Mieszkanie 3/2014

xawery stańczyk: wyjście z bloku. kultura alternatywna między wspólnotą a oddzieleniem

Wspólnotowe formy życia, bezsprzecznie istotne w kulturze alternatywnej jako przełamywanie poczucia samotności i wyobcowania, rozwijały się w znacznej mierze w mieszkaniach „prywatnych”. Wynikało to z obustronnej niechęci między państwowymi instytucjami i placówkami a buntującą się młodzieżą. Trudno przecenić znaczenie lokalnych domów kultury oraz prowadzonych przez oficjalne organizacje studenckie klubów i galerii dla alternatywnych działań lokalnych, jednakże aktywność w nich była na ogół obwarowana szeregiem reguł i ograniczeń. Choć to w domach kultury, studenckich klubach i galeriach próby i koncerty grały zespoły punkowe, tworzyli i prezentowali swoje prace nowi dzicy, a przedstawienia wystawiały niezależne teatry, środowiska alternatywne rzadko kiedy traktowały te miejsca jako w pełni swoje. Wiele działań, szczególnie tych niezgodnych z obowiązującymi regulaminami i przepisami, rozgrywało się w domach, co zresztą wywoływało innego rodzaju konflikty – z rodzicami, rodzeństwem, sąsiadami.

Lata 70. i 80. to zwłaszcza dla niższych warstw społecznych okres dramatycznego braku mieszkań, życia po kilka osób w jednym pokoju, długotrwałego oczekiwania na przydział. Problem mieszkaniowy w Polsce Ludowej był w zasadzie permanentny, a po zmianie ustrojowej tylko się pogłębił. Ogromna fala urbanizacji mierzonej oddawaniem nowych mieszkań od końca lat 50. niemal do końca lat 70. (w punkcie kulminacyjnym w połowie lat 70. oddawano blisko trzysta tysięcy mieszkań rocznie) ledwo zaspokajała rosnące potrzeby. Te ostatnie brały się stąd, że na przełomie lat 60. i 70. w dorosłość weszło i rodziny założyło pokolenie wyżu demograficznego z pierwszej powojennej dekady. Jeśli doliczyć do tego potężne migracje ze wsi do miast, nie trudno zrozumieć, czemu mimo tak rozwiniętego budownictwa, wciąż panowało przeludnienie. Także wyposażenie mieszkania w najbardziej podstawowe sprzęty i meble w wielu przypadkach stanowiło dla lokatorów i lokatorek niełatwe zadanie. Gwałtowny spadek liczby nowych mieszkań rocznie, który zaczął się pod koniec lat 70., trwał przez całe następne dziesięciolecie. Niedostatek powierzchni mieszkaniowej był dotkliwie odczuwany zwłaszcza przez ludzi wchodzących w dorosłe, samodzielne życie. Odnotowany przez demografów skok wskaźnika rozwodów w latach 1980-1985 tłumaczony był nie nagłym rozpadem więzi małżeńskich, lecz właśnie pragmatyczną taktyką radzenia sobie z problemem mieszkaniowym: zamężnym parom łatwiej było uzyskać mieszkanie, po dostaniu którego mogły się rozwieść.

Fakt, że warunki mieszkaniowe w PRL co najmniej do końca lat 70. stopniowo poprawiały się, w pozornie paradoksalny sposób przyczynił się do późniejszego gwałtownego załamania nastrojów społecznych wraz z kryzysem gospodarczym: załamała się nie tylko gospodarka, runęły także wyobrażenia o postępie i spodziewanym dobrobycie. Rzecz jasna nie ma tu mowy o jakimkolwiek prostym stosunku przyczynowo-skutkowym, jednakże trudno nie wiązać wzrastającej radykalizacji kolejnych roczników młodzieży ze sprzężeniem między kryzysem gospodarczym, który nastąpił zaraz po rozbudzeniu tendencji konsumpcjonistycznych w latach 70., a upadkiem narracji modernizacyjnej, która wcześniej umożliwiała racjonalizację ponoszonych wyrzeczeń. Ludzie urodzeni w latach 60. dorastali w relatywnie bardziej komfortowych warunkach niż starsze pokolenia, ale swoją rzeczywistość odczuwali nieraz jako ubogą i ponurą.

