Na południowym skraju Borów Tucholskich, gdzie latem świeże powietrze i lasy pachnące igliwiem przyciągają grzybiarzy, a rzeka Brda amatorów sportów wodnych, leży Bielsko. Jest to niewielka wieś w gminie Koczała, w powiecie człuchowskim – liczba jej mieszkańców nie przekracza pół tysiąca. Z rolnictwa żyje tutaj zaledwie kilka rodzin, wiele osób pracuje w znajdującym się we wsi tartaku oraz w pobliskich zakładach przetwórstwa mięsnego, część mieszkańców sezonowo zarabia zbierając grzyby i jagody. W układzie przestrzennym jest to typowa widlica (ulicówka z rozwidleniem), zajmująca nieduży obszar – z jednego końca wsi na drugi można przejść w ciągu dziesięciu minut.
W sierpniu zeszłego roku miałem okazję spędzić w Bielsku ponad dwa tygodnie. Podczas pierwszego z licznych spacerów po wsi moją uwagę przykuły okrągłe trampoliny na metalowym stelażu stojące niemal na każdym podwórku. Ku mojemu zaskoczeniu mimo dobrej pogody i wakacji nikt na nich nie skakał ani wówczas, ani później – jedynie raz widziałem, że wykorzystywano jedną z nich podczas zabawy w chowanego jako kryjówkę.
W Bielsku dzieci wolny czas pożytkowały inaczej: jeździły na rowerach i hulajnogach, chodziły i biegały od domu do domu, siedziały przed komputerami – w domu lub w Czytelni Komputerowej „Wiedza” – czego dowiedzieć się można było od ich rodziców. Spora grupa chłopców grywała codziennie w piłkę na gminnym boisku. Nie jest to rządowy „Orlik 2012” – z inicjatywy lokalnej społeczności kilka lat temu wydzielono równy teren i postawiono dwie bramki. Po zgromadzeniu odpowiednich funduszy w tym samym miejscu dwa lata temu zbudowano boiska ze sztuczną nawierzchnią do gry w piłkę nożną oraz koszykówkę. Obok umieszczono dwa słupki, na których można powiesić siatkę, ale w siatkówkę gra się tutaj tylko na specjalne okazje, takie jak festyn sołectwa. W pobliżu boiska znajduje się również potężnych rozmiarów altana – zaplanowana jako miejsce spotkań – odwiedzana przez dzieci i dorosłych. Część młodzieży znacznie częściej przesiaduje na przystanku PKS rozmawiając, żartując, a także słuchając muzyki z głośników telefonów komórkowych.
Na placu zabaw, znajdującym się na dostępnym dla wszystkich, ale ogrodzonym terenie wydzielonym pomiędzy dwoma gospodarstwami, bardzo rzadko można spotkać kogokolwiek: zwykle pojawiały się tam dzieci bardzo małe, najwyżej kilkuletnie, pod opieką kogoś dorosłego, najczęściej babci lub mamy. Teren placu zabaw jest zadbany, obsadzony dookoła kwiatami, sam plac składa się z kilku podstawowych urządzeń (huśtawek, zjeżdżalni, piaskownicy). Na ścianie graniczącego z terenem placu budynku namalowano inspirowaną filmem Disneya (lecz podobieństwem na tyle odległą, że nie może być mowy o naruszaniu licencji) królewnę Śnieżkę i dwóch krasnoludków, na tle niebieskiego nieba, białych obłoków, zielonej trawy i kolorowych kwiatów. Cała trójka trzyma w rękach napis „Bielsko” (zob. ilustracja nr 1).

Gdy zrobi się ciepło, wystarczy krótka samochodowa podróż po polskiej prowincji, aby dostrzec, że wspomniane trampoliny stały się widocznym elementem jej krajobrazu. Jak wytłumaczyć ich nagłą popularność? Podobnie z placami zabaw – przejażdżka po Polsce lub po stronach internetowych i Biuletynach Informacji Publicznej sołectw oraz gmin uświadamia, że na prowincji buduje, unowocześnia i remontuje się sporo placów zabaw. Wirtualna kwerenda wykazuje, że większość regularnie organizowanych tu imprez przeznaczona jest przede wszystkim dla dzieci, choć często wydarzenia te stają się pretekstem do uczestnictwa całej rodziny, co z kolei umożliwia spotkanie lokalnej społeczności.
Rozkładane trampoliny są stosunkowo tanie – w sklepach internetowych trzeba zapłacić za nie od 400 do 1500 zł, a wydają się niezwykle atrakcyjnym przedmiotem dziecięcej i nie tylko dziecięcej zabawy. Koszt budowy placu zabaw jest już znacznie wyższy, ale jest to nakład, który wspólnota lub grupa może ponieść, szczególnie przy udziale finansowym lokalnej administracji lub środków europejskich. Plac zabaw jest podobną do trampoliny atrakcją, lecz dostępną publicznie – miejscem, w którym dzieci mogą w bezpiecznym otoczeniu wyszaleć się wspólnie na świeżym powietrzu. Dlaczego więc zarówno trampoliny, jak i place zabaw nie są stale zajęte przez bawiące się dzieci?
