Status związku: to skomplikowane. Tak bym określiła swoje uczucia względem idealistycznej wizji partycypacji społecznej i światłej próby włączania jej w proces decyzyjny. Wynika to z różnicy między teoretycznym założeniem wkluczania wszelkich grup społecznych, a jego realizacją w praktyce. Nie oznacza to, że sama idea współuczestniczenia jest błędna, chodzi raczej o realia, na które składa się zarówno sytuacja społeczno-kulturowa, sposób promocji partycypacji oraz poziom zaangażowania Polaków i Polek w sprawy dotyczące nie tylko życia prywatnego.
Niezależnie od tego, czy chodzi tu o kwestie lokalne (takie jak projekt nowego parku czy obwodnicy) lub o szerszym zasięgu (referendum prezydenckie, konsultacje strony społecznej i eksperckiej dotyczących zmian ustaw na poziomie parlamentarnym), to głównym problemem pozostaje zainteresowanie – władz obywatelami, a obywateli możliwością wypowiedzenia się na dany temat i skorzystania z „narzędzi demokratycznych”. Drugą kwestią jest niemożność wzięcia udziału w podejmowaniu decyzji. Nie każdy bowiem ma czas, energię i możliwości, aby śledzić wszystkie wywieszone na ścianie korytarza ogłoszenia dotyczące konsultacji czy dokumenty wyłożone na drugim piętrze, pokój szósty od lewej, u pani Bożenki na biurku. Nie ma możliwości wypowiedzenia się lub, z różnych względów, nie wierzy w skuteczność obywatelskiego wkładu w ten proces. Lubimy myśleć, że zrobi to ktoś za nas lub że sprawy są na tyle nieistotne, że nasz brak zaangażowania nie wpłynie na ogólny kształt i poziom życia.

Teoretycznie wszystko jest możliwe
Praktyki obywatelskie są trudne do przewidzenia, a następnie – zinterpretowania. Patrząc na przedwojenną tradycję ruchów spółdzielczych czy późniejszy zryw „Solidarności” wydawałoby się, że mamy wszelkie predyspozycje do kontynuowania obywatelskiego zaangażowania(1). Niby nadal zgadzamy się, że należy „wziąć sprawy w swoje ręce”, ale jak przychodzi do konkretnej pracy, to rąk jest zawsze za mało. Łączy się to z trybem życia, które prowadzimy – niewielki procent unormowanej godzinowo pracy (odejście od etatów wysiedzianych w sztywnych ramach czasowych) powinien sprzyjać elastyczności planowania dnia i dawać możliwość zawitania do urzędu czy zapoznania się z planowanymi zmianami. Z drugiej strony brak ufności i poczucia sensu działań skutecznie oddala od podjęcia trudu zatopienia się w często mało zrozumiałe wykresy, ciągi liczb i tajemnicze plany kreślone na papierze milimetrowym.
Mimo wzrostu działania ruchów miejskich (zarówno w formie projektów i kampanii poszczególnych organizacji pozarządowych, a także grup nieformalnych) poziom realnego wpływu na decyzyjność władz lokalnych jest niewielki. Dyskusja wokół konsultacji społecznych dotyczy wielu aspektów, ale nader często pojawia się w niej wątek o niskiej frekwencji. Referenda, protesty i uczestniczenie w obradach rady dzielnicy czy miasta to domena niewielkiej grupy osób, które zachęcając do społecznego zaangażowania, rzadko słyszą wyrazy poparcia. O ile nawet sam temat działania i jego cel wydają się dla mieszkańców słuszne, to nie starcza im (chęci, siły, czasu?) do tego, aby uczestniczyć bezpośrednio w procesie decyzyjnym. Należy mieć również na uwadze fakt, że, jak zauważa aktywistka miejska Joanna Erbel, liczba konsultacji maleje wraz z wagą tematu. Oznacza to, że kwestie pośrednie i „miękkie” takie jak wygląd miejsca rekreacji czy nowe lokalizacje wypożyczalni rowerów są bardziej bezpieczne dla urzędników i urzędniczek. Sprawia się wtedy wrażenie wysłuchiwania głosu mieszkańców i włączania ich w proces decyzyjny, który zwykle jest fasadowy i mało istotny w ogólnym rozumieniu na przykład projektowania i planowania przestrzeni. I tak zamiast „przebiegu tras szybkiego ruchu konsultuje się nazwy mostów, jak to miało miejsce w przypadku trasy Mostu Północnego”(2). Mimo protestów nie było też konsultacji czy referendum w sprawie zmian cen biletów MZK. Na skalę krajową nie ma nadal możliwości usłyszenia głosu obywatelskiego w kluczowych kwestiach dotyczących zmian budżetowych w trakcie roku lub udziału polskich wojsk w misjach zagranicznych.