Powyższe uogólnione stwierdzenia stanowią jedynie wstępne rozpoznania; klucz do zrozumienia przemian przeżywanej i doświadczanej rzeczywistości widzę w relacjach konkretnych ludzi i do nich chciałbym się odwołać. Na początek zacytuję fragment wspomnień Juliana Zydorka, działacza Międzyzakładowej Rady NSZZ „Solidarność”. Urodzony w 1952 roku Zydorek do siedemnastego roku życia mieszkał wraz z rodziną w poniemieckich barakach na poznańskim Świerczewie, które nazywał „gettem dla pracowników Cegielskiego” (jego ojciec był ślusarzem w tym zakładzie). Tak wyglądało, oczami Zydorka, życie w tym „getcie”:

W naszym baraku na Świerczewie mieszkało sześć rodzin. Takie były tylko dwa baraki. Natomiast w pozostałych mieszkało po dwanaście. Mieszkanie składało się z: małego korytarzyka, po czym był nieco większy korytarzyk, z tego większego były wejścia do kuchni, do pokoju i do dwóch pomieszczeń jakby gospodarczych. Jedno myśmy nazywali skrytką. To mogło mieć wymiary półtora na półtora metra. Drugie nazywaliśmy łazienką, bo było niejako przygotowane pod łazienkę, z tym że nigdy nie zostało podłączone do kanalizacji. To było gdzieś półtora metra na dwa. W tej niby-łazience pod podłogą była piwnica. Kuchnia też nieduża. Meble skromne: kredens, stół i krzesła zrobione przez mojego ojca własnoręcznie. W dużym pokoju dość duża szafa, stół, łóżeczko dziecięce, łóżko – matrymonialka taka podwójna, nad nią wisiał obraz przedstawiający świętego Józefa robotnika, i jeszcze był tapczan. Rodzice spali na jednym łóżku, na drugim dwie siostry, na tapczanie spałem ja z siostrą i w tym łóżeczku mój kuzyn. To musiało być uciążliwe, bo przecież tam nie było się gdzie ruszyć. Ubikacja mieściła się na końcu baraku, wchodziło się do niej z zewnątrz. Ta ubikacja to był sedes taki, że można było spojrzeć i zobaczyć, co jest na dole. Niestety wodę trzeba było tam zabrać ze sobą z mieszkania. Pralki też nie mieliśmy. Prało się ręcznie na tak zwanej tarce. Nie zapomnę mojej matki na tej tarce piorącej [Zydorek 2011: 35].

W powyższej relacji rzucają się w oczy trzy elementy: zatłoczenie powierzchni mieszkaniowej, jej bardzo niski standard i zaradność lokatorów. Tłok w mieszkaniu i pomysłowość jego lokatorów pojawiają się także we wspomnieniach o rok młodszego Grzegorza Gaudena, działacza kulturalnego Socjalistycznego Zrzeszenia Studentów Polskich, a następnie „Solidarności”. W jego wypowiedzi efekty indywidualnej pomysłowości i zaradności w gospodarce niedoboru okazują się komiczne:

Moja mama nie pracowała, myśmy mieszkali (trzech braci, ojciec, matka i jeszcze babcia się wprowadziła) na 35 metrach kwadratowych na Starym Rynku w Poznaniu. W malutkiej kuchni bez okna mój ojciec prowadził nielegalną produkcję. Robił obcasy do damskich butów, metalowo-drewniane. Sam odlewał to wszystko, szlifował, wiercił, polerował. Skonstruował też kilka inkubatorów do wylęgu kurcząt. I żeby być pewnym, że działają, nastawiał czterysta jajek, z czego się wylęgało w tym mieszkaniu na przykład 250 kurcząt [Gauden 2011: 40].

Zdjęcie dzięki uprzejmości Michała Wasążnika
Zdjęcie dzięki uprzejmości Michała Wasążnika

Urodzony w 1959 roku Andrzej Maszewski, wydawca drugoobiegowego czasopisma „Veto”, mieszkanie dzielone z licznymi lokatorami kwaterunkowymi wspomina z sentymentem. O współlokatorach mówi: „Prości ludzie, niektórzy bardzo piękni, niektórzy trochę mniej, ale jakoś sobie razem współżyliśmy i jako dziecko w ogóle nie miałem poczucia krzywdy, że to tutaj – moje, a ktoś mi mieszka na moim” [Maszewski 2011: 77]. A mieszkańców jednorodzinnego domu było sporo – w szczytowym momencie podobno aż dwadzieścia sześć osób. Opowieść snutą przez Maszewskiego wypełnia sielankowa atmosfera szczęśliwego dzieciństwa i życia rodzinnego w tym zatłoczonym budynku. Dzielenie z innymi lokatorami kuchni i łazienki nie przeszkadzało w kultywowaniu obyczajów typowej inteligenckiej rodziny nuklearnej:

I to nie było zakłamane, bo oni [ojciec i matka – przyp. X.S.] siebie lubili, lubili swoje głowy, wymianę myśli. Siedzieli z nami podczas posiłków. Jedliśmy obiad, kiedy ojciec wracał z pracy, a potem była długa kolacja. Każdy miał swoje miejsce przy okrągłym stole, gdzie mama siedzi najbliżej kuchni, bo najczęściej do niej biega. Ja siedzę naprzeciwko brata, a rodzice naprzeciwko siebie. Przy tym stole ilość rozważań, myśli, analiz o tym, co się dzieje na świecie, o życiu, o ich pracy i naszej szkole – to było coś niesamowitego zupełnie, niezwykle kształtujące, piękne i ciekawe [Maszewski 2011: 80].

Trzeba jednak zaznaczyć, że moment wcześniej Maszewski mówił o trudnych warunkach bytowych, wskutek których kolejni lokatorzy, gdy tylko mieli taką możliwość, przeprowadzali się do mieszkań w bloku – ta informacja lekko podważa sentymentalny obraz.

Lokatorzy domu Maszewskiego „uciekali” w latach 60. i 70. do bloków – nowego i „nowoczesnego” budownictwa mieszkalnego. Podobnie postąpili rodzice Zygmunta Staszczyka, w 1967 roku przeprowadzając się z zatłoczonego domu dziadków na częstochowskim Zawodziu do własnego mieszkania w bloku na Rakowie. „Muniek”, przyszły lider zespołu T.Love, miał wtedy cztery lata; dzieciństwo i okres dojrzewania przeżywał już w bloku. Wielu urodzonych w latach 60. i 70. uczestników kultury alternatywnej należało do tej części społeczeństwa, której życie od początku lub pierwszych lat toczyło się w blokach – budynkach, których wcześniej było bardzo niewiele. Doświadczenia dzieciństwa i młodości w blokach były często zupełnie inne niż w kamienicach czy różnego rodzaju domach jednorodzinnych. Pomimo wyodrębnienia w blokowych mieszkaniach oddzielnych pokoi dla dzieci i rodziców, lub wręcz dla każdego członka rodziny z osobna, oraz maksymalnego sfunkcjonalizowania dostępnej powierzchni dla potrzeb rodziny nuklearnej, w oczach nowego pokolenia blok stał się metaforą braku prywatności i domowości. Ten brak odczuwany w nowych mieszkaniach w blokach kontrastuje z nostalgiczną atmosferą zażyłości więzi sąsiedzkich i intymności więzi rodzinnych, obecną w przywołanych przeze mnie wspomnieniach z zatłoczonych i ubogich domów lat 50., czasem prowizorycznych jak baraki, a czasem dzielonych z przymusowymi współlokatorami. Zamiast domowego rozgardiaszu, zgiełku wielu, niekoniecznie bliskich sobie osób żyjących na małej powierzchni, pojawia się nudna, zmechanizowana rutyna życia na blokowisku, na którym każdy zdaje się być obcy i podejrzliwy wobec innych.

Na pierwszej płycie Brygady Kryzys, wydanej przez Tonpress w 1982 roku pod tytułem po prostu Brygada Kryzys (a zwanej „czarną płytą” ze względu na okładkę), znalazła się piosenka Radioaktywny blok. Powtarzany trzykrotnie w szybkim tempie tekst piosenki autorstwa lidera grupy Tomasza Lipińskiego brzmi:

Beton, beton

Dom, dom

Winda, dom

Dom, beton

Ściana, beton

Beton, dom

Sklep, beton

Praca, dom

Radioaktywny blok! [Lipiński 1982]

Zdjęcie dzięki uprzejmości Michała Wasążnika
Zdjęcie dzięki uprzejmości Michała Wasążnika

