Sensacja! 68 lat po śmierci Bronisława Malinowskiego polscy antropologowie odkrywają w Bydgoszczy melanezyjskie praktyki kula!
Cała Polska zbiera nakrętki. Na turnus rehabilitacyjny, protezy czy wózek inwalidzki – cele są różne, ale zawsze szczytne. A przy tym ratujemy przecież środowisko, bo nakrętki nie trafiają na wysypiska, gdzie rozkładałyby się tysiące lat. Odpowiednie kosze stoją w barach, siłowniach, urzędach miejskich. Uczestnicy w błyskawicznym tempie przekazują sobie wiadomości o zbiórkach. Można je usłyszeć na ulicy, znaleźć w lokalnej gazecie i na forum internetowym. Nakrętki przekazujemy znajomym, rodzinie, kolegom z pracy – przez „wtajemniczonych” trafiają do sztabów organizacyjnych. Wkrótce do akcji włączają się szkoły, przedszkola, uczelnie i kluby sportowe. Na stronie internetowej „Zakręconej Akcji”, jednej z wielu tego typu inicjatyw, obejrzeć można zdjęcia dokumentujące przebieg zbiórki. Dokonaniami chwalą się mieszkańcy Bydgoszczy, gdzie mieści się siedziba akcji, ale też rekordziści – dzieci z Piły, które zebrały 50 worków o pojemności 120 litrów. Obok swoje trofea prezentują również uczniowie z Aleksandrowa Kujawskiego a nawet odległych Łap pod Białymstokiem.
W jaki sposób zużyte plastikowe nakrętki zmieniają się w dobra – a nawet w Dobro? Nie interesuje nas tu obalenie mitu czy – zwłaszcza – zdemaskowanie czyichś nieczystych interesów. Zamierzamy za to ustalić znaczenie i funkcję określonej praktyki. Pytamy więc: skąd wzięło się w naszym społeczeństwie krążenie nakrętek i jak osiągnęło obecne bezprecedensowe rozmiary? W jaki sposób organizuje ono zbiorową wyobraźnię? W jakich kategoriach sami biorący udział w akcji (a także pytający o nią, a nawet podważający jej zasadność!) interpretują i opisują swoje działania?
Przegląd wyjaśnień, jakich udzielają sobie nawzajem użytkownicy sieci, stanowi sam w sobie imponujący materiał. Pamiętający popularną kilka lat temu akcję zbierania zawieszek od herbaty Lipton sugerują, że może za wózki i protezy płacą konkretne firmy. Inni internauci wierzą, że nakrętki wykorzystuje się jako podkłady pod autostrady. Są też głosy, że chodzi po prostu o ułatwienie pracy zgniatarkom odpadów – nie o to, gdzie nakrętki są, ale właśnie o to, gdzie ich nie ma. Na tym jednak nie kończy się inwencja użytkowników: „Jakiś bank wypłaca za te nakrętki kasę, żeby ominąć jakieś podatki czy coś.” „Biznes jest taki, że recycling + odliczenie podatku, bo zieloni dokładają do tego (ale po co?)”.
Dziesiątki wyjaśnień odsyłają do siebie nawzajem, tworząc trudną do rozwikłania gmatwaninę. Opowieści uzasadniające i podważające sens zbierania nakrętek reprodukują się niczym wirus. Pragnąc sprawdzić w Internecie „prawdziwość” deklarowanych celów i mechanizmów zbiórek, trafiamy tylko na setki stron wyszukiwań wygenerowanych przez innych pytających. Każda wątpliwość odsyła z powrotem do miejsc, w których w nieskończoność zadawano podobne pytania i powielano odpowiedzi z gotowego repertuaru. Wydaje się, że choć wszyscy zbierają, nikt nie wie na pewno dlaczego – zasłyszane uzasadnienia są kopiowane, przywoływane, podawane dalej. Nakrętki przechodzą z rąk do rąk, piętrzą się stosy plastikowych worków, ale uczestnicy i komentatorzy raczej wierzą niż wiedzą, co dzieje się dalej z zebranymi przedmiotami. Krążenie wyjaśnień i krążenie przedmiotów zdają się stanowić dwa poziomy tego samego zjawiska.
Wreszcie trafiamy na konkretny trop. W wywiadzie dla „Życia Warszawy” przedstawicielka jednej z fundacji mówi: „Wystarczy zbierać plastikowe nakrętki od butelek po wszelkich napojach, zatyczki, kapsle po środkach chemicznych, korki, zaślepki itp. Każda nakrętka się liczy. Za jedną dostajemy od firm zajmujących się recyklingiem 20 groszy. Kiedyś płaciły 40 groszy”. Dzwonimy do firmy recyklingowej. „Niestety, to przejęzyczenie.” 40 groszy faktycznie można dostać, ale za… kilogram nakrętek. Standardowa nakrętka od butelki waży 2,3 g. Żeby zebrać ich kilogram potrzeba 435 sztuk. Przy średnicy podstawy nakrętki 3cm i wysokości 1,5 cm daje to (przy założeniu optymalnego upakowania) pięciolitrowy worek. Pojedyncza nakrętka to 0,00092 zł, czyli dziewięć setnych grosza.
Olbrzymi zasięg akcji oraz jej rozproszony charakter sprawiają, że mimo tak niewielkich sum cele charytatywne udaje się zrealizować. Może zatem znaleźliśmy „obiektywne” wyjaśnienie funkcji krążenia nakrętek, sprowadzające się do jego skuteczności ekonomicznej? Otóż sam fakt pojawiania się wózków i protez, nie świadczy jeszcze wcale, że krążenie nakrętek jest skuteczne ekonomicznie. Podobnie jak fakt, że plastik nie trafia na wysypiska, nie czyni krążenia skutecznym ekologicznie. Z Aleksandrowa Kujawskiego do Bydgoszczy, gdzie mieści się siedziba skupującej firmy, jest 40 km, z Piły 100 km, ale z Łap już ponad 400 km! Ciężarówka, która wyruszy po nakrętki, będzie musiała przejechać 800 kilometrów. Jeśli nawet dzieci w Łapach dorównałyby rekordowi uczniów z Piły i zebrały 50 worków po 120 l, daje to najwyżej 500 zł. Ile kosztuje wynajęcie ciężarówki, która przemierzy Polskę w tę i z powrotem? Może kierowca pracował za darmo, może nawet pojazd udostępniono nieodpłatnie. Ale przecież nakrętkami baku nie napełniono. Sam koszt paliwa równoważy ich wartość. W dodatku każda z nich musiała wcześniej odbyć własne małe podróże – od zbierającego do zbierającego, potem do „sztabu” w szkole. Kiedy zsumujemy to wszystko (a przecież są jeszcze koszty magazynowania i długie godziny pracy zbieraczy) – otrzymamy kwoty wielokrotnie przekraczające wartość nakrętek. Jeśli z kolei uwzględnimy ilość spalonej ropy naftowej, która za pośrednictwem rur wydechowych urozmaiciła skład ziemskiej atmosfery – także motywacja ekologiczna stanie się nieco wątpliwa. Wszystko to jednak niewiele w porównaniu z zaproszeniem do wysyłania nakrętek pocztą, jakie znajdziemy na stronie jednej z akcji. Zakładając najbardziej ekonomiczną, 30 kilogramową przesyłkę Poczty Polskiej, za przesłanie ogromnej paczki wartych 12 zł nakrętek zapłacimy… 46 zł. W ten sposób systemy uzasadnień ekonomicznych i ekologicznych wraz z właściwymi im racjonalnościami ukazują swoje mitologiczne oblicze, wyjaśniając sens praktyki w oczach uczestników, ale nie jej funkcję w społeczności.
Dlaczego zatem nakrętki? Pracownik firmy recyklingowej nie ma wątpliwości: wszystkie nakrętki są zrobione z jednego tworzywa i jest to inny rodzaj plastiku niż ten, z którego są butelki. Normalny człowiek w domu plastiku nie posortuje – a takie nakrętki „to mu się nie pomyli”. „No i jeszcze” – dodaje po chwili – „są małe, łatwo się zbiera, każdy jakoś pamięta”. To chyba trafia w sedno. Każda nakrętka odbywa wieloetapową podróż, której początek wyznacza akt konsumpcji i gest konsumenta zachowującego nakrętkę, koniec zaś stanowi wyświadczone dobro. Choć konsument i obdarowany nigdy się nie spotkają, nakrętki – a raczej ich krążenie – ustanawiają między nimi symboliczną więź. I tak wydarza się wspaniały cud kultury masowej: przeistoczenie niemożliwego w możliwe. Jak wcześniej Coca-cola dotarła do wszystkich z jednego, mitycznego Miejsca Początku, tak teraz wszystkie butelki, ożywione potęgą wiary zdolnej przenosić góry plastiku, odbywają swą powrotną podróż ku źródłom sensu.