Pytanie jednak, czy gdyby taka możliwość istniała, to skorzystałaby z niej taka liczba osób, aby głosowanie było ważne? Ostatnie warszawskie referendum w sprawie odwołania prezydent miasta każe wątpić w „siłę obywatelskiego głosu”. Jakie są przyczyny tego stanu rzeczy?
Nie chcę, bo nie ufam
Według Stowarzyszenia Klon/Jawor Polacy bardzo niejednoznacznie postrzegają działania społeczne, wszelkie ruchy oddolne czy długofalową pracę sektora organizacji pozarządowych(3). 61% badanych uważa, że trzeci sektor jest bardziej skutecznych w swoich działaniach niż państwo. Jednocześnie jednak prawie połowa z nich wątpi w to, że organizacje mają realny wpływ na rzeczywistość. Oznacza to, że w naszym kraju jest dość niskie zaufanie społeczne względem rządzących, ale wynikać może z tego również przekonanie, że niewiele da się zrobić na prawdę. Pesymizm Polaków w zakresie „zmian” jest o tyle zadziwiający, że coroczne diagnozy społeczne prowadzone pod kierunkiem prof. Janusza Czapińskiego wyraźnie wskazują wzrost poziomu poczucia szczęścia. Stajemy się coraz bardziej zadowoleni z sytuacji w kraju, ale jednocześnie przestajemy ufać sobie nawzajem. Czy oznacza to, że sytuacja z czasów PRL-u (permanentny kryzys gospodarczy, przymus wiecznego kombinowania i załatwiania spraw za łapówki) raczej podważyła zaufanie społeczne niż je skonsolidowała? Z pewnością obserwujemy obecnie zwiększony indywidualizm, który prowadzi do podejrzliwości. Profesor Czapiński wyjaśnia, że to „błędne koło” – z góry zakładamy, że ktoś nas chce oszukać: „Państwo nie ufa obywatelom. Ci zaś nie ufają państwu. A co gorsza obywatele też sobie nawzajem nie ufają. Nikt nikomu nie ufa”(4).
Z takim nastawieniem rodaków trudno przeprowadzać akcje społeczne, które opierają się właśnie na zaufaniu – wobec ludzi, z którymi się współpracuje; wobec tych, w stronę których kieruje się swoje działania; wreszcie wobec grup decyzyjnych, zarówno na szczeblu lokalnym (samorządy, rady, burmistrzowie, sołtysi), jak i krajowym (posłowie, ministrowie).