Beton, winda, ściana – w radioaktywnym bloku nie ma nic ludzkiego, nic, co wzbudzałoby pozytywne skojarzenia, stwarzało atmosferę intymności, skłaniało do zadomowienia się. Przeciwnie, wykrzykiwane przez Lipińskiego słowo „dom” między „betonem” a „ścianą” samo staje się zimną, pustą formą, jednym z elementów konstrukcyjnych budynku. „Praca”, po której trafia się do tego „domu” w „radioaktywnym bloku” również konotuje raczej masową produkcję i towarzyszącą jej alienację niż rozwijającą i twórczą samorealizację. „Mieszkam w bardzo długim bloku” – pisał w piosence Pryszcze Krzysztof „Grabaż” Grabowski, urodzony w 1965 roku lider punkowej Pidżamy Porno. W tekście pisanym na przełomie 1999 i 2000 roku blok nadal jasno wskazywał na doświadczenie wyobcowania i brak zrozumienia („samotność gorsza niż więzienie”) [Grabowski 2008: 85]. Oczywiście takie asocjacje mieszkania w bloku nie pojawiły się po raz pierwszy w punkowych piosenkach – łatwo je znaleźć w twórczości Stanisława Barańczaka czy Mirona Białoszewskiego, jak również, w prześmiewczym tonie, w popularnych komediach filmowych Stanisława Barei, z których młodzież czerpała anegdoty i porzekadła (w dzisiejszym slangu internetowym: „memy”). Niemniej w kulturze alternatywnej asocjacje te uległy upowszechnieniu i dramatyzacji.

Swoją „nie do końca prawdziwą” autobiografię To zupełnie nieprawdopodobne „Kelner”, czyli Paweł Rozwadowski, lider punkowych zespołów Fornit, Dexapolcort i Deuter, a także współtwórca grup Izrael oraz Max i Kelner, zaczyna właśnie od opisu codzienności w „dziesięciopiętrowym, gazobetonowym bloku na Sadybie”, z którego muzyk kiedyś wyszedł, by już nigdy nie wrócić. W ten sposób historia jednej z czołowych postaci warszawskiego środowiska punkowego zmetaforyzowana została jako historia wyjścia z bloku. Dla urodzonego w 1955 roku Lipińskiego blok był obcością wyłaniającą się na jego oczach; siedem lat młodszy Rozwadowski traktował rzeczywistość blokowisk jako zastaną. W doświadczeniu „Kelnera” mieszkanie w bloku jest otwarte i transparentne, przepływają przez nie dźwięki, widoki, zapachy. Zwłaszcza „mnożące się w postępie geometrycznym” odgłosy odbierają poczucie prywatności:

Szurania, ciurkania, rurania, klozetowania, smarkania, charkania… Motor auta. Pierwsza winda. Buczenie maszynowni, potem kroki. Na klatce schodowej, koło wind, przed blokiem. Znów motor zawarczał. Drugi, trzeci, czwarty… nie liczę. Ruszyli! Do biur, do fabryk, sklepów, zakładów, warsztatów, własnych interesów. Drzwi naprzeciwko. Sąsiad wychodzi do pracy, znaczy już siódma. Siódma trzydzieści wychodzi jego żona. Bezimienni, nie mają wizytówki na drzwiach. Piętnaście lat naprzeciw siebie, drzwi w drzwi [Rozwadowski 2012: 7].

Rekonstrukcja porannego ożywienia w bloku odbywa się na podstawie wrażeń akustycznych – bohater cały czas leży w łóżku, nie rusza się, aktywnie chłonąc i rozpoznając wszelkie docierające doń bodźce dźwiękowe. Dopiero gdy wstanie, uruchomione zostaną zmysły wzroku i zapachu – i potwierdzą obraz budowany na podstawie blokowej audiosfery:

W kuchni za oknem to samo. Blok sąsiedni, sąsiednie bloki sąsiedniego, asfaltowe, latem rozpuszczalne alejki, ledwodrzewka. Pada deszczyk. Otwieram okno. Zapach mokrego asfaltu i psich gówien uderza w nos [Rozwadowski 2012: 7-8].

