Dyskusje dotyczące konieczności podniesienia poziomu partycypacji społecznej oraz poprawienia jej jakości toczą się w przekonaniu, że to tędy prowadzi droga do dojrzałej demokracji. Zgoda. Jeśli jedną z najpoważniejszych barier partycypacji jest to, co można określić niskim poziomem kapitału społecznego(zob. m.in. Psyk-Piotrowska 2009, Sztompka 2007), czyli – tak jak ja to rozumiem – słabym wzajemnym zaufaniem oraz niewystarczającym potencjałem do współpracy – warto w pierwszej kolejności zająć się podnoszeniem tych kompetencji społeczności. Wiele osób głowi się nad tym, jak skutecznie doprowadzić do takiego wzrostu i nikt, jak się zdaje, nie znalazł jeszcze dobrej i stuprocentowo skutecznej recepty. Wiadomo, że droga do celu jest zwykle długa i wyboista, a potencjalny sukces odsunięty w czasie. Można jednak przyjąć strategię usprawniania drobnych elementów, które na poziomie lokalnym wzmacniają kapitał społeczny lub jakiś jego aspekt. Wielu praktyków – trenerów, animatorów kultury, działaczy społecznych, koordynatorów projektów rozwojowych – tak właśnie postępuje organizując konsultacje, akcje w przestrzeni publicznej czy działania angażujące ludzi wokół ważnego tematu. Ja zajmuję się zagadnieniem, które pozornie może wydawać się w tym kontekście nieistotne. Dotyczy ono jednak wszystkich – bez wyjątku – i wydaje się najprostszą receptą na łączenie i spotykanie ludzi oraz budowanie wzajemnego zaufania. W tym leży jego siła, także dla wzmacniania kapitału społecznego i kulturowego. Myślę tu o jedzeniu, którego jednoczący potencjał wykorzystują rozmaite organizacje i instytucje. Szczególnie interesująca okazuje się obecność jedzenia w… muzeum sztuki.
Muzea, w których jedzenie jest zwykle nieobecne albo wręcz niedozwolone, zaczęły dostrzegać jego wspólnotowy potencjał. W muzeach sztuki w Stanach Zjednoczonych pomysły związane z jedzeniem zdają się w ostatnim czasie mnożyć i powstaje związany z nimi nowy trend. Stanowi on odpowiedź na rosnącą ambicję instytucji, by docierać do osób dotychczas w ich murach nieobecnych. Jest to tym bardziej interesujące, że od lat 60. XX wieku, kiedy to Pierre Bourdieu przeprowadził swoje badania, to właśnie muzea krytykowane są za elitaryzm. Bourdieu i współpracujący z nim badacze, między innymi Dominique Schnapper, Alain Darbel, Francine Dreyfus, postawili tezę o reprodukowaniu nierówności przez muzea sztuki, która została potwierdzona w kolejnych dekadach przez innych naukowców. Zespół Bourdieu prowadził badania publiczności muzealnej w pięciu krajach europejskich. W latach 70. Paul DiMaggio zajmował się tym tematem w Stanach Zjednoczonych, a Kazimierz Żygulski badał publiczność w kilku największych muzeach sztuki w Polsce. Najważniejsze obserwacje i wnioski powtarzały się we wszystkich tych krajach. Do muzeów trafia publiczność lepiej wykształcona i zamożniejsza niż przeciętni mieszkańcy danego miasta. Muzea podtrzymują swój prestiżowy i elitarny charakter, koncentrując się na widzach z konkretnej klasy społecznej i do nich kierując swoją ofertę. Przez kilkadziesiąt lat z pewnością wiele się zmieniło w świecie muzeów. Niezwykle wpływowa i ciągle obecna w rozważaniach teoria Bourdieu bywa krytykowana, podważana i uznawana za nieaktualną (Fyfe and Ross 1996, Prior, 2005, Zolberg 1990). Jednak w środowisku muzeologów i badaczy muzeów istnieje również tendencja, aby nie dyskwalifikować wniosków Bourdieu czy DiMaggio tylko dlatego, że zostały opublikowane kilkadziesiąt lat temu, ponieważ ciągle dobrze obrazują funkcjonowanie instytucji kultury. Taką postawę reprezentuje choćby Jennifer Barret w swojej książce Museum and the Public Sphere (Barret 2011).
Regularne i dosyć głębokie badania publiczności muzealnej w Stanach Zjednoczonych[1] pokazują, że w tej grupie ciągle dominują osoby białe, raczej młode i z wyższym wykształceniem. Zróżnicowanie grupy odbiorców, dotarcie do Latynosów, Afroamerykanów oraz osób z niższym wykształceniem, mniej zamożnych i w starszym wieku, formułowane jest jako misja instytucji kultury. Rozważania dotyczące profilu publiczności muzealnej przewijały się bardzo często w rozmowach, które przeprowadziłam w 2013 roku z pracownikami muzeów sztuki w Chicago – Art Institute of Chicago, Smart Museum of Art oraz Museum of Contemporary Art. Instytucje te zajmują ważne miejsce na kulturalnej mapie miasta – są często odwiedzane; są aktywne, czyli organizują przynajmniej kilka dużych wystaw w roku i prowadzą regularne działania edukacyjne; są popularne – ich inicjatywy recenzowane są przez lokalne i ponadlokalne media. Dużą część ich publiczności stanowią turyści, a spośród mieszkańców najczęściej odwiedzającymi są studenci, artyści oraz ogólnie ludzie młodzi, z wyższym wykształceniem, nieco rzadziej emeryci, szczególnie emerytowani nauczyciele, pracownicy umysłowi. Chociaż muzea te nie narzekają na niską frekwencję, pracownicy zgodnie podkreślają, że zależy im na docieraniu do publiczności zróżnicowanej – wiekowo, etnicznie, rasowo, płciowo, ekonomicznie. Pozostawmy na boku rozważania, na ile takie podejście może być paternalistyczne, a przyświecająca muzeom idea brzmi jak oświeceniowe hasło o niesieniu kaganka oświaty. Pracownicy muzeów zapytani, dlaczego zależy im na dotarciu do tak różnych grup, dają bardzo proste odpowiedzi: „Ludzie boją się tu przyjść, nie wiedzą, że tutaj dzieją się też rzeczy dla nich. Chcemy to zmienić” (1). Wyraźne jest ich poczucie odpowiedzialności za otoczenie (2). Szczególnie dobitnie rysuje się w podejściu zespołu ze Smart Museum of Art. Muzeum działa w południowej dzielnicy miasta; co prawda zlokalizowane jest na terenie wyższej uczelni, a więc osoby ze środowiska uniwersyteckiego trafiają tu bez problemów, ale zamieszkujący okolice Afroamerykanie i osoby niezamożne przychodzą znacznie rzadziej lub wcale. „Skoro tu działamy, nie możemy abstrahować od realiów lokalnych. Musimy odpowiadać na potrzeby ludzi, którzy tu mieszkają i przebywają” – mówi jedna z pracowniczek.
Równocześnie pracownicy muzeów poświęcają uwagę tym, którzy już są odbiorcami oferty muzeum – dążą do tego,, aby ich doświadczenie było pełniejsze. Michael Christiano, koordynator działu edukacyjnego we wspomnianym muzeum, podkreśla różnicę między przebywaniem oraz uczestniczeniem, a także między uczestniczeniem oraz działaniem, czy podejmowaniem aktywności jako kolejnym stopniem zaangażowania publiczności. Jest to pomysł nawiązujący do muzeum partycypacyjnego, idei wprowadzonej przez Ninę Simon, autorkę książki The Participatory Museum oraz bloga Museum2.0. W partycypacyjnych instytucjach kultury ludzie nie tylko oglądają i komentują to, co stworzyli artyści, ale sami także współtworzą treści. W takiej filozofii (a odzwierciedla się ona także w misjach sformułowanych przez instytucje) sztuka traktowana jest przede wszystkim jako narzędzie, a nie cel sam w sobie. Jest to narzędzie do angażowania ludzi, poznawania się i zabierania głosu, a także do uczestniczenia – nie tylko w konkretnym wydarzeniu organizowanym w muzeum, ale w szerszej debacie, w interakcji z innymi ludźmi i w procesie tworzenia. Ale żeby narzędzie zadziałało, ktoś musi zechcieć go użyć. Muzea w Chicago, podobnie jak w innych miastach na świecie, przekonały się, że sposobem zwiększenia zaangażowania mieszkańców w instytucję muzeum, może być jedzenie. Używają go na wiele różnych sposobów, a sukces polega, moim zdaniem, na prostocie i bezpretensjonalności tych pomysłów.
Rirkrit Tirvanija to artysta pochodzenia tajskiego, związany z wieloma miastami na świecie, między innymi z Buenos Aires, Berlinem, Chiang Mai, Nowym Jorkiem i Chicago. Swoje pierwsze akcje polegające na gotowaniu dla ludzi w przestrzeni galerii, rozpoczął w latach 90. ubiegłego wieku. Skupił się na prostych, codziennych czynnościach znanych wszystkim i przez wszystkich rozpoznawanych, jednak podejmowanych w przestrzeniach tak nieoczywistych jak galeria czy muzeum sztuki. Na otwarcie słynnej imprezy artystycznej, Triennale 2012 w Paryżu, zaserwował piętnaście tysięcy porcji tradycyjnej tajskiej zupy tom kha. Jego intencją było przełamanie barier między ludźmi rodzącym się i istniejącym w przestrzeni takiej jak muzealna. Eksperymenty związane z jedzeniem podejmowali artyści już od lat 30., jednak Tirvanija może być uznany za pioniera nowego podejścia do tego tematu, czyli wspólnego biesiadowania w muzeum, które staje się miejscem gościnnym, miejscem spotkania. Działania te – z natury akcyjne, jednorazowe – podejmuje on raczej, aby stawiać pytania o współczesną rolę muzeum niż aby rozpocząć regularną pracę ze społecznością czy konkretną instytucją w mieście. Jego pomysły mają jednak swoich kontynuatorów.

W 2012 roku w Smart Museum of Art realizowano projekt Uczta: Radykalna gościnność w sztuce współczesnej (Feast: Radical Hospitality in Contemporary Art). Wystawa zbierała dokonania artystów, którzy w swoich pracach wykorzystują motyw przygotowywania jedzenia i dzielenia się pożywieniem. Ogólne założenie polegało na tym, aby prace przygotowane przez artystów nie służyły wyłącznie do oglądania i kontemplowania, ale przede wszystkim pozwalały doświadczać, działać. Artyści decydowali się więc na organizowanie wydarzeń i kreowanie konkretnych sytuacji. Ich projekty przybierały rozmaite formy, na przykład celebrowania jedzenia poprzez konsumowanie pięknych rzeźb stworzonych z jadalnych produktów. Niektórzy po prostu serwowali jedzenie i wówczas akt artystycznej kreacji nabierał nowego wymiaru, a rola artysty jako żywiciela stawała się rolą podstawową. Artyści formułowali swoje zaproszenie wprost: „Dzisiaj w muzeum serwujemy darmowe, smaczne jedzenie. Przyjdźcie ze swoimi rodzinami, spotkajmy się przy okazji posiłku”. Obawiali się reakcji ze strony mieszkańców – czy ich zaproszenie nie zostanie odebrane jako podstęp lub czy zapraszane osoby nie poczują się dotknięte takim bezpośrednim komunikatem mogącym powodować skojarzonia z jadłodajnią dla ubogich. Przychodzili jednak bardzo różni ludzie, wielu z najbliższej okolicy, niektórzy byli w muzeum po raz kolejny, inni po raz pierwszy. Nad talerzem z zupą wszyscy okazywali się zwyczajni, a może nawet sobie bliscy. Serwowanie darmowych posiłków w muzeum okazało się czymś zgoła innym niż podobne działania w jadłodajni czy ośrodku pomocy społecznej. Aura i atmosfera tego miejsca zdawały się raczej sprzyjać niecodziennym (bo dotyczącym ludzi z bardzo różnych grup społecznych) spotkaniom, a to, w mieście tak podzielonym rasowo i ekonomicznie jak Chicago, jest ogromną wartością. Spotkanie, które ma charakter dobrowolny, jest na ścieżce do partycypacji społecznej etapem, którego nie można pominąć. Zaufanie i minimalne choćby poczucie solidarności jest konieczne, aby ludzie podejmowali wspólne działania w swoim otoczeniu.
Ciekawe, że w wielu projektach to zupa jest daniem, po które sięgają artyści i pracownicy muzeów. Duże znaczenie ma na pewno aspekt praktyczny – to potrawa stosunkowo tania, sycąca i łatwo przygotować ją w dużych ilościach. Ale musi być w tym coś więcej, być może jej równościowy charakter. Carolyn Steel, przedstawiająca się jako food urbanist, autorka książki Hungry City: How Food Shapes our Lives, twierdzi, że zupa może być jednym z najstarszych dań jakie znamy. Potrawę tę, choć w różnych wariantach, jadają prawie wszyscy ludzie. Znana jest w niemal wszystkich kuchniach świata. Sądzę, że nie bez znaczenia jest także sposób spożywania zupy – bardzo prosty w porównaniu, na przykład, z jedzeniem sushi czy nawet ryby, a jednak sprawiający wszystkim osobom, niezależnie od kompetencji, takie same niespodzianki – każdy może się zachlapać, każdemu zupa może pociec po brodzie. Jest to coś zwyczajnego. O takim doświadczeniu zwyczajności, codzienności, szczególnie pożądanym w miejscu, które kojarzy się raczej z wyrafinowaniem i wysublimowaniem, mówili wiele kuratorzy z muzeów.
Doświadczenia z projektu The Feast podsumowuje jeden z pracowników: „W tej chwili w naszym muzeum jedzenie jest bardzo obecne. Stało się dla nas jasne, że tego typu sytuacje, jakie miały miejsce w czasie The Feast ośmielają ludzi do rozmów, zachęcają do wspólnego spędzania czasu. Jak inaczej możemy okazać naszą gościnność, jak nie przez najprostszą czynność, którą jest zaproszenie na obiad?” Z jednej strony jedzenie w muzeum odwołuje się do powszechnie znanej idei gościnności, z drugiej zaś charakter instytucji, jaką jest muzeum polega na szczególności, odświętności. Podobna sytuacja nie mogłaby się wydarzyć w przypadkowej przestrzeni. Fenomen projektów takich jak The Feast polega na tym, że są one nieoczywiste. Wspólne jedzenie i dzielenie się jedzeniem, które na co dzień odbywa się w gronie bliskich osób, staje się czynnością w przestrzeni publicznej i pozwala wejść w bliższą relację z obcymi osobami. Pracownicy muzeów nie śledzą, co dzieje się z uczestnikami po zakończeniu wydarzenia, czy spotykają się ponownie już poza murami muzeum. Twierdzą za to, że wiele osób po takim pierwszym spotkaniu wraca później na kolejne. Wizja, że incydentalne interakcje mieszkańców mogą przerodzić się w trwalsze więzi i zaowocować wspólnymi inicjatywami wydaje się nazbyt optymistyczna. Jednak w sytuacji, gdy mieszkańcy żyją w izolacji od siebie nawzajem, co w Chicago jest faktem, wzajemne zobaczenie się i dostrzeżenie w sobie podobieństw jest już wartością. Więź, która się tutaj rodzi jest symboliczna, ale – jeśli wrócimy do Bourdieu – może mieć kluczowe znaczenie dla relacji między ludźmi w danym miejscu.
W Art Institute of Chicago pod koniec 2013 roku otwarto wystawę Sztuka i apetyt. Amerykańskie malarstwo, kultura i kuchnia („Art & Apetite. American Painting, Culture, and Cuisine). Poza prezentowaniem sztuki podejmującej temat jedzenia – od malarstwa klasycznego po współczesne instalacje – przy okazji wystawy zbierano i rozdawano ludziom stare, tradycyjne przepisy. Mimo to, w tym muzeum jedzenie pozostaje nadal w sferze tabu i jego pracownicy przyznają, że niektóre akcje – takie jak prezentacja historii ważenia piwa i degustacja trunku – przeprowadzane są właściwie poza oficjalną zgodą dyrekcji muzeum (tę ograniczają regulaminy i procedury, nawet jeśli przekonana jest o słuszności pomysłów swojego zespołu). Osoby pracujące w muzeum twierdzą, że w jedzeniu jest coś magnetycznego – na tę wystawę i towarzyszące jej wydarzenia trafili mieszkańcy, którzy odwiedzają to miejsce po raz pierwszy. Rozmowy, które toczą się w czasie oprowadzania po wystawie, są wyjątkowo ożywione, ponieważ każdy może poczuć się ekspertem w temacie jedzenia. Pracownicy nie wyobrażają sobie lepszego sposobu na tworzenie swobodnej, zapraszającej atmosfery. Z ich perspektywy jest ona cenna, gdyż sprawia, że zwiedzający wracają do muzeum. Zaś w kontekście partycypacji społecznej istotne jest, że daje osobom uczestniczącym poczucie bycia we właściwym miejscu. Nawet jeśli ich kompetencje kulturowe nie ułatwiają poruszania się po wysoko-kontekstowym świecie muzeum, dobre samopoczucie wzmacnia pewność siebie, gotowość do wchodzenia w interakcje z innymi, a w perspektywie aktywny udział w innych wydarzeniach w sferze publicznej.
Muzeum Hull-House w Chicago nie jest muzeum sztuki – poświęcone zostało postaci Jane Addams, dziewiętnastowiecznej reformatorki miejskiej, aktywistki i działaczki społecznej, pierwszej Amerykanki, która została laureatką Pokojowej Nagrody Nobla. Osoby prowadzące muzeum zdecydowały, że zamiast opowiadać o czynach Addams za pomocą eksponatów, pokażą jej idee w działaniu – próbują wdrażać w życie jej pomysły na wyrównywanie szans mieszkańców Chicago i szukają rozwiązań na polepszenie sytuacji najbiedniejszych. Stąd pomysł na Hull-House Kitchen i cały szereg działań związanych z jedzeniem, począwszy od Biblioteki Nasion i skończywszy na akcji Rethinking soup. Biblioteka Nasion (Seed Library) wzięła się z poszukiwania sposobu na zapewnienie trwałego dostępu do zdrowego jedzenia dla wszystkich ludzi. W zbiorach tej nietypowej biblioteki znalazły się nasiona takich roślin, warzyw i ziół, które można uprawiać w klimacie, jaki panuje w Chicago. Nasiona wypożycza się na podstawie specjalnej karty bibliotecznej i dostaje wraz z instrukcją, jak je wyhodować i jak uzyskać z nich kolejne nasiona. Idea polega bowiem na tym, że po wyhodowaniu własnych roślin do biblioteki zwraca się uzyskane z niej nasiona. Razem z nimi przynosi się swoją relację dotyczącą procesu hodowli. Prowadzona przez muzeum farma miejska jest dobrym przykładem zaproszenia do wspólnej aktywności i aktu kreacji (tak istotnych w procesach partycypacji społecznej) ludzi o bardzo różnych kompetencjach. Osoby, które nieswojo i sztucznie czują się w pomieszczeniach muzealnych, stają się aktywne i zainteresowane podczas pracy w ogrodzie. A jeśli z warzyw wyhodowanych na farmie gotuje się potem zupę i serwuje w holu muzeum, nawet one zdecydują się przekroczyć jego progi. Takie spotkania i debaty przy wspólnym jedzeniu odbywają się w Hull-House w każdy trzeci wtorek miesiąca i nazywają się Rethinking soup.

Akcje związane z jedzeniem w muzeach mają w dużym stopniu wymiar marketingowy i służą przyciąganiu nowych odbiorców. Chęć bycia gościnną instytucją wynika z przekonania, że do takich miejsc ludzie chcą przychodzić i, co najważniejsze, wracać. W przyjaznej atmosferze inaczej obcuje się też ze sztuką. Poszukiwanie innowacyjności, w jakimś stopniu także medialności i rozgłosu, chęć podążania za modą są oczywistymi motywacjami i nie należy o nich zapominać. Nie jest z pewnością tak, że muzea postawiły sobie za cel wzmacnianie procesów partycypacji obywatelskiej. Jednocześnie ich ambicje, aby angażować ludzi i budować wzajemne zaufanie – poprzez jedzenie, interakcje, rozmowy – spotykają się z potrzebą wzmacniania lokalnego kapitału społecznego i kulturowego. Działania wokół jedzenia – chociaż pozornie wykraczają poza główny nurt pracy muzeum – w istocie wpisują się w ruch określony mianem nowej muzeologii (3). Muzea realizują cele istotne społecznie i biorą odpowiedzialność za wspólnotę lokalną. Rozkwit tego nurtu w USA przypadł na moment kryzysu finansowego i pogorszenie finansowej sytuacji instytucji kultury. W obliczu problemów muzea zmuszone są do zróżnicowania działań i poszerzania grona klientów, jeśli chcą przetrwać. Miejmy nadzieję, że nie stoi za tym jedynie chęć zachowania okazałych gmachów, wielkich kolekcji i tysięcy miejsc pracy, ale przekonanie o istotnej misji społecznej i zadaniach muzeów. Jednym z nich jest wspieranie udziału obywateli w lokalnych sprawach.

***
Przypisy:
(1) Ten i kolejne cytaty pochodzą z wywiadów przeprowadzonych przez autorkę w listopadzie 2013 r. Tłumaczenie własne.
(2) Badania instytucji kultury i sztuki oraz uczestnictwa ludzi w kulturze prowadzi National Endowment for the Arts. Odwołuję się m.in. do danych z raportu How a Nation Engages with Art. Highlights from the 2012 survey of public participation in the arts z 2013 roku.
(3) Peter Vergo, The New Museology, Reaktion Books, Londyn 1989.
***
Bibliografia:
Jennifer Barrett, Museums and the Public Sphere, Wiley-Blackwell, Chichester 2011.
Pierre Bourdieu, Alain Darbel, Dominique Schnapper, The Love of Art. European Art Museums and their Public, Stanford University Press, Stanford, CA ([1969]1990).
Gordon Fyfe, Max Ross, Decoding the visitor’s gaze: Rethinking museum visiting. [w:] Sharon Macdonald, Gordon Fyfe (red.), Theorizing Museums, Blackwell Publishers, Oxford, Cambridge, ss 127-150.
Neil Kotler, Philip Kotler, Can Museums be All Things to All People?: Missions, Goals, and Marketing’s Role, [w:] Museum Management and Curatorship, 2000, 8 (3), ss 271-287.
Nick Prior, A question of Perception: Bourdieu, art and the postmodern, [w:] The British Journal of Sociology, 6 (1), ss 123-139.
Elżbieta Psyk-Piotrowska, Kapitał społeczny. Partycypacja obywatelska. Rozwój lokalny, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2009.
Carolyn Steel, Hungry City: How Food Shapes our Lives, Random House, London 2008.
Piotr Sztompka, Zaufanie. Fundament społeczeństwa, Społeczny Instytut Wydwniczy Znak, Kraków 2007.
Nina Simon, The Participatory Museum, Museum2.0, Santa Cruz 2010
Peter Vergo, The New Museology, Reaktion Books, Londyn 1989
Vera Zolberg, Constructing a Sociology of the Arts, Cambridge University Press, Nowy Jork 1990.
Partycypacja. Przewodnik Krytyki Politycznej, red. zbiorowa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012.
How a Nation Engages with Art. Highlights from the 2012 survey of public participation in the arts, National Endowment for the Arts, Washington 2013
***
magdalena kubecka – antropolożka, animatorka i badaczka kultury, pisze doktorat o rozwoju kultury w średnich miastach w Polsce. Członkini Sieci Młodych Europejskiego Parlamentu Kultury. Obecnie uczestniczy w międzynarodowych badaniach kultury miejskiej prowadzonych na University of Chicago. magdakubecka@gmail.com
o! koreański stół! – pierwsze zdjęcie 🙂