I tu znowu należy wrócić do czasów sprzed 1989 roku. Z jednej strony istniały już wtedy ruchy spółdzielcze, który doprowadziły do głębokich zmian systemowych. Dodać należy do nich również grupy samopomocowe (jak choćby te dla matek z małymi dziećmi, które miały za zadanie pomoc w opiece), latające uniwersytety (pod egidą edukacyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych) i system wymiany materialnej (rozpowszechnione nieformalnie jako sposób na bezgotówkowe zakupy i zaradzenie deficytom towarów w oficjalnych sklepach). Wszystko to funkcjonowało w trudnych warunkach i oparte było na naturalnych więziach społecznych, a także nieprzymuszonej chęci działania i organizowania się. Z drugiej strony wszelkiego rodzaju „czyny społeczne” i „spontaniczne” sadzenie drzew czy ozdabianie świetlicy zakładowej stanowiły karykaturę nie tylko realnych potrzeb obywatelskich, ale i autentycznego zaangażowania. Tego typu propozycje spotykały często opór w postaci bojkotu lub sabotażu prac.

Tematem, który zwykle nie pojawia się w kontekście partycypacji jest sposób komunikacji. Nie jego forma, czyli wymogi zapisane w odpowiednich przepisach, ale kwestia podejścia do siebie dwóch stron. Niezależnie, czy mówimy o skali mikro (czyli lokalnej, gdzie najczęściej występuje forma konsultacji społecznych), czy makro (na skalę kraju), sposób podejmowania dialogu jest kluczowy.
Potrzeba wpływu na środowisko, w którym się żyje, jest jedną z potrzeb wymienioną w założeniach Porozumienia Bez Przemocy (5), które jest próbą częściowej bądź całkowitej eliminacji przemocy w dialogu przez opieranie się na pewnych aspektach komunikatu: uczuciach i potrzebach. Według koncepcji PBP istnieją dwie fazy dialogu: empatia oraz szczere wyrażenie siebie poprzez sięgnięcie w głąb doświadczeń i oczekiwań. W tym sensie koncepcja ta idealnie sprawdzałaby się przy okazji wszelkich dyskusji czy wręcz sporów toczonych między władzą a obywatel(k)ami. Forma kontaktu to jedno, ale nie można zapominać o skutku takich debat toczonych choćby w najbardziej empatycznej atmosferze.
Tak jak potrzebne jest nam do życia wzajemne poszanowanie, tak ważne jest również poczucie sprawczości i wpływu na rzeczywistość. Rzecz ma się więc nie tyle w braku (impulsu do zmian, wiary w zmianę), co w podjęciu decyzji, czy jest to potrzeba nadrzędna i czy jesteśmy w stanie zrezygnować z innych ważnych spraw na rzecz uczestniczenia w rzeczywistości na zasadach podmiotu – decydującego, wypowiadającego się i naciskającego na nowe rozwiązania. Mówi o tym, między innymi, tekst rekomendacji przygotowanych w ramach projektu Fundacji MaMa Miasto oczami kobiet (6), które przeznaczone są dla urbanistów, architektów i urzędników odpowiedzialnych za projektowanie przestrzenne miasta. W rekomendacjach tych dużą wagę przykłada się do wypracowania nie tyle skutecznych metod partycypacji (to znaczy takich, których efektem jest dialog między grupami społecznymi a władzą prowadzący do zmian) różnych grup społecznych (niepełnosprawni, młodzi rodzice, osoby starsze), ale i zwracania uwagi na fakt samego sposobu komunikacji, w dużej mierze opartego o potrzeby i oczekiwania względem wspólnej przestrzeni w ramach założeń sprawiedliwości społecznej. Jest to pojęcie mocno związane z podstawowymi zasadami systemu demokratycznego, a tym samym koncepcji partycypowania w podejmowaniu decyzji. Każda grupa społeczna ma prawo się wypowiedzieć. Teoretycznie. W efekcie samo „wypowiedzenie się” nie gwarantuje przecież sprawczości. Nie o samo prawo głosu tu chodzi, ale o jego siłę i wpływ na decyzje dotyczące zarówno spraw lokalnych, jak i ogólnokrajowych.

Odmowa jako ignorancja czy polityka?