Wyjrzenie przez okno nasuwa narratorowi myśl, że „są też tacy, którzy nic innego nie robią, tylko obserwują” [Rozwadowski 2012: 8], by zdobyć jak najwięcej informacji, które można wykorzystać w budowaniu swojej pozycji w blokowej hierarchii, w sąsiedzkich intrygach i animozjach. Nie trzeba zresztą specjalnie obserwować:

O sąsiadach z góry i zza ścian sporo można się dowiedzieć na podstawie dźwięków, idealnie słyszalnych z ich mieszkań. Ten z naprzeciwka, skromny szaraczek, czasem napierdala żonę, zresztą dwa razy większą od siebie. Napierdala fachowo, można powiedzieć, systematycznie leje. Sąsiedzi nade mną mają małe dziecko i uczą je sikać na nocniku, bo baba wrzeszczy: „będziesz sikał, cholero jasna, czy nie…?!”. Całe dnie dzieciak spędza w chodziku na kółkach, których turkot przemierza „duży” pokój z jednego końca w drugi. Za ścianą staruszka „gumowe ucho”, ale przyznam, że z klasą… puka ze swojego okna w moje szczotką, niebezpiecznie się przy tym wychylając, i donosi, że „…miła ta młodzież, tylko oni wszyscy strasznie kaszlą, a potem się śmieją…” Robię herbatkę i idę do pokoju [Rozwadowski 2012: 8].

Posępnego obrazu życia w bloku dopełnia spojrzenie na osiedle „Kelnera”:

Jeszcze długo po wybudowaniu i zasiedleniu bloków na Sadybie ich otoczenie przypomina pole po przejściu frontu albo tzw. krajobraz księżycowy. Zero drzew, jakieś chwasty, gliniasta ziemia, w lecie pylące klepisko, po deszczach zamieniające się w grząskie błoto. Ludzie kładą z desek i z tego co pod ręką kładki przez te błota, żeby dojść do klatek schodowych. Czuję, że chcę się wyrwać, walczyć z tym widokiem i marazmem [Rozwadowski 2012: 12].

„Spektakl jednoczy to, co rozdzielone, ale jednoczy to wyłącznie w rozdzieleniu” – pisał Guy Debord w Społeczeństwie spektaklu [Debord 2009: 43]. Mieszkanie w bloku wydaje się idealnym przykładem takiego alienującego oddzielenia, „alfy i omegi spektaklu” [Debord 2009: 40]. Jeśli „sukces oddzielonej produkcji – produkującej oddzielenie – powoduje, że w regionach najbardziej rozwiniętych na plan pierwszy wysuwa się czas wolny, bezczynność” [Debord 2009: 41-42], to własne, osobne mieszkanie i zgromadzone w nim produkty – przedmioty konsumpcji – byłyby tylko narzędziami, za pomocą których spektakl ustanawia warunki odosobnienia. W przymusowo dzielonych z kwaterunkowymi lokatorami domach było coś ze wspólnotowości grupy pierwotnej i solidarności spajającej żyjącą na małym obszarze zbiorowość w grupę mieszkańców. Trudne warunki lokalowe wczesnej PRL, wymuszające zgromadzenie dużej liczby nie zawsze bliskich sobie ludzi na stosunkowo niewielkiej powierzchni i w dość prowizorycznych warunkach stwarzały wzór bliski do opisanego przez Witolda Rybczyńskiego modelu domu średniowiecznego. W domu średniowiecznym bez ustanku poruszano się, pracowano, jedzono, załatwiano interesy, bawiono się; podział na części oficjalną i nieoficjalną nie istniał, a goście, gospodarze, przyjaciele, pracownicy i służba mieszali się ze sobą. Dychotomie prywatne : publiczne, intymne : społeczne, rodzina : służba, praca : odpoczynek, i tym podobne w średniowiecznym domu funkcjonowały niezbyt sprawnie albo w ogóle jeszcze się nie wykształciły [Rybczyński 1996: 34-36]. Analogia między domami w średniowieczu a w pierwszych dekadach PRL byłaby karkołomna, niemniej sytuacja mieszkaniowa w Polsce lat 50. i początku 60. wymuszała zawieszenie wymienionych dychotomii i bardziej wspólnotowe formy zamieszkiwania. Problemy ekonomiczno-materialne przy jednoczesnym przetasowaniu klas społecznych w powojennej Polsce wymusiły zahamowanie procesów sublimacji afektów oraz regulacji i normatywizacji domowych obyczajów. Proces cywilizacji – powiadał Norbert Elias – „polega na zmianie, na ewolucji zachowań i odczuć ludzi, postępującej w określonym kierunku” [Elias 2011: 495]. Utrudnienie czy wręcz uniemożliwienie kultywowania subtelnych manier, utrzymywania czystości i higieny siebie i najbliższego otoczenia, z pewnością skutkowało poczuciem dyskomfortu, frustracją i agresją; sentymentalnych tonów w niektórych wspomnieniach z dzieciństwa nie można brać za realistyczne oddanie stanu faktycznego.