Projektanci placów zabaw piszą o tym, że najwięcej dzieci odwiedza nowy plac zabaw [Beltzig 2011: 31]. Z upływem czasu jego atrakcyjność w oczach dziecka maleje. Zapewne podobny efekt działa w wypadku trampoliny. Na poziome indywidualnym trampolina może być oznaką prestiżu jej właścicieli, a z punktu widzenia lokalnych liderów budowa placu zabaw jest wyrazistym i łatwym do skapitalizowania w postaci poparcia politycznego sukcesem. Trampoliny i place zabaw są też po prostu przejawem chwilowej mody. Byłyby to jednak wszystko wytłumaczenia tyleż oczywiste, ile niepełne, gdyż nie uwzględniające specyficznej sytuacji dziecka na polskiej prowincji.
Opisane wcześniej elementy wiejskiego krajobrazu stanowią symptom pewnej zmiany w podejściu do dzieci, która w ostatnim czasie naznaczyła polską wieś. Nikogo nie trzeba przekonywać, że tradycyjna kultura chłopska zaczęła zanikać niedługo po wojnie. Dalsze jej przemiany, związane najpierw z upaństwowieniem rolnictwa, a potem z transformacją, uważam za istotne dla przeobrażeń dzieciństwa na wsi. Obserwowane obecnie zjawisko umieszczania dziecka w centrum wiejskiego życia jest sygnałem dalszych zmian zachodzących na polskiej prowincji.
W kulturze tradycyjnej – jeszcze w XIX wieku – dziecko traktowane było jako łatwo dostępna siła robocza, zajmująca się już od najmłodszych lat pasaniem zwierząt i prostymi pracami w gospodarstwie [Kalniuk 2014: 57–58]. Umieralność wśród dzieci była duża, nie dbano o ich dietę i ubiór, a wychowanie polegało na przyuczeniu do pracy [tamże: 58–59]. Jednocześnie dzieci stanowiły zabezpieczenie na starość dla rodziców – tak więc ich los nie mógł być zupełnie bez znaczenia dla rodziny, co znajdowało odzwierciedlenie w obyczajach związanych z ożenkiem i zamążpójściem, które z woli rodziców miały zapewnić dziecku właściwego małżonka. Warto przypomnieć, w jaki sposób w powieści Konopielka Edwarda Redlińskiego syn Kaziuka, Ziutek traktowany był przez ojca. W zachowaniu rodzica była, owszem, pewna doza dobroci i zainteresowania synem, ale dominowały surowość i bezwzględne żądanie posłuszeństwa. Ziutek nie mógł nic poradzić na wymóg pomocy w gospodarskich obowiązkach i niemal całkowity brak czasu wolnego – jedyną drogą ucieczki od codziennych powinności było chodzenie do szkoły. Wprowadzenie powszechnej i obowiązkowej edukacji nie zmieniło diametralnie sytuacji dzieci na wsi, gdyż mimo uczęszczania do szkół nadal w wolnym czasie pomagały w pracach gospodarczych.
Lepsze zrozumienie współczesnych przemian ułatwi przyjęcie za punkt odniesienia okresu lat 90. XX w. Sytuację mieszkańców polskiej wsi po transformacji w sposób wymowny przedstawił Andrzej Barański w filmie Księstwo [reż. Andrzej Barański, 2011], ekranizacji prozy Zbigniewa Masternaka. Obraz dorastania głównego bohatera, Zbyszka Pasternaka, nakreślony przez reżysera w czerni i bieli może wydawać się miejscami przerysowany, ale wyraźnie pokazuje ówczesne problemy prowincji: bezrobocie, ubóstwo, przemoc, brud, korupcję. Mimo tego, to miasto jest w filmie tym gorszym miejscem do życia. Wczesne dzieciństwo to dla Zbyszka niemal sielanka, wędruje z ojcem – wioskowym marzycielem – pomagając mu w pracy. Po śmierci ojca jego życie staje się znacznie trudniejsze – musi pomagać matce w gospodarstwie – i jak wielu jego rówieśników marzy o ucieczce do miasta. Czy warunki na wsi lat 90. były rzeczywiście tak dramatyczne? Zapewne wiele zależało od miejsca zamieszkania, lokalnej sytuacji i rodziny, w której się wychowywało. Potwierdza to wspomnienie z dzieciństwa opublikowane na jednym z portali internetowych:
Wychowałam się na wsi, z czwórką rodzeństwa, sama byłam najmłodsza. Dzieciństwo wspominam świetnie. Całe lato spędzałam nad jeziorem, z przerwą na żniwa. Nie było idealnie. Musieliśmy pracować w gospodarstwie, ale nie mam z tego powodu traumy. Wiem, dzisiaj wystarczy, że dziecko musi myć naczynia, a już jest straszliwie wykorzystywane i będzie miało zmarnowane życie. Ja byłam zadowolona; robiłam, co do mnie należało, a potem biegłam się bawić. Czasami całe dnie spędzaliśmy w lesie, budując szałasy i pułapki na bliżej niezidentyfikowanych przeciwników. Ciągle ktoś się gubił, a potem odnajdywał po kilku godzinach. Fajnie było. Odwiedzam teraz czasem brata, który został na gospodarstwie. Rozmawiam z jego dziećmi i widzę, że w ciągu tych kilkunastu lat wszystko się zmieniło. Nie jestem wrogiem nowych technologii, ale powiedzcie mi: po co ośmiolatkowi telefon komórkowy, na którym ciągle łupie w jakieś strzelanki? Ostatnio zauważyłam, że bratanek ma na konsoli grę polegającą na symulacji pływania. Zapytałam: – Patryk, po co ci udawanie, że pływasz, jak za oknem masz jezioro? A on na to: – Przecież w prawdziwej wodzie to się można utopić! Był oburzony, że proponuję mu tak ryzykowne przedsięwzięcie. I dlatego cieszę się, że byłam dzieckiem w latach dziewięćdziesiątych. [Szwechłowicz 2015]
Obraz dzieciństwa przedstawiony przez autorkę wypowiedzi – studentkę, która na stałe opuściła wieś, wraca do niej okazjonalnie i ma szansę spojrzeć na dom rodzinny z dystansu, wolny jest od wspomnianych wcześniej problemów społecznych. Dziecięce życie na wsi jawi się bowiem jako sielanka, w której praca była tylko epizodem wśród licznych zabaw. Swoje dzieciństwo autorka wypowiedzi dowartościowuje nie tylko poprzez jego idealizację, ale także przez deprecjację dzisiejszych postaw dzieci (i jednocześnie rodziców). Obowiązki domowe są tutaj przedstawianie jako przeciążenie dla współczesnych dzieci, a jednocześnie coś znacznie lżejszego od pracy w gospodarstwie. Dawne zabawy, na łonie przyrody i bez opieki rodziców przeciwstawia się wszechobecnym grom wideo. Czytając te słowa powinniśmy pamiętać, że ilustrują one również podejście do rodzicielstwa – dawniej nie interesowanie się sprawami dzieci, dziś – nastawienie na realizację ich potrzeb (tutaj przede wszystkim materialnych). Ironiczne słowa dotyczące ryzyka związanego z pływaniem odsyłają natomiast do problemu przemiany, która polega na kładzeniu większego nacisku na bezpieczeństwo dziecka, co będziemy mogli zaobserwować także w przypadku placów zabaw.
Dane statystyczne pokazują jednak, że w tamtym czasie w wielu kwestiach różnice pomiędzy dzieciństwem na wsi i w mieście były niewielkie. W raporcie Sytuacja dzieci i młodzieży w Polsce, opublikowanym przez Polską Fundację Dzieci i Młodzieży w 1993, punkty rozdźwięku między miastem a wsią to: warunki sanitarne na wsi (brak dostępu do ciepłej wody, WC, prysznica lub wanny) oraz spędzanie wakacji w miejscu zamieszkania przez większość przebadanych dzieci mieszkających na wsi [Sajkowska 1993: 48, Kłosiński 1993: 130]. Wspólny problem stanowiło również powszechnie obserwowane przeludnienie – tylko jedno dziecko na 10 mogło pochwalić się własnym pokojem [Sajkowska 1993: 45-47].
Dużą wadę badania stanowi fakt, że raport nie „chwyta” w pełni najbardziej interesującego nas zagadnienia – kwestii pomocy rodzicom w pracy zawodowej. O ile podając wyniki ankiety przeprowadzonej wśród dzieci w wieku 5-6 lat, autorzy badania rozdzielili pomoc rodzicom w pracach domowych i pomoc rodzicom w pracy zawodowej na dwie różne kategorie, o tyle dla pozostałych grup wiekowych: 7-10 lat, 11-14 lat, 15-20 lat w podsumowaniu badania nie zastosowano już takiego rozróżnienia, tworząc jedną zbiorczą kategorię. Wśród dzieci nieuczęszczających do przedszkola pomoc w pracach domowych zajmowała około jednej godziny na dobę zarówno w mieście, jak i na wsi, natomiast dzieciom ze wsi pomoc rodzicom w pracy zarobkowej zabierała średnio półtorej godziny na dobę, gdy dzieciom miejskim w tym wieku (5-6 lat!) zaledwie kwadrans. Dzieci uczęszczające do przedszkola na te same obowiązki poświęcały połowę wspomnianego czasu, ale dysproporcja między wsią a miastem była taka sama [Kłosiński 1993: 119-121].