W wielu tekstach i dyskusjach poświęconych kontaktom z władzami zwraca się uwagę na nieustanną krytykę mechanizmów konsultacji społecznych oraz niezrozumienia czy wręcz obojętności ze strony władz. Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że nigdy nie doprowadzimy do sytuacji, w której udział w debacie o konkretnych rozwiązaniach będzie stuprocentowy. Należy mieć odwagę zadać sobie pytanie, kto tak naprawdę chce i może skorzystać z prawa do współdecydowania. Co, jeśli mimo potrzeb nie jesteśmy w stanie uczestniczyć w procesie decyzyjnym? Jakie są nasze pobudki, które stoją za odmową współuczestniczenia. Przemyślana strategia czy obojętność?
Zwykle jest tak, że rezygnujemy z wyrażenia swojego zdania, bo nie mamy na to czasu, czujemy się zbyt mało kompetentni lub nie dość poinformowani. Nie mamy możliwości podjęcia zgodnego z naszymi poglądami wyboru: alternatywa jest równie zła jak dotychczasowy stan, a wybór rozwiązań jest ograniczony. Rezygnujemy mniej lub bardziej świadomie z szansy na wypowiedzenie się. Skutkiem tego jest nie tylko zwiększenie prawdopodobieństwa niesatysfakcjonujących nas rozwiązań, ale i utwierdzenie władz w poczuciu braku sensu podejmowania konsultacji społecznych. Nader często są one bowiem używane jako fasadowe użyczenie możliwości decydowania. Przykładem mogą być konsultacje w sprawie miejsc, w których mają powstać siłownie na świeżym powietrzu w Warszawie. Kilka dzielnic rozpisało ankiety internetowe z prośbą o wybranie spośród zaproponowanych lokalizacji. Ta propozycja, która dostała najwięcej głosów mieszkańców, nie zostanie jednak zrealizowana. Ponadto, jeden z radnych dzielnicy podważył sensowność internetowych konsultacji zarzucając im anonimowość i niereprezentatywność osób, które rzeczywiście mieszkają w danej dzielnicy. Rozżaleni mieszkańcy komentowali decyzję radnych jako „kompromitującą” (7). Na skutek ich protestów władze dzielnicy zgodziły się na wcześniej proponowane miejsce.

Rezygnacja z konsultacji jest odbierana jako odmowa współpracy, a zatem legitymizowanie późniejszych decyzji podjętych w tym temacie. Odpowiedź jest prosta: mieliście możliwość wpływu na rzeczywistość, ale z niej nie skorzystaliście. Konsekwencją jest zignorowanie waszych potrzeb. Takie podejście interpretuje odmowę jako oddanie władzy lub jako brak zaangażowania społecznego. Co innego świadomy wybór. Wybór odmowy.
W przewodniku Krytyki Politycznej Partycypacja zamieszczono kilka tekstów dotyczących przymusu konsultacji i, w efekcie, wypaczenia idei nieprzymusowego uczestnictwa w podejmowaniu decyzji. W czasie festiwalu organizowanego przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej Warszawa w budowie w 2011 roku architekt Markus Miessen użył wręcz sformułowania „koszmaru partycypacyjnego” (8) jako przykładu przymusowego wyboru, który niedostępny jest dla pewnych warstw społecznych. Wybór jest zatem, paradoksalnie, wykluczający, a nieuczestnictwo odbierane jest jako zobojętnienie.
http://vimeo.com/32905642
Wykluczenie w praktyce wyglądałoby tak: osoba niewidoma nie jest w stanie poznać wyłożonych w urzędzie planów dotyczących przebudowy ulicy na osiedlu. Nie może zatem zasugerować zamontowania specjalnych wypustek przy przejściach dla pieszych, które sygnalizowałyby osobom niewidomym zbliżanie się do ulicy. Osoba chora terminalnie nie jest w stanie wyjść z domu i zapytać o możliwość wybudowania nowej przychodni w dzielnicy. Matka z wózkiem dziecięcym nie dostanie się do urzędu, jeśli ten nie będzie miał podjazdów zamiast schodów. A osoba pracująca na dwa etaty (często, aby spłacić kredyt na mieszkanie) nie będzie mieć czasu, aby poznać dokumenty pisane często językiem urzędniczym i niezrozumiałym dla osób nieporuszających się swobodnie w nowomowie paragrafów i ustępów.