O tym, że eliasowski proces cywilizacji postępował, świadczą właśnie odczucia związane z mieszkaniem w bloku, wyczulenie na dźwięki i zapachy płynące z wyższego piętra lub sąsiedniego lokum. Blok jawi się jako społeczność anomiczna, żyjąca jeszcze razem, nieustannie słysząca się przez cienkie stropy i ściany, obserwująca się z okien, lecz już podzielona, wyalienowana i zantagonizowana. A skoro tak, to praktyki społecznej kontroli – nasłuchiwanie, wyglądanie, podglądanie, obgadywanie, komentowanie i tak dalej – byłyby ostatnimi już, wtórnymi czynnikami modelującymi i integrującymi skonfliktowaną blokową społeczność. Z perspektywy początku XXI wieku, uwzględniającej coraz liczniejsze rewizje negatywnych ocen dorobku architektonicznego PRL, szczególnie w porównaniu ze współczesnym komercyjnym budownictwem deweloperskim, można postawić hipotezę, że standardy życia w bloku były nie tyle przyczyną napięć społecznych, co obiektem przeniesienia i sposobem racjonalizacji uprzednich konfliktów.

W moim przekonaniu podejściem właściwszym od doszukiwania się niedogodności życia w M3 lub M4 jest potraktowanie bloku i mieszkania jako elementów czasoprzestrzeni stwarzanych i wykorzystywanych w działaniu. Wystarczy rzut oka na dokonywanie wyborów muzycznych, które niejednokrotnie wiązały się z przyjęciem pewnego stylu ubioru, wizji świata, słownictwa i zachowania, a także z ingerencjami w semiotykę mieszkania, w szczególności własnego pokoju. Czasami przebiegało to dość bezkonfliktowo, jak w przypadku Staszczyka, który w swoim pokoju między proporczykami z herbami miast – niekontrowersyjnym elementem wystroju – umieścił wycięte z oficjalnej prasy młodzieżowej zdjęcia ulubionych muzyków: Marca Bolana i Boba Dylana, a nieco później plakat własnej kapeli. Często jednak tego typu zmiany były przedmiotem konfliktu między grupą rodzinną, w której hierarchii najwyższe pozycje władzy i autorytetu zajmowali rodzice, a grupą rówieśniczą lub wspólnotą fanów danego zespołu czy gatunku muzycznego, z którą zaczynały identyfikować się nastolatki. Dla Pawła Rozwadowskiego punkowe samookreślenie przebiegło momentalnie i znalazło wyraz w całkowitej przemianie własnego pokoju:

Odkąd zobaczyłem i dowiedziałem się o istnieniu punk rockersów z The Clash i Sex Pistols, na lekcji niemieckiego z przyniesionego przez kogoś w celach dydaktycznych pisma „Bravo”, zrozumiałem, że nie będę już taki jak przedtem. W swoim pokoju zmieniłem wszystko. Rozebrałem łóżko, zostawiając sam materac, przestawiłem meble, tak by mieć zasłonięty kącik. Mama nie jest w stanie tego zaakceptować, więc kiedy wychodzę z domu, ona składa łóżko i przestawia meble, tak jak było wcześniej, czyli tak jak je kazała ustawić, kiedy się wprowadzaliśmy [Rozwadowski 2012: 14].

Praktyki takie jak wieszanie zdjęć i plakatów, ustawianie mebli, kolekcjonowanie puszek po piwie i paczek po papierosach, nagrywanie audycji radiowych na magnetofon, słuchanie muzyki z kolegami, przebieranie się i malowanie były czasoprzestrzenne w dwójnasób. Nie tylko – co dość oczywiste – odbywały się w określonej przestrzeni i trwały pewien odcinek czasu. Przede wszystkim stwarzały tę czasoprzestrzeń, wpisywały ją w osobny, wyróżniony porządek symboliczny. W ten sposób oddzielały ją od roztaczającej się wokół zastanej czasoprzestrzeni, która w efekcie stawała się obca, ulegała nagłemu oddaleniu, traciła swą materialną konkretność, przybierając cechy mirażu. Jej funkcjonalna racjonalność przestawała być istotna, gdy nagle okazywała się sztuczna, fałszywa, zakłamana, a w najlepszym razie nierezonująca z  subiektywnym odczuwaniem świata. W ten sposób własny pokój stawał się nośnikiem więzi z rozproszoną wspólnotą (na przykład fanów Sex Pistols), a jednocześnie wspólnota konstytuowała się w czasoprzestrzennym, ontologicznym centrum świata – we własnym pokoju.