Nakrętki wydają się wymarzonym nośnikiem treści symbolicznych: są poręczne jak monety czy muszelki. Okazują się więc liczmanami, ucieleśniającymi motto naszej kultury, w której liczy się tylko to, co się liczy. Często mają na sobie logo, stanowią więc metonimię całego produktu – a więc w jakimś sensie jego… duszę? Może więc w ten sposób spełnia się sen naszej kultury o drugim życiu przedmiotów? Czy krążenie nakrętek jest buntem przeciw nieodwołalności śmierci produktu? To przecież niemożliwe – absurd, skandal, nieprawdopodobieństwo – żeby moment konsumpcji stanowił definitywny koniec losów Coca-coli. Wszystkie niezwykłe wydarzenia, cudowne znaki, które towarzyszyły jej narodzinom, napięcie budowane długo i umiejętnie przez dyskurs reklamowy. I nagle co? Odkręcamy butelkę, wypijamy zawartość, a puste, bezużyteczne opakowanie ciskamy do kosza? Istotę naszej kultury stanowi sam akt konsumpcji, który jednak okazuje się śmiercią produktu. Cały zgromadzony w nim potencjał symboliczny traci nagle swój materialny nośnik. Niemożliwe, żeby to był koniec. Coś musi dziać się dalej z Coca-colą!
Tu właśnie objawia się nakrętka, która po śmierci produktu rodzi się do nowego życia i nowego obiegu. Logo na nakrętce jest zatarte, jak niewyraźna, zamazana podobizna cezara. Może to wskrzeszenie sensu jest zarazem unicestwieniem marki? Powracając do Źródeł, nakrętki najpierw tracą swą przynależność do konkretnego produktu, a potem nawet do marki, stając się ponownie częścią mitycznej pramaterii, z której narodził się świat konsumpcji. W ten sposób odwrócona zostaje przebyta przez produkt droga. Podobieństwo nakrętek do pieniędzy okazuje się zatem wieloznaczne. Może w pewnym sensie są one anty-pieniędzmi, pieniędzmi, które – jak obol dla Charona – przekroczyły granicę podziemia, stając się częścią zaświatów? Pieniądz poprzedzał konsumpcję, prowadząc do Coca-coli, jednak jego nieubłagany pęd ku krążeniu nie daje mu spocząć także po śmierci. Pcha go zatem dalej i dalej, znajdując spełnienie w krążeniu nakrętek, wyznaczającym dziwną, chtoniczną parodię obiegu pieniędzy.
A może do czynienia mamy ze współczesnymi kultami cargo? Czy wiara w magiczną moc nakrętek nie przypomina przekonania, że zebranie takiej ilości przedmiotów obdarzonych logo musi sprowadzić do nas boga Coca-coli? Lub może nakrętki stanowią rodzaj kozła ofiarnego, na którego przelewamy poczucie winy za grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu? Kolejna butelka Coca-coli znajduje swoje usprawiedliwienie, zmieniając się w kolejną nakrętkę na szczytny cel. Nie przypadkiem brytyjscy folkloryści nazywają takie mity redemption rumours – pogłoski o odkupieniu, jak gdyby krążenie nakrętek stanowiło akt oczyszczenia konsumpcji.
Kiedy oczyma antropologów spoglądamy na egzotyczne rytuały kula czy potlacz, możemy zrozumieć ich zasadę, ale nie sens. Gdzieś w głębi duszy trwamy wciąż w przeświadczeniu, że w naszej kulturze coś takiego nie mogłoby się wydarzyć. Bezwartościowe przedmioty olbrzymim nakładem sił i środków wprawione w ruch i krążące z rąk do rąk w postaci darów. I nagle miałoby się okazać, że to wydarza się tu i teraz, że dary krążyły od lat tuż przed naszymi nosami? Podobnie jak kula, obieg nakrętek nie jest tekstem – jest praktyką kultury. Praktyka i wyjaśniający ją mit są nierozdzielne. Opowieści, które towarzyszą krążeniu nakrętek, są niezbędne do tego, by praktyka zyskała skuteczność symboliczną. Być może to najczystsza, najbardziej czytelna struktura mityczna, jaką kiedykolwiek dostrzegliśmy w naszym własnym świecie. Coś, o czym zawsze myśleliśmy, że jest możliwe jedynie na odległych wyspach. Przecież nakrętki to mana – kapitał magiczny, który służy akumulacji i wizualizacji czystego sensu. Można go czasem zamienić na inne rodzaje kapitału, podobnie jak można spieniężyć autorytet występując w telewizji czy prowadząc intratne szkolenia dla biznesmenów, ale magia nie wyczerpuje się bynajmniej w tym, że można ją rozmienić na drobne.