Nie dziwi więc idea stworzenia manifestu nieuczestniczenia (9), która pojawiła się w czasie wspomnianego festiwalu Warszawa w budowie. Autorzy i autorki zwracają uwagę na fakt wywalczenia prawa do niepartycypacji. Podkreślają fasadowość i nieistotność konsultowanych zagadnień. Nie chcą również przykładać się do promocji władz poprzez sam udział w procesie decyzyjnym niezależnie od jego przebiegu czy efektu. Piszą o obowiązku władz prowadzenia systematycznych badań nad miastem i nie liczeniu tylko na mieszkańców, których „używa się” zamiast profesjonalnych ekspertów i ekspertek. Manifest kończy się znamiennym stwierdzeniem, że „nieuczestnictwo jest też uczestnictwem”. Oznaczać to może przede wszystkim zwrócenie faktu na odmowę obywatelską. Stać za nią może nie tylko świadoma decyzja o bojkocie, ale również posiadany kapitał kulturowy czy społeczny. byłyby to kwestie wykształcenia, poziomu ekonomicznego czy wolnego czasu, którym się dysponuje. Niezależnie od tego osoby nieuczestniczące mają prawo do informacji (w różnych formach i z użyciem różnych mediów) oraz podejmowania innych niż tylko konsultacja form współodpowiedzialności za miasto, takich jak oddolne, nieoficjalne działania (na przykład sadzenie drzew na podwórku). Wreszcie: w związku z założeniami systemu demokratycznego wybierając reprezentantów/tki do rady dzielnicy czy miasta chcemy wierzyć, że podejmą za nas decyzję i zrobią to w sposób kompetentny. Kolejne pytanie: czy braliśmy udział w wyborach i czy nasze zaufanie względem władz jest dostateczne, aby polegać tylko na nich (oraz ich procesie decyzyjnym, doborze ekspertów i wyborze priorytetów działania)?
W tym sensie odmowa udziału jest zarazem przykładem świadomej decyzji opierającej się –paradoksalnie – na zaufaniu wobec władz. Nie wybieram, bo albo nie mam kogo, albo bojkotuję formy demokratyczne. Biorę udział w wyborach (w skali mikro na przykład w referendum czy konsultacjach) i oddaję pusty głos lub nie uczestniczę w nich wcale, bo nie ufam systemowi demokratycznemu.
Taka interpretacja daleka jest od wyjaśnienia problemu niskiego poziomu zaangażowania społecznego Polaków i Polek. Budzi również dodatkowe pytania: czy w sytuacji całkowitego oddania sprawowania władzy i nieangażowania się w proces decyzyjny mamy prawo oczekiwać zmian czy rozwiązań zgodnie z naszymi potrzebami i uczuciami?
Tu rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie różnych form partycypowania: przez Internet (forma nie wykluczająca osób przewlekle chorych, z niepełnosprawnościami lub oddalonych czasowo od miejsca zamieszkania, projekt wdrażany przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji), lokalna (prowadzona na przykład w spółdzielniach i wspólnotach mieszkaniowych poprzez indywidualne konsultacje w mieszkaniach) czy podzielona na różne etapy (oddzielne planowanie roczne, dotyczące konkretnych problemów lub budżetowe, na przykład takie jak w przypadku Domu Kultury Śródmieście (10)). Wydaje się, że mając na uwadze wiele istniejących ograniczeń, formy współuczestniczenia i otwartości na różne sposoby działania są niezbędne do zachowania jednego z podstawowych wymogów partycypacyjnych: dostępności dla wszystkich. Zainteresowanych, rzecz jasna.
***
Bibliografia:
Justyna Biernacka., Patrycja Dołowy Miasto oczami kobiet, Fundacja MaMa, Warszawa 2012.
Joanna Erbel, Mamy prawo do niepartycypacji!, Dziennik Opinii http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/ErbelMamyprawodoniepartycypacji/menuid-137.html, dostęp 23 listopada 2013.
Maria Lewicka., Psychologia miejsca, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2012.
Adam Mielczarek, Ruch „Solidarności” w świetle teorii ruchów społecznych, Solidarność. Nowe podejścia do analizy ruchu społecznego. Grupa badawcza I seminarium w Collegium Civitashttp://solidarnosc.collegium.edu.pl/wp-content/uploads/2012/01/Mielczarek-tekst-9.01.pdf dostęp 23 listopada 2013.
Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa w budowie. Program i teksty. Edycja 3, Warszawa 2011.
Partycypacja. Przewodnik Krytyki Politycznej, pod red. J.Erbel, P.Sadura.Krytyka Polityczna, Warszawa 2012.
Pigułka wiedzy: jak przygotować konsultacje społeczne?, (praca zbiorowa), Centrum Komunikacji Społecznej, Warszawa 2011.
Projekt Uchwały Rady Miasta M. St. Warszawy w sprawie zasad i trybu przeprowadzania konsultacji z mieszkańcami m. St. Warszawy, Warszawa 2012.
Marshall B. Rosenberg, Rozwiązywanie konfliktów poprzez porozumienie bez przemocy, przeł. B. Wyczesany, Jacek Santorski, Warszawa 2008.[xi]
***
sylwia chutnik – pisarka i działaczka społeczna. Doktorantka IKP UW.
(1) Zob: Adam Mielczarek, Ruch „Solidarności” w świetle teorii ruchów społecznych, Solidarność. Nowe podejścia do analizy ruchu społecznego. Grupa badawcza i seminarium w Collegium Civitashttp://solidarnosc.collegium.edu.pl/wp-content/uploads/2012/01/Mielczarek-tekst-9.01.pdf dostęp 23 listopada 2013.
(2) Joanna Erbel, Mamy prawo do nie partycypacji!, Dziennik Opinii (http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/ErbelMamyprawodoniepartycypacji/menuid-137.html, data dostępu 23 listopada 2013).
(3) Stowarzyszenie Klon/Jawor, Podstawowe fakty o organizacjach pozarządowych, Warszawa 2013.
(4) Artykuł Żyjemy w kraju nieufności i zawiści ukazał się jako komentarz do raportu w gazecie „Fakt”, w dniu 11.10.2013. Podobne komentarze prof. Czapińskiego ukazały się również w tygodniku „Polityka” z dnia 25.06.2013.
(5) Zob: Marshall B. Rosenberg, Rozwiązywanie konfliktów poprzez porozumienie bez przemocy, przeł. B. Wyczesany, Jacek Santorski, Warszawa 2008.
(6) Justyna Biernacka., Patrycja Dołowy Miasto oczami kobiet, Fundacja MaMa, Warszawa 2012.
(7) Jacek Różalski, Wybrali miejsce dla siłowni. Przegrali z biurokracją, http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,15076737,Wybrali_miejsca_dla_silowni__Przegrali_z_biurokracja.html#TRLokWarsTxt (dostęp 5 grudnia 2013).
(8) Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa w budowie. Program i teksty. Edycja 3, Warszawa 2011, s.106.
(9) Partycypacja. Przewodnik Krytyki Politycznej, pod red. J.Erbel, P.Sadura.Krytyka Polityczna, Warszawa 2012, s. 97.
(10) Dokładny opis konsultacji w sprawie budżetu tego domu kultury znaleźć można na stronie: http://konsultacje.um.warszawa.pl/sites/konsultacje.um.warszawa.pl/files/dks_opis_i_struktura_2012_.pdf (dostęp 5 grudnia 2013).
2 Comments