Przykładam tak dużą wagę do kontekstów mieszkaniowych, ponieważ jeśli wyjście z bloku potraktować jako metaforę początku kultury alternatywnej, to celem tego wyjścia bynajmniej nie był powrót do tradycyjnych wzorów postaw, norm moralnych i obyczajowości (choć zdarzały się próby takiego powrotu), zdekomponowanych przez procesy modernizacyjne. Chodziło raczej o wynalezienie nowego rodzaju wspólnotowości, opartego na uniwersalnych wartościach, otwartego i odpowiadającego na faktyczne potrzeby. Cechą charakterystyczną wielu konkretyzacji tej wspólnotowości był zwrot ku lokalności, często łączony z pragnieniem odnowienia bezpośrednich, personalnych relacji międzyludzkich. Lokalność tę wytwarzano jednak w zupełnie nietradycyjnych formach; była ona raczej emocjonalnym kontekstem życia społecznego, jego szczególną atmosferą, nie zaś związkiem z danym terytorium. Praktyki, w których lokalność (oraz jej czas i przestrzeń) była wytwarzana, to chociażby kolekcjonowanie puszek po piwie w pokoju, głośne słuchanie muzyki, domowa impreza, wyjście na koncert, chałupnicze drukowanie fan zinów – wszystkie te działania, często bliskie rytuałom przejścia, wiązały rozproszoną, anomiczną, czy wręcz wirtualną wspólnotę z obszarem (mieszkania, ulicy, osiedla), a jednocześnie stwarzały lokalne konteksty, w których mogło rozgrywać się życie społeczne, nawet jeśli musiało zostać zapośredniczone przez media.

Zdjęcie dzięki uprzejmości Michała Wasążnika
Zdjęcie dzięki uprzejmości Michała Wasążnika

***

Bibliografia:

  1. Guy Debord, Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu, przeł. Mateusz Kwaterko, PIW, Warszawa 2009.
  2. Norbert Elias, O procesie cywilizacji, przeł. Tadeusz Zabłudowski i Kamil Markiewicz, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2011.
  3. Krzysztof Grabowski, Wiersze, Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2008.
  4. Tomasz Lipiński, Radioaktywny blok, w: Brygada Kryzys, Brygada Kryzys, Tonpress, Warszawa 1982.
  5. Paweł Rozwadowski, To zupełnie nieprawdopodobne, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2012.
  6. Witold Rybczyński, Dom. Krótka historia idei, przeł. Krystyna Husarska, Wydawnictwo Marabut, Oficyna Wydawnicza Volumen, Gdańsk, Warszawa 1996.
  7. Grzegorz Gauden, Mój ojciec mi kazał na krzyż przysięgać, że nie wstąpię do partii komunistycznej, w: Anka Grupińska, Joanna Wawrzyniak, Buntownicy. Polskie lata 70. i 80., Świat Książki, Warszawa 2011.
  8. Andrzej Maszewski, Mój ojciec był naprawdę, tak wewnętrznie, zadeklarowanym socjalistą, w: Anka Grupińska, Joanna Wawrzyniak, Buntownicy. Polskie lata 70. i 80., Świat Książki, Warszawa 2011.
  9. Zygmunt Staszczyk, Muniek, rozm. przepr. Grzegorz Brzozowicz, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2011.
  10. Julian Zydorek, Nauczyciele w szkole podstawowej starali się nam dużo powiedzieć, nie mówiąc nic, w: Anka Grupińska, Joanna Wawrzyniak, Buntownicy. Polskie lata 70. i 80., Świat Książki, Warszawa 2011.

***

Projekt został sfinansowany ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji numer DEC-2012/05/N/HS2/03267.

 ***

xawery stańczyk – skończył kulturoznawstwo w Instytucie Kultury Polskiej UW i socjologię w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. Obecnie przygotowuje rozprawę doktorską na temat kultury alternatywnej w Polsce w latach 1978-1996.

1 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *