„Nasza kuchnia z założenia jest wegańska, bezglutenowa i bezcukrowa” – czytam w mailu od organizatorów wakacyjnego tygodnia z jogą i pilatesem na warmińskiej wsi. Mój mąż ciężko wzdycha: nie dość, że na urlopie będzie musiał budzić się wcześniej niż na co dzień w Warszawie, to jeszcze w nagrodę dostanie najwyżej ciastko zwane czasem ironicznie „ciastkiem nic”: bez mąki, bez jajek, bez mleka, bez masła, bez cukru.
Na Warmii siadamy po turecku na podłodze urokliwej stodoły. Zdecydowaną większość uczestników stanowią mniej więcej trzydziestoletnie, wielkomiejskie singielki, jesteśmy jedną z dwóch par. W szarych dresach od polskich projektantów wyglądamy jak z ilustracji do magazynu „Zwykłe Życie”. Ale, ku pewnej konsternacji organizatorów, okazuje się, że nie ma wśród nas wegan (choć sporo jest wegetarian), że tylko jedna osoba nie toleruje glutenu, jedna ma alergię na orzechy. I tak jeszcze pierwszego poranka jemy kaszę jaglaną z jabłkami i popijamy ją koktajlem na mleku migdałowym, ale już trzeciego dnia zaczyna się kontrabanda: ktoś przywozi z pobliskiego gospodarstwa ciężki bochen orkiszowego chleba, ktoś inny dorzuca wiejskie jajka. Wreszcie pada ostatni bastion (właściwie przedostatni, bo mięso do końca wyjazdu się nie pojawi): spontanicznie zorganizowana wycieczka wyrusza do pobliskiej cydrowni i przywozi kilka butelek sfermentowanego napoju z jabłek.
Kilka miesięcy temu większość z nas nie słyszała jeszcze o nowym produkcie oferowanym na rynku szczęścia – duńskiej hygge, która zachęca do szukania drobnych, choć niekoniecznie darmowych przyjemności, a więc pozwala, na przykład, na wypicie kieliszka cydru po sesji pilatesu. Bez wątpienia znaliśmy jednak pojęcia lokalności i sezonowości. Na warmińskiej wsi starły się dwie narracje o dobrym jedzeniu, będące jednocześnie dwoma sposobami na społeczną dystynkcję opartą na dokonywaniu określonych wyborów żywieniowych. Restrykcyjny reżim, polegający na eliminacji składników uznawanych z różnych przyczyn za niepożądane, ustąpił „przyjemniejszej” diecie złożonej z produktów „naturalnych”, dobrej jakości, pochodzących ze sprawdzonych źródeł.

Poza zasadą przyjemności
Pierwsze, co musisz zrobić, aby poczuć się lepiej, to przestać obciążać organizm toksynami – radykalnie i restrykcyjnie! Jeśli zamierzasz iść na jakiekolwiek ustępstwa, to nie ma sensu, żebyś w ogóle zaczynała Happy Detoks. Twoje zadanie w pierwszej fazie oczyszczania to wykluczenie z diety płynów i pokarmów, które Cię zatruwają. (Bem, s. 35)
Na liście produktów zakazanych przez autorkę książki Happy Detoks, nauczycielkę jogi Kasię Bem, znajdują się między innymi wszystkie produkty pochodzenia zwierzęcego, cukier, kofeina, biała mąka i alkohol. Dieta powinna więc opiera
się na kaszach, zdrowych olejach, owocach i warzywach. Jest to zestaw dość standardowy w jadłospisach „odtruwających”– na podobnych zasadach oparte są diety w książkach Agnieszki Maciąg (Smak życia), Beaty Sokołowskiej (Alkaliczny detoks), Marka Zaremby (Jaglany detoks), Ewy Trojanowskiej (Detoks ciała i umysłu), Beaty Pawlikowskiej (Moja dieta cud), podobnie miały też wyglądać nasze posiłki na Warmii. Wspólne dla większości z wymienionych pozycji są również: pochwała jogi i medytacji, sympatia dla medycyny ajurvedyjskiej, postulat unikania stresu i „wsłuchania się w siebie”, poświęcanie wzmożonej uwagi własnemu samopoczuciu.
Słowo „zasada” występuje tu w dwóch znaczeniach – książkę Kasi Bem organizuje bowiem teoria o konieczności zachowania równowagi kwasowo-zasadowej organizmu. Autorka przybliża w dużym skrócie chemiczne prawa dotyczące właściwego pH krwi, którego zaburzenie prowadzić może do wielu różnych chorób. „Zakwaszenie”nie jest pojęciem naukowym, a w sensie biologicznym znaczy niewiele, jest natomiast słowem kluczowym dla narracji głoszącej konieczność stosowania restrykcyjnego, odtruwającego reżimu: choć oczywiście spowodowana obniżeniem pH krwi choroba zwana kwasicą jest medycznym faktem, a przekroczywszy pewien poziom zakwaszenia organizm umiera, postulujący stosowanie „diety alkalicznej” autorzy z rzadka zachęcają do przeprowadzania szczegółowych badań, nie dodają również, że do poważnych powikłań na tym tle nie sposób raczej doprowadzić od czasu do czasu jadając kanapki z serem i pijąc rano kawę z mlekiem. Podobnie jest ze słowem toksyna, które, mimo pozorów naukowości wywodu, nie jest tu używane ściśle, lecz potocznie i bardzo ogólnie. Podobne wyolbrzymianie potencjalnych skutków spożywania zakazanych pokarmów jest charakterystyczne dla opowieści o odtruwaniu, które mogą zadziałać z całą mocą jedynie pod warunkiem, że zostaną wprowadzone w życie w sposób radykalny i całościowy. Wymuszają one nieustanną kontrolę i obserwację, które mają doprowadzić do szczęścia, choć w razie niepowodzenia wiązać się muszą niechybnie z pewną dawką wstydu. Zygmunt Bauman pisał o ukrytym przekazie diet:
Masz obowiązek myśleć o swoim ciele i troszczyć się o nie, a jeśli zaniedbujesz tę powinność, powinieneś się wstydzić i mieć poczucie winy. Niedoskonałości twojego ciała to twoja wina i twój powód do wstydu. Pamiętaj, że odkupienie grzechów leży w rękach samego grzesznika (Bauman 2006, s. 103).
Warto jednak zwrócić uwagę na pewną znaczącą zmianę: Bauman pisał o dietach odchudzających, które stały się zresztą przedmiotem wielu tekstów mówiących o dyscyplinowaniu ciała w nadmiarowym społeczeństwie konsumpcyjnym. Kasia Bem natomiast, podobnie jak większość autorów diet odtruwających, przekonuje, że utrata wagi nie jest i nie powinna być celem samym w sobie – może okazać się najwyżej mniej lub bardziej pożądanym efektem ubocznym. W tabelce ilustrującej jej stan przed i po zastosowaniu detoksu, znajduje się informacja, że rozmiar jej ubrań nie uległ zmianie. Zmianie uległy natomiast jej sytuacja życiowa (wcześniej była żoną, dziś jest „kobietą niezależną” – ciekawe zresztą, że te stany zdają się tu wykluczać; wcześniej była dyrektorką w korporacjach, dziś jest nauczycielką jogi i medytacji), jej przyzwyczajenia (kiedyś piła alkohol i paliła papierosy, dziś jest oddychającą pełną piersią wegetarianką), a przede wszystkim samopoczucie, zarówno fizyczne, jak i duchowe. Po detoksie autorka to zatem:
Kobieta pogodzona i pogodna. Zrelaksowana. Świadoma siebie i swoich potrzeb. Z uśmiechem na co dzień, ze smutkiem za pan brat. Zaprzyjaźniona ze swoimi wzlotami i upadkami (…) Lubi siebie. Bardzo! (Bem, s. 15).
Odchudzanie w ogóle zdaje się w dominujących na współczesnym rynku wellness narracjach o żywieniu schodzić na dalszy plan. Otwarcie wyśmiewa się przebrzmiałą modę na produkty „light”, zadowalanie się miską sałaty i nieracjonalne głodówki. Zarówno dietetycy, jak i trenerzy fitness (jak najbardziej znane Ewa Chodakowska czy Anna Lewandowska) przekonują, że, aby być pięknym i zdrowym, trzeba jeść „racjonalnie”. Co więcej, to właśnie zdrowie, dobre samopoczucie i szczęście wysuwane są na plan pierwszy, a przeciwstawione zostają przesadnemu skupieniu na wyglądzie, które zaczęło już kojarzyć się źle: z próbą spełniania nierealnych wymagań, dostosowywania się do zewnętrznie narzuconych wzorców wpędzających w poczucie winy, a nie dających poczucie spełnienia i przynależności
. Nie oznacza to jednak uwolnienia od przymusu, wręcz przeciwnie. Teraz przymus zostaje jeszcze silniej zinternalizowany, bo – pozornie – pochodzi z naszego wnętrza, poczujemy go, jeśli tylko wystarczająco uważnie „wsłuchamy się w swoje ciało”. Dążenie za wszelką cenę do idealnej sylwetki jest próżne, nawet głupie. Mądre jest za to dbanie o zdrowie, w którym najważniejsza jest profilaktyka, o której pisała Małgorzata Jacyno:
Celem nie jest już bowiem po prostu przywrócenie czy zachowanie zdrowia. Zapobieganie chorobom wymaga stałego wzmacniania sił życiowych i utrzymywania stanu harmonii, dlatego profilaktyka systematycznie splata się ze stylem życia. Zdrowie nie daje się już rozumieć jako prosty brak symptomów chorobowych, ale podlega też odróżnicowywaniu i ma charakter „kompleksowy” i „holistyczny”. (…) Zdrowie to także młody i promienny wygląd, wysportowana sylwetka, satysfakcjonujące związki, udany seks, rozwijająca praca, optymizm i wysoka samoocena. (…) Celem nie jest przecież życie, ale „pełne życie”. (Jacyno, s. 141)
Dlatego też Kasia Bem i autorzy podobnych publikacji o odtruwaniu rzadko ograniczają się do klinicznych wyników badań, często zaś mówią o równowadze, pozytywnej energii czy szczęściu, które mają być wynikiem „odkwaszenia organizmu” i „eliminacji toksyn”. Nie da się, w tej narracji, być szczęśliwym człowiekiem, popijając kieliszkiem wina krwistego steka. Jeśli nawet wydaje nam się, że pudełko lodów poprawia nam humor, wynika to wyłącznie z uzależnienia od cukru i „zepsucia” naszego organizmu, który utracił naturalną zdolność rozpoznawania, co dla niego dobre. Lody wciąż niosą wstyd – choć z innych powodów.

Globalny rynek, lokalny wstyd
Chyba, że są to lody rzemieślnicze, własnej produkcji, naturalne. Jeśli bowiem nie chcemy całkowicie rezygnować z grzesznych przyjemności i stosować restrykcyjnej dyscypliny, jeśli dieta eliminacyjna nas bawi i robimy sobie żarty z ortoreksji, możemy – jak my na Warmii – postawić na jakość, sezonowość i lokalność. Ten styl żywienia (i życia) daje nam bez wątpienia większą swobodę: dozwolone są gluten, mięso, nabiał, a nawet czekolada. Z tą różnicą, że chleb kupujemy w lokalnej piekarni, ciężki i na zakwasie, mięso tylko od sprawdzonego rzeźnika, sery z ekologicznej farmy, czekoladę fair trade. W poszukiwaniu jakościowych produktów pozornie nie chodzi o ekonomiczną dystynkcję: ideałem nie jest zaopatrywanie się w importowane produkty w luksusowych delikatesach (niedawny upadek sieci sklepów spożywczych Alma nie wydaje się więc dowodem na zubożenie polskiej klasy średniej czy na pauperyzację jej gustów; to raczej świadectwo zmian jej aspiracji), stosunkowo często podkreśla się nawet, że przynajmniej niektóre z nich są dostępne dla wszystkich – warzywa, na przykład, najtańsze są w sezonie, kasze i strączki nie bywają drogie nigdy, a generalna zasada brzmi: jeść mniej, ale kupować lepsze rzeczy.
W odróżnieniu od narracji odtruwającej, w której interesowały nas wyłącznie nasze osobiste toksyny, narracja lokalno-sezonowa (obejmująca zdecydowaną większość popularnych na rynku książek kulinarnych, autorstwa na przykład Tomasza Jakubiaka, Grzegorza Łapanowskiego, a także wielu autorów zagranicznych) do pewnego stopnia świadoma jest uwarunkowań społeczno-ekonomicznych, którym podlegają żywieniowe wybory. Wpisują się w nią takie zjawiska jak kooperatywy spożywcze czy sprzedaż bezpośrednia od rolników; zasady globalnego systemu konsumpcji, który każe kupować coraz więcej i więcej, bywają w tym dyskursie problematyzowane poprzez wskazywanie na ich negatywne konsekwencje takie jak degradacja środowiska, marnowanie jedzenia czy złe warunki pracy w fabrykach trzeciego świata. Nie oznacza to jednak, aby dało się w niej uciec od społecznej dystynkcji, a nawet klasowej pogardy: tym razem okazuje się ją nie tyle (lub nie tylko) tym, którzy nie dbają o własne zdrowie i samopoczucie, ile tym, którzy nie posiadają wystarczająco dużego kapitału kulturowego, świadomości lub warunków materialnych, by zdawać sobie sprawę (lub zawracać tym sobie głowę) ze skomplikowanego uwikłania w globalny kapitał, jakiemu podlegają dmuchane bułki rozmrażane w zagranicznej sieci supermarketów.
Wstyd jest zatem podwójny, bo podwójny jest grzech: wybierając mrożoną pizzę z dyskontu nie tylko niszczymy sobie zdrowie, ale też postępujemy nieetycznie. Nieetyczny jest bowiem olej palmowy, nieetyczny jest transport z dalekich krajów, nieetyczne są plastikowe opakowania; nieetyczne bywają także warunki zatrudnienia pracowników sklepów, nieetyczne jest rozliczanie się przez sieci supermarketów w rajach podatkowych. Duża część tych skomplikowanych, systemowych problemów zrzucona zostaje na pojedynczych konsumentów, których przekonuje się, że jeśli tylko zaczną „głosować portfelem”, mają szansę na wywarcie presji na producentów i dystrybutorów. Za przykład skuteczności takiego działania uznaje się stopniową eliminację z sieci supermarketów jajek od kur z chowu klatkowego, chociaż doświadczenia organizacji ekologicznych lobbujących za tą zmianą wskazują raczej na instytucjonalny charakter negocjacji (piszą o tym m.in. aktywiści na rzecz praw zwierząt Martin Balluch i Gabriele Vaitkeviciute).
W książce Pętla dobrego samopoczucia Carl Cederström i Andre Spicer analizują pod kątem biomoralności – a więc dobrego samopoczucia rozumianego jako moralny imperatyw – cykl programów Jamiego Olivera Jamie’s School Dinners, w którym słynny kucharz prowadził w szkołach „żywieniową rewolucję”, ucząc rodziców i nauczycieli, jak powinni karmić dzieci.
We wszystkich programach z tej serii możemy znaleźć elementy biomoralności. Zachęca się nas, abyśmy odczuwali obrzydzenie do tego, co jedzą ludzie. (…) Pytania o usługi publiczne, politykę przemysłową, role genderowe lub brytyjski system klasowy pozostają poza dyskusją. Jedyną strawną formą działań politycznych jest zmiana menu lub kilka kursów gotowania. Specyficzny patos, który jakże często doprowadza reformatorów z klasy średniej takich jak Jamie Oliver do nagłego uświadomienia sobie cierpienia na świecie oraz do deklaracji, że „trzeba coś z tym zrobić”, jest skierowany na wyjątkowo wąskie pola problemowe. Skutecznie ignoruje się szersze problemy natury politycznej, a pałający gniewem aktywista może jednocześnie sądzi, że faktycznie zrobił coś wartościowego i konkretnego (s. 81)
Oczywiście nie należy zapominać, że postulaty Jamiego Olivera (czy jego „polskiego odpowiednika” Grzegorza Łapanowskiego, prowadzącego kampanię Szkoła na widelcu) w konsekwencji prowadzić mają do pewnej systemowej zmiany – wprowadzenia regulacji dotyczących jakości jedzenia podawanego w szkołach.
Choć prawdą jest też, że nawet przegłosowanie właściwej ustawy w tym zakresie nie może zlikwidować szerokiej gamy problemów społecznych, które nie pozwalają rodzicom na codzienne przygotowywanie świeżych posiłków z produktów wysokiej jakości, a koniec końców to przede wszystkim na jednostki zrzucona zostaje odpowiedzialność za zdrowie własne i dzieci. Dlatego z pogardą traktowani są „rycerze antybiomoralności”: w programach Jamiego Olivera przemycający dzieciom do plecaków hamburgery i chipsy, w Polsce – walczący o prawo do symbolicznej już drożdżówki w szkolnych sklepikach.
Nie ma oczywiście wątpliwości, że lepiej jeść kasze i sezonowe warzywa niż mrożoną pizzę i ciastka, nie ma też wątpliwości, że warto wspierać lokalny handel i zwracać uwagę na ekologiczny wymiar naszych decyzji. Jednocześnie niepokojące wydaje się zapominanie, że sama zdolność do rozważania ich politycznych implikacji jest funkcją naszej społecznej pozycji; a także przekonanie, że problemy polityki socjalnej, struktura klasowa, tyrania globalnego kapitalizmu są możliwe do okiełznania przez indywidualne wybory żywieniowe. Że to w naszych rękach jest los orangutanów (wystarczy nie kupować ciastek z olejem palmowym), problem globalnego ocieplenia i zanieczyszczenia powietrza (wystarczy wybierać produkty lokalne), krajowa gospodarka (lepiej unikać zagranicznych sieci). A co najważniejsze, że w naszych rękach spoczywa zdrowie i szczęście nasze i naszych dzieci, a kluczem do tego szczęścia jest dieta złożona z lokalnych i sezonowych produktów wysokiej jakości.
Po dwóch sesjach jogi i pilatesu, porannej jaglance i porcji gryczanego makaronu na obiad, układamy sezonowego pomidora na kromce zakupionego lokalnie chleba. Rozlewamy do kieliszków cydr z jabłek z pobliskiego sadu i rozsiadamy się wygodnie na hamakach. Szczęście jest tuż za rogiem.

Bibliografia:
Martin Balluch, W jaki sposób Austria osiągnęła historyczny przełom w kwestii zwierząt, w: W obronie zwierząt (red. Peter Singer), Czarna Owca 2011.
Zygmunt Bauman, Płynna nowoczesność, tłum. Tomasz Kunz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006.
Kasia Bem, Happy Detoks, Edipresse, Warszawa 2015.
Carl Cederström, Andre Spicer, Pętla dobrego samopoczucia, tłum. Łukasz Żurek, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016.
Małgorzata Jacyno, Kultura indywidualizmu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2007.
Gabrielė Vaitkeviiūtė, Participating in Public Discourse by Selecting the Right Audience (materiały stowarzyszenia Otwarte Klatki).
***
natalia mętrak-ruda: tłumaczka literatury anglojęzycznej i włoskiej. Doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej UW, gdzie przygotowuje pracę o wizji szczęśliwego małżeństwa we współczesnych dyskursach psychologicznych.