Nawet na podstawie niekompletnych danych można stwierdzić, że dzieci na wsi w latach 90. poświęcały wiele czasu na pracę w gospodarstwie. Utrwalonym w pamięci mieszkańców Bielska przykrym zjawiskiem w tamtym czasie były wypadki dzieci związane z używaniem maszyn rolniczych, znane również dobrze z ówczesnych przekazów medialnych – dziś zdecydowanie rzadsze, jeżeli nawet nie zanikające.
Obecną popularność trampolin i placów zabaw można tłumaczyć właśnie zmianą w traktowaniu dzieci na wsi. Zmiana ta ma dwie charakterystyczne cechy: 1) objawia się koncentracją wysiłków i środków dorosłych na poprawie losu dzieci, 2) wzór traktowania dziecka na wsi jest połączeniem treści z kultury masowej z tradycyjnymi wzorcami i lokalnymi możliwościami.
Trampoliny są urządzeniami atrakcyjnymi dla dzieci, stosunkowo tanimi i mało kłopotliwymi w eksploatacji (jak informuje autorka bloga Dzieci są ważne: „Co z konserwacją? Jest banalnie prosta – przecieramy trampolinę ściereczką” [Ślusarczyk 2015]). Ich popularność wiąże się z modą zapoczątkowaną w miejscowościach określanych mianem „miejskich sypialni”, którą można zapewne przyrównać do znanej z lat 90. mody na huśtawki. Trampoliny coraz częściej można spotkać również w miastach na osiedlach mieszkaniowych, zwłaszcza tych nowo wybudowanych, najczęściej grodzonych. Są one regularnie używane przez dzieci, ale z moich obserwacji wynika, że najwięcej chętnych do zabawy na trampolinie pojawia się, gdy jest ona już zajęta. Na wsi, gdzie niemal każdy posiada własną trampolinę zlokalizowaną na podwórku, przy domu, a dzielenie się nią z innymi nie jest konieczne, staje się ona mniej pożądana. Opisana sytuacja nie pozwala na tak ważne dla dzieci aspekty zabawy, które dotyczą również innych zabawek – promowanie właściciela zabawki, ustalanie hierarchii bawiących się, udzielanie pozwoleń i tworzenie zakazów. Zabawa na trampolinie to bowiem nie tylko illinx – otumanienie polegające na oszukaniu błędnika i intensywnym wysiłku – opisane przez Rogera Caillois [Caillois: 120]. Społeczny wymiar zabawy okazuje się niemniej ważny, a gdy w sytuacji przestrzennej wsi zabawa odbywa się na oczach rodziców, jej atrakcyjność w odczuciu dzieci znacząco maleje.
Obecność trampolin na wsi nie wynika jednak z gruntownej analizy potrzeb dziecka w tej przestrzeni, a z adaptowania sprawdzonych wzorów. Gdy popatrzymy na kwestię trampoliny oczami rodziców, gest nabycia i ustawienia urządzenia w ogródku stanie się niezwykle znaczący. Po pierwsze, jest widzialnym w przestrzeni wsi sygnałem tego, że dziecko jest ważne i potrzeby dziecka się zaspokaja; po drugie, ceduje część rodzicielskich obowiązków i kompetencji na przedmiot – podobnie jak ma to miejsce na placu zabaw. Nie chodzi tu bowiem o próbę zdobycia sympatii dziecka przy pomocy atrakcyjnego prezentu i jednoczesne uwolnienie się od obowiązków rodzicielskich (taką sytuację znamy z licznych filmów o zapracowanych rodzicach, którzy kupują konsolę do gier lub rower). Trampolina jawi się tutaj jako ogólnie aprobowane i nowoczesne narzędzie opieki nad dzieckiem. Chociaż to ostatnie sformułowanie może budzić kontrowersje, uważam, że zarówno trampolina, jak i plac zabaw oraz jego wyposażenie wyrastają z nurtu instytucji opiekuńczych, które w wyniku uwolnienia się spod kontroli człowieka stały się przedmiotami kształtującymi młodych ludzi. Ich wpływ nie dotyczy wyłącznie rozwoju sprawności fizycznej, ale jest znacznie szerszy.

Place zabaw, co zostało obszernie opisane w literaturze zagranicznej, są niewątpliwie elementem szerszego projektu modernizacyjnego, dotyczącego przede wszystkim wielkich miast przemysłowych w XIX wieku. [Frost 2010: 62-65]. W przestrzeni miasta miały początkowo zapewnić dzieciom z robotniczych rodzin miejsce do zabawy na świeżym powietrzu, spokojne, oddzielone od miejskiego ruchu i bezpieczne. Współczesne place zabaw również mają gwarantować bawiącym się dzieciom bezpieczną zabawę – stąd normy, które spełniać powinni producenci sprzętu na plac zabaw, stąd też stałe udoskonalanie owych urządzeń – bezpieczne karuzele, niewysokie drabinki itp. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jeszcze jedną funkcję dla miejskiej rzeczywistości – są punktami w których koncentrują się dzieci, niejako zmniejszając ich obecność w innych przestrzeniach miasta, przede wszystkim na ulicach, które uważane są za miejsca niebezpieczne. Na dawnych placach zabaw zatrudniano często wykwalifikowaną (lepiej lub gorzej) kadrę pedagogiczną [tamże:. 69-75], z której po przemianach ekonomicznych drugiej połowy XX wieku stopniowo zrezygnowano, cedując pewne kompetencje wychowawcze na przedmioty. Jak już zaznaczałem, urządzenia na placu zabaw służą nie tylko rozwojowi fizycznemu. Miejski plac zabaw jest miejscem pierwszych kontaktów z rówieśnikami – współpracy i rywalizacji, ale paradoksalnie dzieci na placu zabaw zazwyczaj bawią się indywidualnie, same ze sobą – na huśtawce, na drabinkach i na zjeżdżalni. Plac zabaw stanowi ważny punkt dla orientacji w przestrzeni, w miejscu zamieszkania i równocześnie jest alibi dla dziecka, umożliwiającym samodzielne wyjście na dwór. Co jednak znamienne, jeśli znów odwołamy się do teorii Caillois, zauważymy, że poza piaskownicom wszystkie urządzenia służą swoistemu oszukaniu zmysłów dziecka. Z punktu widzenia dziecka jeszcze jedna istotna kategoria opisuje przestrzenie dziecięcej zabawy – przygoda. Place zabaw miały być miejscami kontrolowanej i bezpiecznej przygody, chociaż w historii próbowano rozumienie przygody rozszerzyć poza możliwość wspinania się na drabinki i huśtania na huśtawce, dodając możliwość samodzielnego konstruowania urządzeń na placu zabaw z desek, opon itp., oferując kontakt z wodą i piaskiem, wreszcie inne elementy pozwalające na przetwarzanie rzeczywistości.
Dopiero wtórnie place zabaw trafiły do ośrodków podmiejskich i na wieś. W Polsce międzywojennej w połowie lat 30. władze Centralnego Towarzystwa Ogrodów Jordanowskich planowały wraz z Centralną Organizacją Kół Gospodyń Wiejskich uruchomienie pilotażowego ogrodu jordanowskiego w Wacynie koło Radomia, dostosowanego do potrzeb mieszkańców wsi. Zamysłem jego organizatorów było nie tylko stworzenie terenu do ruchu na świeżym powietrzu (tego zapewne mieszkańcom wsi nie brakowało), ale miejsca, w którym małe dzieci mogły przebywać pod opieką pedagogiczną, podczas gdy ich rodzice pracowali [Węgrowski 1937: 16]. Był to niewątpliwie pomysł nowatorski, wskazujący na zainteresowanie losem dziecka na wsi, ale dotyczył przede wszystkim małych dzieci. Starsze musiały pomagać w gospodarstwie.
W PRL także propagowano budowę placów zabaw na wsiach, za opiekę nad nimi odpowiadały Koła Gospodyń Wiejskich. Można jednak postawić pytanie, jaką potrzebę ówczesnej wsi – dorosłych i dzieci – miały one zaspokajać? Na zdjęciu autorstwa Grażyny Rutowskiej z 1968, znalezionym w zasobach Narodowego Archiwum Cyfrowego przedstawiającym plac zabaw we wsi Rynarzewo, widać typowy dla tego okresu (i budowany do późnych lat 80.) standardowy plac zabaw z metalowymi urządzeniami produkowanymi przez Centralę Zaopatrzenia Szkół (CEZAS). Kilka lat wcześniej, w 1962, Związek Zawodowy Pracowników Rolnych opublikował broszurę zatytułowaną W każdym PGR plac zabaw dla dzieci. Z dzisiejszego punktu widzenia zawarte w niej projekty można ocenić jako mało atrakcyjne, ale to właśnie wtedy pierwsze place zabaw zaczęły pojawiać się na wsi.
Od pewnego czasu place zabaw przeżywają na wsi renesans – są modernizowane i budowane od podstaw. W wielu miejscowościach inicjatorami ich budowy są lokalne władze lub liderzy lokalnych społeczności [Górka 2012: 22-24]. Na pewno powstawanie nowych placów stymuluje możliwość otrzymania na ten cel dofinansowań z budżetu centralnego lub środków europejskich, zdarzają się również inicjatywy prywatnych firm budujących place zabaw oraz programy rządowe, takie jak na przykład istniejący od 2009 program „Radosna szkoła”.
Plac zabaw jest widocznym wyrazem zainteresowania potrzebami najmłodszych, jednak podobnie jak trampolina, nie do końca spełnia w przestrzeni wiejskiej projektowane funkcje. O ile w mieście plac zabaw jest miejscem dedykowanym dziecku – swoistą oazą wolności, o tyle na wsi jego zamknięty teren wydaje się ograniczać dziecięce możliwości. Jeżeli pomyślimy o wspomnianej wcześniej przygodzie, na prowincji najbliższe otoczenie oferuje znacznie więcej możliwości. Plac zabaw nie musi też pełnić roli bezpiecznego i ustronnego miejsca zabawy, gdyż takich miejsc na prowincji nie brakuje. Wreszcie, ten rodzaj zabawy, oparty na oszukiwaniu zmysłów (illinx), nastawionej na indywidualizm – nie sprawdza się na prowincji, gdzie liczne zabawy nastawione są na wspólne działanie i rywalizację.
Chociaż obecnie rozrywek dla nich przeznaczonych jest znacznie więcej niż dawniej, dorośli wciąż odczuwają wewnętrzną potrzebę podejmowania kolejnych działań na rzecz dzieci, która jest wyraźnie zinternalizowana:
Tu, jak i wszędzie indziej [czyli na wsiach – MG], kiedy zadaje się ludziom pytanie, jakiej instytucji kultury im na miejscu brakuje, odpowiadają – między innymi – że brakuje „placów zabaw” z prawdziwego zdarzenia. [Szlendak 2011: 74]
Słowa te dowodzą, że na wsi dużo myśli się o dzieciach i ich przyszłości. Współcześni teoretycy edukacji dostrzegają zjawisko presji edukacyjnej, polegające na przywiązywaniu przez rodziców wagi do edukacji dziecka i stałym motywowaniu go do osiągania dobrych wyników (podobna sytuacja ma miejsce w przypadku uczących się dorosłych) [Juul 2014: 7-9]. Na podobnym mechanizmie, w moim przekonaniu, opiera się obecnie troska o dziecko – wśród mieszkańców wsi narodziło się przekonanie o bezwzględnej wartości, jaką stanowi dzieciństwo, co dotyczy nie tylko rodziców, ale wszystkich członków lokalnej społeczności.
Chociaż myślenie o przestrzeni publicznej kojarzy się przede wszystkim z miastem, dzisiaj opisuje się ją także w kontekście wsi. Zdaniem jej badaczy i projektantów bardzo często przestrzeń wsi jest niedostosowana do potrzeb mieszkańców, przede wszystkim ze względu na to, że stanowi proste przeniesienie pomysłów miejskich na wieś – czego wyrazistym przykładem wydają się place zabaw, ich lokalizacja, estetyka i funkcjonalność. Podobnie dzieje się z parkami i skwerami, które próbuje wprowadzić się do przestrzeni wiejskiej, chociaż niejednokrotnie wydają się one zbędne ze względu na dostęp do innych przestrzeni o podobnej funkcji [Górka 2012: 22-24].
Należy podkreślić, że autorzy poruszający tematykę planowania i projektowania ruralistycznego, tacy jak Anna Górka, nie mają konkretnych propozycji, które mogłyby zastąpić krytykowane przez nich elementy miejskiej infrastruktury na wsi. Można domniemywać, że nowa przestrzeń publiczna na prowincji powinna wykorzystywać w tym względzie jej swoistą cechę – wspólnotowość. Autorzy analiz dotyczących współczesnej wsi nie mają wątpliwości, że „życie kulturalne [w] Polsce lokalnej «festynami stoi»” [Bukraba-Rylska 2011: 34]. W samym Bielsku w 2010 i 2011 zorganizowano między innymi: akcję „Jesienne porządki” (dzieci porządkują teren wsi przed zimą), imprezę Andrzejkową, zajęcia podczas ferii zimowych, bal karnawałowy, imprezę z okazji Dnia Dziecka, Dożynki Parafialno-Gminne, Wakacyjny Festyn Sołecki oraz projekt „Pożyteczne wakacje 11” (pod hasłem „Wakacje mamy i z naszą wsią się utożsamiamy” dzieci uczestniczyły w różnego rodzaju zajęciach – plastycznych, sportowych, edukacyjnych) [Sołectwo Bielsko 2015]. Uwagę zwraca praktyka kryptonimowania poszczególnych działań i tworzenia rymowanych haseł, spotykana bardzo często na wsiach i w mniejszych miastach. Dzięki wytworzeniu grupy sloganów łatwo rozpoznawanych przez ich odbiorców, taka swoista kampania reklamowa pozwala utrwalić wspomniane wydarzenia w świadomości mieszkańców.

Wspomniane imprezy zdaniem badaczy spełniają funkcję integracyjną (nazywaną też relacjogenną [Bukraba-Rylska 2011: 35, Szlendak 2011: 75]), zapewniają kontakt wewnątrz grup rówieśniczych, a także łączność międzypokoleniową. Dzisiejsze festyny są nie tylko realizacją potrzeby świętowania, ale również, a może przede wszystkim, zastępują wspólną pracę na roli, czyli charakterystyczny element integrujący dawną społeczność wiejską [Pawluczuk 1978: 62].
Nie dostrzega się jednak, że imprezy organizowane są przede wszystkim ze względu na młodych mieszkańców wsi i ich rozrywkę. Z programu obchodów VI Wakacyjnego Festynu Sołeckiego, który odbył się w lipcu 2012, można dowiedzieć się, że głównymi atrakcjami miało być grillowanie i wspólne biesiadowanie, ale większość atrakcji skierowana została do dzieci: pokazy strażackie, loteria fantowa, dmuchane zamki, zawody sportowe, zabawy i konkursy. Bardzo interesująco wypadły wybory najpiękniejszych uczestników festynu, co też wiele mówi o kulturze współczesnej wsi – wybierano bowiem dorosłą Miss, a także Małą Miss i Małego Mistera Bielska 2012. Ostatnim punktem programu były gościnne występy dzieci i młodzieży. W ten sposób młodzi mieszkańcy innych miejscowości mogą dzięki zaplanowanemu programowi artystycznemu uczestniczyć w większej liczbie festynów [Sołectwo Bielsko 2015], wzajemnie zapewniając sobie zabawę. Na dziecięcą rozrywkę przeznaczane są duże kwoty pochodzące nie tylko z gminnych kas, ale i od prywatnych sponsorów (w Bielsku festyny sponsoruje zazwyczaj kilkanaście firm z pobliskich miasteczek).
Te działania pokazują, że w ostatnim czasie zmieniło się wartościowanie dziecka i dzieciństwa na polskiej prowincji, co przejawia się dbałością o zaspokajanie potrzeb najmłodszego pokolenia, zainteresowaniem jego sprawami, a także wspólnym spędzaniem czasu wolnego. Trudno określić dokładny moment tej przemiany, ale można próbować domniemywać, jakie były jej źródła. Dopiero niemal całkowita rezygnacja z uprawy roli, a także poprawa sytuacji ekonomicznej (nawet jeżeli względna, to w porównaniu z wcześniejszą sytuacją znacząca) umożliwiły zmianę w myśleniu o dzieciństwie, jego przywilejach i obowiązkach.

Trampoliny i place zabaw, których obecność w przestrzeni prowincji nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać, były doskonałym pretekstem do zasygnalizowanie innych, istotnych zagadnień związanych z dzieciństwem na wsi. Do zbadania pozostaje wiele kwestii o których nie wspomniałem. Po pierwsze problem młodzieży, która bez wątpienia jest, jak wynika z licznych analiz, wykluczona zarówno przestrzennie i społecznie z życia wsi – nie ma zarówno własnej infrastruktury (stąd spotkania na przystanku PKS), jak i instytucji, które spełniałyby jej potrzeby. Po drugie istnieje konieczność zbadania wielu spraw związanych z codziennością dziecka na współczesnej prowincji: stosunku do szkoły i rodziców, ubioru dziecięcego i dziecięcej mody, relacji zamożności i wydatków na dzieci, wyposażenia dziecięcych pokoi, a także sposobów posługiwania się komputerem i internetem.
Nie zamierzam twierdzić, że życie na polskiej wsi, która staje się coraz mniej wiejska ze względu na nierolniczy charakter zajęć jej mieszkańców, ale pod względem przestrzeni publicznej nie jest jeszcze miastem, jest usłane różami, że to raj dla dzieci i dorosłych. Jedna z matek wychowujących dzieci na prowincji ze smutkiem stwierdza, że:
(…) Moje dzieci mają kilka kilometrów do szkoły, a do najbliższego przedszkola dokładnie sześć. Nie mają do wyboru do koloru zajęć dodatkowych – no chyba, że zawoziłabym je 24 kilometry do ośrodka kultury w mieście powiatowym (co być może będę robić, kiedy już zdam prawo jazdy). Na śniadanie nie mamy codziennie świeżych bułek, a jak skończą się jogurty trzeba drałować po nie 2 kilometry, a najczęściej po prostu poczekać aż ktoś pojedzie do sklepu. Moje dzieci chodnikiem chodzą tylko podczas zakupów kilka razy w miesiącu a ich wózki nie wiedzą, co to podjazd. Plac zabaw z jedną huśtawką, zjeżdżalnią i drabinką jest dla nich atrakcją godną co najmniej Disneylandu. Pierwsze koleżanki i kolegów poznają tak naprawdę dopiero idąc do szkoły – wcześniej poszłyby za obcym malcem na koniec świata, tak były spragnione towarzystwa. (…) [Greszczeszyn 2015]
Bez wątpienia w samym Bielsku problemy społeczne są poważne: przede wszystkim alkoholizm, bezrobocie i ograniczone perspektywy. Dokonująca się przemiana ma jednak charakter fundamentalny, czego dowodem niech będzie opis ze wspomnianej już pracy Tomasza Kalniuka o dzieciństwie na wsi w XIX wieku:
W relacjach wiejskich dzieci z rodzicami rzadko kiedy pojawiały się cieplejsze uczucia, przejawiające się choćby w pieszczotach. Były one czasowo ograniczone do i tak niełatwego niemowlęctwa. Miłość występowała jako uczucie trudne, swoiste i specjalnego rodzaju. [Kalniuk 2014: 63]
Odpowiedzią na to niech będzie jeszcze jedna scena z Bielska, zaobserwowana we wrześniu, dwa lata temu: około godziny 14 na przystanku rodzice wyczekują pojawienia się autobusu PKS, którym ich dzieci wracają ze szkoły. Gdy maszyna zjawia się wreszcie na przystanku, z jej wnętrza wysypuje się kolorowy tłumek. Radości nie ma końca – matki i ojcowie chwytają dzieci w ramiona, przytulają, zagadują. Można domyślać się, że dla wielu z tych dzieci był to jeden z pierwszych dni w szkole i sytuacja dla wszystkich jest nowa, ale radość rodziców i dzieci wydaje się tak wielka, jak co najmniej po miesiącu rozłąki.
Bibliografia
Aleksandra Greszczeszyn, Dzieciństwo na wsi [plusy i minusy], http://wokoldzieci.blogspot.com/2015/01/dziecinstwo-na-wsi-plusy-i-minusy.html, dostęp 19 kwietnia 2015.
Anna Górka, Krajobraz przestrzeni publicznej wsi. Zagadnienia planowania i projektowania ruralistycznego, Gdańsk 2012.
Autor nieznany, Sołectwo Bielsko, http://www.bielskopomorskie.cba.pl/news/index.html, dostęp 19 kwietnia 2015.
Günter Beltzig, Księga placów zabaw, tłum. Anna Witkorska-Święcka, Wrocław 2001.
Izabella Bukraba-Rylska, Wojciech Burtszata, W Polsce lokalnej. Między uczestnictwem w kulturze a praktykami kulturowymi, w: Stan i zróżnicowanie kultury wsi i małych miast w Polsce. Kanon i rozproszenie, Izabella Bukraba-Rylska, Wojciech Józefa Burszta (red.), Warszawa 2011.
Jesper Juul, Kryzys szkoły. Co możemy zrobić dla uczniów, nauczycieli i rodziców?, przeł. Dariusz Syska, Podkowa Leśna 2014.
Joanna Szwechłowicz, Dzieciństwo wczoraj i dziś, http://kafeteria.pl/seks-i-zwiazki/dziecinstwo-wczoraj-i-dzis-a_1088, dostęp 19 kwietnia 2015.
Joe Frost, A History of Children’s Play and Play Environments. Toward a Contemporary
Child-Saving Movement, Nowy Jork 2010.
Kalniuk Tomasz, Mityczni obcy. Dzieci i starcy w polskiej kulturze ludowej przełomu XIX i XX wieku, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2014.
Karolina Ślusarczyk, Trampolina ogrodowa, http://dziecisawazne.pl/trampolina-ogrodowa/, dostęp 19.04.2015.
Kazimierz Wędrowski, Helena Śliwowska, Ogrody jordanowskie, Warszawa 1937.
Marek Kłosiński, Czas wolny, w: Anna Tabaczyńska (red.), Sytuacja dzieci i młodzieży w Polsce, Warszawa 1993.
Mirosław Duchowski, Elżbieta Anna Sekuła, „Krokodyl na żywo…” Kilka uwag o przestrzeni publicznej polskiej prowincji, w: Stan i zróżnicowanie kultury wsi i małych miast w Polsce. Kanon i rozproszenie, Izabella Bukraba-Rylska, Wojciech Józefa Burszta (red.), Warszawa 2011.
Monika Sajkowska, Warunki bytowe, w: Anna Tabaczyńska (red.), Sytuacja dzieci i młodzieży w Polsce, Warszawa 1993.
Roger Caillois, Gry i ludzie, tłum. Anna Tatarkiewicz, Maria Żurowska, Warszawa 1997.
Tadeusz Gołdyn, W każdym PGR plac zabaw dla dzieci, Zielona Góra 1962.
Tomasz Szlendak, Nic? Aktywność kulturalna i czas wolny na wsi i w małych miastach, w: Stan i zróżnicowanie kultury wsi i małych miast w Polsce. Kanon i rozproszenie, Izabella Bukraba-Rylska, Wojciech Józefa Burszta (red.), Warszawa 2011.
Włodzimierz Pawluczuk, Żywioł i forma. Wstęp do badań empirycznych nad kulturą współczesną, Warszawa 1978.
marcin gołąb – doktorant w Instytucie Kultury Polskiej UW. Interesuje go miejsce dziecka we współczesnej kulturze, studia miejskie oraz nowe technologie użytkowe.
1 Comments