadku rośliny niezmodyfikowanej taką wiedzę posiadamy). Kukurydza stała się brudną, zmieszaną hybrydą, została „genetycznie zanieczyszczona”, zatem należy ją oznakować i zniszczyć. W tym sensie modyfikacje najgłębszej tożsamości jednostki, genomu, stają się nagle teologiczną opowieścią o zabawie w Stwórcę. I co ciekawe, tych kategorii może użyć zarówno prawica, która będzie odwoływać się do Boga, jak i lewica powołująca się z kolei na Naturę, Przyrodę lub Ziemię.
Tymczasem Bruno Latour w tekście Love Your Monsters ukazuje jednak szczególny misreading tej powieści i powszechną pomyłkę: Frankenstein to nazwisko twórcy potwora, a nie on sam – mylimy zatem naukowca z jego stworzeniem. Latour podkreśla, że w pewnym sensie ta pomyłka musiała się wydarzyć – splątanie nauki, technologii, polityki i demografii, zależność badań naukowych od nieprzeliczonej liczby czynników społecznych, politycznych, ekonomicznych i vice versa sprawia, że rzeczywiście trudno odróżnić naukowców od potworów [Latour 2012]. Jedną z ambicji intelektualnych tego badacza, począwszy od jego najwcześniejszych prac, z projektem etnografii laboratorium na czele, stało się właśnie podążanie za tym splątaniem i analiza skomplikowanego układu zależności, jakim jest nowoczesna nauka.
Latour za swoich przeciwników uznaje przede wszystkim tych, którzy wierzą: w czystość metody badania, czyli możliwości rozbicia procesu naukowego na proces poznawczy i proces etyczny oraz w czystość samego obiektu badanego, jego wyraźnej, esencjalnej tożsamości. Latour w swoim prześmiewczym stylu nazywa konsekwencje tego myślenia quasi-apokaliptycznymi, zwolennicy „czystości” zdają się mówić: „myliliśmy się od samego początku, odwróćmy się od postępu, postawmy sobie granice i wróćmy do naszych ludzkich ograniczeń. Zostawmy nie-ludzi w spokoju w ich nieskalanej Naturze, mea culpa, mea maxima culpa [Latour 2012]. GMO zdaje się jednak stać w poprzek tych porządków: nie sposób myśleć o nich w ich wypreparowaniu od polityki; jednocześnie przekraczają wszelkie wcześniej ustalone granice – między jednostkami i gatunkami.

Miłość i korporacje
Donna Haraway pisze, że kiedyś naukowcy byli postrzegani jako silna wspólnota zdolna wypowiadać obiektywne opinie o rzeczywistości; dziś wydaje się, że jest inaczej. Czy zatem zmienili się naukowcy czy ludzie przestali słuchać autorytetów? Haraway ma na to inną odpowiedź: zmieniły się fakty, które okazały się znacznie bardziej skomplikowane. Flavr savr nie jest pomidorem, do którego można użyć tradycyjnego języka opisu, ponieważ jest „zmutowanym obiektem”, zdolnym zostać ujętym wyłącznie dzięki odważnej wyobraźni [Haraway 1997]. Ziemniak, do którego roślinnego wnętrza wywędrował gen z jedwabnika nie staje się wprawdzie zwierzęciem, ale w tym momencie musimy porządnie przemyśleć obydwie kategorie. Uznanie obiektu za odrębną jednostkę wcale nie jest, w ramach dyskursu biologicznego, takie bezproblemowe, a Haraway zależy również na tym, żeby ukazać to w planie społecznym, gdy traktuje system immunologiczny jako metaforę wspólnoty, której zmienne, półprzepuszczalne granice domagają się ciągłych re-aranżacji i re-definicji [Haraway 1997; Davies 2012]. Konstruowana natura przestaje być „naturalna”, ale też nie można zapomnieć, że nigdy właściwie taka nie była – co sugerują ostatnie badania genetyczne nawet w przypadku naszego gatunku, który prawdopodobnie w pewnym momencie swojego rozwoju krzyżował się z innymi [Hammer 2013]. Stąd, jak twierdzi Latour:
Chcący chronić naturalnych ekosystemów nagle orientują się w zamieszaniu, że muszą pracować coraz ciężej i ciężej – to znaczy coraz więcej interweniować w ekosystem na stale głębszym poziomie i ze stale większą subtelnością – aby pozostały one „wystarczająco naturalne” dla oszołomionych Naturą turystów [Latour 2012].
Jak można wyjść z tego impasu? Trzeba tu cofnąć się do analizy powieści Mary Shelley dokonanej przez Latoura:
I tak jak zapomnieliśmy, że Frankenstein był człowiekiem, a nie potworem, tak zapomnieliśmy o jego właściwym grzechu. Przestępstwem popełnionym przez doktora Frankensteina nie było wcale pomieszanie pychy i wysokiej technologii, ale porzucenie stworzonej przez siebie istoty [Latour 2012; podkreślenie autora]
Latour przestrzega, żeby tego samego nie zrobić w przypadku naszych technologii: aby po stworzeniu nie porzucić ich i nie pozostawić samym sobie. Nauka i technologia stwarzają zbyt wiele obiecujących możliwości, aby móc o nie zajmować się nimi – dlatego należy je pokochać, z taką samą wyrozumiałością, jaką kocha się własne dzieci. Oznacza to również pewien stopień zgody na to, że coś technologie zepsują, że będą miały wady i nie spełnią wszystkich naszych oczekiwań. Najgorsze jednak, co można wtedy zrobić, to je odrzucić – zbyt dużo jest do stracenia [Latour 2012].
Tego rodzaju wrażliwość polegająca na chęci odrzucenia wszelkiej technologii trafia szczególnie do ludzi, których zaufanie do instytucji nauki i państwa uległo erozji i którzy muszą samotnie nawigować w gąszczu informacji z nie najbliższych im dziedzin. Laboratoryjne obiekty okazują się coraz bardziej skomplikowane: domeną badań laboratoryjnych stają się stale zmieniające się układy odniesienia. Gail Davies zadając pytanie o to, czym jest „humanizowana mysz” (mając na myśli między innymi spopularyzowaną przez Haraway OncoMouse, która pomaga w badaniach nad rakiem) wskazuje, że mysz, na której testuje się, jak będzie reagował organizm ludzki, jest niejako wielokrotnie technologicznie zdeterminowana. Jej powstanie, praca i wykorzystanie efektów badań to ciągła interakcja zwierzęcego ciała z przestrzenią laboratorium, wewnętrzną fauną bakteryjną i przeszczepionymi komórkami; ciągła translacja z myszy na człowieka, ze sterylnego laboratorium do naturalnego środowiska [Davies 2012: 134-140]. Szczególna niechęć do efektów badań naukowych występuje właśnie na tym ostatnim etapie: gdy okazuje się, jakie zależności występują między laboratorium a światem biznesu. GMO jest najczęściej produktem sygnowanym przez wielkie korporacje i to w najgorszym, monopolistycznym sensie tego słowa. Nie ulega wątpliwości, że należy się temu przeciwstawić; choć Haraway w swojej pracy ironicznie zmienia punkty widzenia, perspektywy, z których pisze, to jej sympatia zdecydowanie leży po stronie Greenpeace’u, a nie Monsanto. Uczula jednak, że biotechnologie i rozwój naukowy przekraczają ekonomiczne procesy rządzone kapitalistycznym wyzyskiem i instrumentalizacją [Haraway 1997].
Debata w związku z tym zaczyna być zdominowana przez rozmowę o lękach i marzeniach, o społeczeństwie obywatelskim i roli korporacji. To wszystko odbywa się z GMO w tle, obok surowych wyników naukowych. Zatem to chyba nie brak kontaktu z tematyką GMO, ale właśnie charakter dyskusji kształtuje nasze spojrzenie na ten rodzaj biotechnologii. Stąd też nieodzowne wydaje się stopniowe zbliżanie się do siebie nauk humanistycznych i ścisłych, w świecie biopolityki nie można bowiem pozwolić sobie na ich oddzielenie, ponieważ humanistyka, która kiedyś sama sobie na to pozwalała, ma:
trudności z zaproponowaniem satysfakcjonujących wyjaśnień – tj. budujących konstruktywną krytykę i wskazujących możliwe rozwiązania zachodzących w świecie zjawisk. Szybki postęp technologiczny, kryzys ekologiczny i nasilające się klęski żywiołowe, rozwój globalnego kapitalizmu, kolejne ludobójstwa, terroryzm czy ruchy migracyjne coraz częściej stawiają badaczy w sytuacji badawczej niemocy i nieprzedstawialności opisywanych zjawisk [Domańska 2010: 46].
Prędzej czy później będziemy musieli stawić czoła wyzwaniom biotechnologii. Na jak długo i na jakich zasadach funkcjonować ma prawo patentowe w taki sposób, aby wspierać badania i jednocześnie zapewniać maksymalny zysk dla społeczeństwa? Jak pogodzić ogromne koszty prowadzenia tego typu badań i kontroli bezpieczeństwa nowych organizmów z ryzykiem monopolu i negatywnego wpływu praktyk biznesowych wynikających z konsolidacji zasobów przez wielkie międzynarodowe korporacje (w 2008 po raz pierwszy w historii do sądu zostało pozwane laboratorium naukowe, amerykańskie Jackson Laboratory – za naruszenie praw patentowych [Davies 2012])? W jaki sposób promować kierunki rozwoju niekoniecznie przynoszące ogromne komercyjne zyski i w jakiej formule zapewnić dostęp do osiągnięć biotechnologii mniej zasobnym rolnikom – nie tylko w krajach rozwiniętych, ale także rozwijających się? To pytania adresowane do wielu wspólnot (niekoniecznie jedynie ludzkich): lokalnych, narodowych, międzynarodowych i wreszcie planetarnych – od sposobu, w jaki je rozwiążemy, zależeć będzie nasza przyszłość. „Krytyczne nadzieje”, perspektywa posthumanistyczna i współpraca między naukami przyrodniczymi i społecznymi być może stworzą taką pozycję, w której można będzie dostrzec wiele różnych, ciągle zmiennych znaczeń dostarczanych przez GMO i próbować włączyć je w nasz świat [Didur 2003: 112]. Haraway twierdzi, że Zimna Wojna się skończyła: z wynalazkiem komputera weszliśmy w świat informatyki, a z GMO wchodzimy w świat genetyki. To właśnie teraz testujemy nasze obawy i nadzieje związane z nową, nadchodzącą epoką [Haraway 1997].
W większości dotychczasowych wypowiedzi na temat GMO dominują głosy wyrażające albo pragnienie, albo lęk – nigdy obydwa naraz. GMO zasługuje na naszą miłość ze względu na wielość możliwości, które nam oferuje (Latour) i za samą swoją naturę trickstera (Haraway). Jednocześnie jednak nie powinniśmy stracić z oczu zagrożeń, które może stwarzać i z podejrzliwością patrzeć na ręce biotechnologicznym korporacjom i koncernom – wciąż na nowo zadając pytania, w czyim interesie działają. Fascynacja obietnicami i ich ciekawość, a zarazem ostrożność w odniesieniu do polityki technonauki i biotechnologii być może lepiej przygotują nas na nadchodzące millenium. I choć połączenie miłości z lękiem może wydać się nieco paradoksalne i nie do utrzymania, to może dzieje się tak z powodu samego obiektu: przekraczającego dotychczasowe granice ontologiczne, epistemologiczne i etyczne. W końcu, jak przyznawała Ursula Le Guin: „[science fiction] tworzy dziwny realizm, ale to sama rzeczywistość jest dziwna” [Le Guin 1996: 154].
Bibliografia
Bagla P. Hardy cotton-munching pests are latest blow to GM crops. Science., 2010 Mar 19;327(5972).
Paul Berg, Asilomar and Recombinant DNA. www.nobelprize.org, 2004-Aug-26.
Cressey D. Transgenics: A new breed, “Nature”, 2013 May 2;497(7447).
Gail Davies, What is a Humanized Mouse? Remaking the Species and Spaces of Translational Medicine, “Body & Society” no. 18 (3&4), 2012.
Ewa Domańska, Jakiej metodologii potrzebuje współczesna humanistyka?, „Teksty drugie” 1-2/2010.
Jill Didur, Re-Embodying Technoscientific Fantasies: Posthumanism, Genetically Modified Foods, and the Colonization of Life, “Cultural Critique” no. 53, Winter 2003.
Europeans and Biotechnology in 2010 – Winds of change?, raport Komisji Europejskiej.
GM crops: A story in numbers. Nature, 2013 May.
Ursula Le Guin, The Carrier Bag Theory of Fiction, w: The Ecocriticism Reader, ed. C. Glotfelty, H. Fromm, University of Georgia Press, Athens 1996.
Michael F. Hammer, Hybrydowi ludzie, “Scientific American” 06/2013.
Donna J. Haraway, Modest_Witness@Second_Millennium. Female Man©_Meets_OncoMouse™, Routledge, New York and London 1997.
Bruno Latour, Love Your Monsters. Why We Must Care for Our Technologies As We Do Our Children, “The Breakthrough”, Winter 2012.
Metz M, Fütterer J. Biodiversity (Communications arising): suspect evidence of transgenic contamination, “Nature”, 2002 Apr 11; 416(6881).
Pingali PL., Green revolution: impacts, limits, and the path ahead, “Proc Natl Acad Sci USA”, 2012 Jul 31; 109(31).
Piperno DR & Flannery KV. The earliest archaeological maize (Zea mays L.) from highland Mexico: new accelerator mass spectrometry dates and their implications. “Proc Natl Acad Sci USA”, 2001 Feb 13;98(4).
PotrykusI.Regulation must be revolutionized, “Nature”, 2010 July 29;466.
Schroeder JI, Delhaize E, Frommer WB, Guerinot ML, Harrison MJ, Herrera-Estrella L, Horie T, Kochian LV, Munns R, Nishizawa NK, Tsay YF, Sanders D. Using membrane transporters to improve crops for sustainable food production, “Nature”, 2013 May 2;497(7447).
Walsh G. Therapeutic insulins and their large-scale manufacture. Appl Microbiol Biotechnol. 2005 Apr;67(2).
***
Jan Borowicz – doktorant w Zakładzie Filmu i Kultury Wizualnej Instytutu Kultury Polskiej UW, redaktor „małej kultury współczesnej”.
Franciszek Fijałkowski – doktorant w Zakładzie Biologii Strukturalnej Wydziału Biologii Molekularnej i Genetyki na Uniwersytecie w Aarhus.
„W większości dotychczasowych wypowiedzi na temat GMO dominują głosy wyrażające albo pragnienie, albo lęk – nigdy obydwa naraz.
GMO zasługuje na naszą miłość ze względu na wielość możliwości, które nam oferuje (Latour) i za samą swoją naturę trickstera (Haraway). Jednocześnie jednak nie powinniśmy stracić z oczu zagrożeń, które może stwarzać i z podejrzliwością patrzeć na ręce ”
Generalnie korporacjom trzeba patrzeć na ręce bez względu na to czym się zajmują a GMO to nie tylko korpo a technologia która daje duże możliwości więc to zagadnienia na trochę innym poziomie. Do bycia monopolistą nie trzeba GMO czy patentów. A rośliny nie-GMO też można patentować tam gdzie można patentować rośliny.
To prawda, aczkolwiek trzeba również zauważyć, że ze względu na duże obostrzenia prawne, praca nad GMO pozostaje wyłącznie w rękach podmiotów dysponujących olbrzymimi finansami – czyli de facto wielkich korporacji, które nie należą do specjalnie dbałych o dobro wspólne. (jb)
Wyłącznie korporacji to nie bo choćby złoty ryż jest projektem publicznym.