Wydaje się, że racjonalizacje ekonomiczne czy ekologiczne nie są niczym innym jak częścią mitu. Ekonomia i ekologia to nasze własne systemy mitologiczne, wyjaśniające skuteczność magiczną podobnych praktyk. Specyficzna racjonalność mitu ma nadać sens podejmowanym działaniom – a nie odwrotnie. Ekonomia nie „bierze się” z działań skutecznych ekonomicznie, ale odgórnie uprawomocnia pewien rodzaj praktyk. Jak potlacz czy melanezyjskie kula, mit udaje, że generuje dobra, podczas gdy w rzeczywistości żąda olbrzymich środków i energii, które wydatkowane są na jego podtrzymywanie. Oszczędzanie jest marnotrawieniem, pomoc ekonomiczna okazuje nieekonomiczna, a działanie ekologiczne – szkodzi środowisku. A jednak ludzie to robią – czyniąc przy tym dobro, generując mnóstwo zadowolenia i „pozytywnej energii”. Mit i praktyka spajają strukturę społeczną, wytwarzając formy wzajemności. Dzieci uczą się odpowiedzialności, rozwija się współpraca międzyludzka i społeczeństwo obywatelskie. Krążenie nakrętek, mimo olbrzymich kosztów, czyni nas i nasz świat lepszymi. Bo w coś przecież trzeba wierzyć. Pieniądz, czystość i łyk picia nie zastąpią sensu życia.
wiem, że posądzicie mnie o manię w rodzaju „a co z genderem nakrętek?”, ale zastanawiam się na ile mit i magia są tu odpowiednimi kategoriami i na ile próba opisu praktyk rynkowych może dystansować się do języka pisania o praktykach towarzyszących konsumpcji, a więc do kategorii towaru, fetysza, rozmaitych „wartości” nabywanych w praktykach wymiany towarów. no a do tego: przecież to nie prawda, że cała Polska zbiera nakrętki, zbierają niektórzy, to taka mała forma pomocy dostępna tym, którzy nie wpłacą większej sumy na rozmaite fundacje (nie przypadkowo zbierają nakrętki dzieci); nie mam tej pewności, żeby powiedzieć że zbierają określone, gorzej sytuowane klasy społeczne (i dzieci…), ale to wydaje się dosyć prawdopodobne. plemię i tym podobne kategorie tradycji etnograficznej potrafią działać niebezpiecznie unifikująco.
Dobór języka i kategorii jest oczywiście nieprzypadkowy. Chodzi o to, żeby spróbować spojrzeć na zjawiska z dystansu, a nie z wewnątrz systemów, w ramach których są podejmowane – zgodnie z postulatem, aby uegzotycznić Zachód.
Problem polega na tym, że zbieranie nakrętek nie jest praktyką rynkową, a tylko uzasadnianą z wewnątrz dyskursu za pomocą kategorii rynkowych „opłacalności ekonomicznej” i „ekologii”. Przy bliższym oglądzie okazuje się, że te uzasadnienia nie działają tak, jak to jest deklarowane – mechanizm jest podobny, jak w przypadku tańca deszczu, który przecież nie sprowadza opadów. Dlatego analizując tę praktykę, pytamy o jej sens i miejsce uzasadnień w systemach wierzeń, a nie o skuteczność. Myślę, że zbieranie nakrętek to nie jedyna praktyka społeczna we współczesnej Polsce, która jest nieskuteczna ekonomicznie i ekologicznie, choć z tych porządków czerpie swoje uzasadnienia. W ten sposób odsłania się ich mityczne oblicze – stanowią uzasadnienie praktyk społecznych
Zgadzam się natomiast po części z zarzutem drugim. Choć ta praktyka nie ogranicza się do dzieci, to nie dysponujemy żadnymi systematycznymi danymi ilościowymi na jej temat. Kategoria plemienia – użyta tutaj z pewnym przymrużeniem oka – rzeczywiście sugeruje pewną unifikację. Sądzę, że warto by sprawdzić metodami socjologicznymi, kto, kiedy i gdzie zbiera w Polsce nakrętki, a także zastanowić się, w jaki sposób ta praktyka wpisuje się w proces reprodukcji porządku społecznego.
Natomiast sens tej praktyki nie wyczerpuje się w postulowanej (choć niekoniecznie realnej) wartości charytatywnej i dlatego nie może być ona w tak prosty sposób przeciwstawiona lepiej sytuowanym przedstawicielom naszego społeczeństwa, co to wpłacają większe sumy prawdziwych pieniędzy na fundacje. Przekonująco pokazaliśmy, że co najmniej równie istotnym uzasadnieniem zbierania nakrętek jest gest odkupienia konsumpcji – a przynależność do projektowanej grupy konsumentów nie zależy od zasobności portfela.
cały problem, moim zdaniem, w tym, że postawienie się na zewnątrz tego systemu jest niemożliwe i utopijne. przypomina mi jako dobry przykład przyjęcia tej konieczności marks piszący o fetyszyzmie, który zarazem zaczyna manifest… od fetyszystycznego przecież zdania o „widmie” komunizmu, które krąży nad europą. Marks jest fetyszystą, tak jak fetyszystą jest freud piszący o fetyszach. a to sprowadza się w tym wypadku między innymi do tego, że: tak! nakrętki działają a taniec deszczu sprowadza deszcz.
piszesz, ze zbieranie nakrętek nie jest prakyką rynkową, podczas gdy wydaje się to doskonałym przykładem praktyki rynkowej. praktyka rynkowa w żadnej mierze nie jest przecież racjonalna, logiczna czy po prostu ekonomiczna, nic tu się nie kalkuluje, wartości wymienne są wytworzone przez cyrkulację, a stoły zaczynają tańczyc (Marks był wielkim fetyszystą i wierzył w duchy i korzystał przecież z kategorii stricte antropologicznej – fetysza)
przeciwstawienie klasowe wyszło mi dość sztucznie rzeczywiście, ale mam wrażenie że zbieranie nakrętek – jeśli przyjąc waszą interpretację o odkupieniu – jest praktyką odkupicielską klas „niższych”; klasy „wyższe” mają – w tej interpretacji – swoje własne praktyki odkupienia konsumpcji. ale jeszcze wazniejsze jest to, że nie oznacza to wyjścia poza konsumpcję, to jest element skomplikowanych dziełań rynkowych, dzięki którym np. coca-cola staje się jeszcze bogatsza – jako towar – w znaczenia i obrazy.
Może chcemy w tym tekście powiedzieć mniej, niż Ty chcesz wyczytać? Lub też nie do końca rozumiem Twój zarzut.
Najprostsza myśl brzmi tak – uzasadnienia praktyk społecznych podawane przez aktorów nie stanowią o ich sensie (co jest klasycznym antropologicznym rozpoznaniem Malinowskiego). Interpretując praktyki z poziomu sensu (czy funkcji – ta kategoria bywa różnie nazywana), jaki wnoszą one do społeczności, możemy zobaczyć postulowane uzasadnienia jako część mitu. Tutaj wydarza się w naszej kulturze istotne odwrócenie – wierzymy, że praktyki społeczne stanowią część ekonomii czy ekologii i podlegają ich specyficznym racjonalnościom. Tymczasem jest odwrotnie – ekonomia i ekologia stanowią uzasadnienie dla praktyk, których sens wykracza poza te racjonalności.
Opisując ten mechanizm, nie stajemy się przez to zbieraczami nakrętek – będę próbował bronić tego roboczego dystansu, który przyjmuje każdy piszący. Nie stawia nas to oczywiście na zewnątrz systemów mitologicznych związanych z ekologią i ekonomią – ale też nie ma takiej potrzeby, bo niespecjalnie nas one tu jako takie zajmują. Freud również przeszedł kompleks Edypa, co nie podważa jego interpretacji przypadku Małego Hansa.
Drugi etap to próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego nakrętki. I tu chyba między nami panuje zgoda – coca-cola staje się dzięki temu jeszcze bogatsza, a krążenie nakrętek uwalnia ją od grzechu pierworodnego konsumpcji i pozwala cieszyć się smakiem bez wyrzutów sumienia, że ktoś inny ma gorzej. To pogłębienie, a nie opuszczenie konsumpcji.
Zbieranie nakrętek mieni się całym bogactwem sensów – jest bezsensowne jedynie ekonomicznie i ekologicznie. Przypadkiem jednak te dwie kategorie są właśnie podawane jako uzasadnienie tej praktyki. Stąd potrzebowaliśmy magii i mitu – funkcja i sens tańca deszczu nie polega na sprowadzaniu deszczu.
Co do praktycznego uzasadnienia zbierania nakrętek – autorom umknęło jeszcze jedno, całkiem istotne.
Otóż zakręcona butelka po napoju gazowanym jest tak twarda i odporna na zgniatanie, że – trafiając na wysypisko – opiera się standardowym „walcom” – maszynom ugniatającym śmiecie i tym samym zmniejszającym objętość góry odpadów. Butelka odkręcona pozwala zgnieść się z łatwością, zmniejszając swą objętość (a tym samym koszt składowania odpadu) kilkukrotnie.