Tocząca się w Polsce w zmiennym tempie, wyznaczanym zasadniczo częstotliwością ukazywania się kolejnych prac Jana Tomasza Grossa, publiczna dyskusja o stosunkach polsko-żydowskich podczas wojny i zaraz po niej nosi znamiona sporu o prawo do dokonywania określonych aktów mowy. Indukowana publikacją książkową, za każdym razem zatacza szerokie kręgi, trafia do prasy różnego autoramentu, programów telewizyjnych o różnych ambicjach, a wreszcie przebiega w debatach bardziej lub mniej publicznych. Zarazem jednak nie o fakty i historyczne odkrycia toczą się tu boje, co z każdą rundą coraz lepiej widać. Fakty są już zazwyczaj zainteresowanym znane, w ogólnym zarysie, bądź zupełnie szczegółowo. Bardziej lub mniej otwarcie na forum stawiane są pytania: kto mówi? w czyim imieniu (którego narodu, której grupy ekonomicznej)? do kogo? jakie ma po temu uprawnienia? I, co bodaj najważniejsze, jak tym samym zmienia tzw. pamięć zbiorową czy obowiązujący dyskurs? Skojarzenie z illokucją w rozumieniu Austina wydaje się całkiem uzasadnione. Akty mowy, jak wiadomo, by zapewnić sobie illokucyjną skuteczność poza odpowiednią intencją mówiącego, wymagają odpowiedniego zaplecza instytucjonalnego, które gwarantuje fortunność wypowiedzi. Ponieważ nie sposób w obiegu najszerszym i potocznym pozwolić sobie na luksus bardziej szczegółowej wiedzy i dyskursywnej świadomości niuansów, gra toczy się o ogólny obraz relacji polsko-żydowskich, wizerunek Polaków, nasze wyobrażenie o sobie jako podmiocie zbiorowym jednoczonym historyczną ciągłością. Stąd każda wypowiedź przedzierająca się na forum publiczne traktowana jest nie tylko jako weryfikowalne lub falsyfikowane twierdzenie –przyjmuje się, że ma ona aspiracje illokucyjne, stanowi próbę wytworzenia jakiegoś stanu rzeczy. A zatem musi być zapleczem instytucjonalnym poparta – i ze względu na to zaplecze można ją podważać. We wspomnianych tu debatach najwyrazistszym przejawem takiej strategii odbierania aktowi mowy legitymacji są powracające za każdym razem zarzuty wobec Grossa o jego wykształcenie socjologiczne, a nie historyczne. Przykłady prób powstrzymywania, podważania bądź przekierowania wypowiedzi Jana Tomasza Grossa (np. by zamiast o Polakach powiedział coś o wojennej postawie Żydów amerykańskich) można by mnożyć. Wszystkie one zdają się potwierdzać tezę, że spór dotyczy mowy sprawczej, a nie tylko stwierdzającej pewne stany rzeczy.
Tym razem niejako przy okazji Złotych żniw [Grudzińska-Gross, Gross 2011] ułamek powszechnej uwagi trafia się również badaczom związanym z Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN i ich najnowszym publikacjom [Engelking 2011, Grabowski 2011]. Niezależnie od tego, czy autorzy ten zbieg planowali czy też nie, ich prace zaczęły funkcjonować jako część swego rodzaju projektu lub też operacji na wspomnianej zbiorowej pamięci. Projekt ten ma w związku z tym wymiar tyleż merytoryczny, co retoryczny i w obu tych sferach nabiera sensów, którym warto się przyjrzeć. Znaczenia nabierają afiliacje instytucjonalne, jak i obrane formy tekstu. Szczególnie warta uwagi wydaje się w tym kontekście praca Jana Grabowskiego zatytułowana Judenjagd. Polowanie na Żydów 1942-1945. Studium dziejów pewnego powiatu. W tym, jak go określiłam, projekcie merytorycznym i retorycznym Grabowski obiera pozycję dyplomowanego historyka, który tematyką Zagłady zajmuje się ze stosunkowo klasycznego stanowiska historiograficznego, posiłkując się uznanymi w dyscyplinie źródłami i dokonując analizy w ramach form dla niej charakterystycznych, w jej obrębie traktowanych jako wiarygodne. Wprowadza się tu kilka metodologicznych kryteriów badania, które gwarantować mają precyzję i obiektywizm wywodu, a zarazem organizować tekst. Książkę otwierają w związku z tym dwa rozdziały wyznaczające jasno obszar badań (powiat Dąbrowa Tarnowska) oraz materiał źródłowy. Grabowski wspiera się przede wszystkim na trzech typach źródeł – powojennych świadectwach ocalonych Żydów, aktach niemieckich (m. in. z powojennych procesów) oraz aktach pochodzących z tzw. sierpniówek, procesów prowadzonych głównie w latach 1945-46 przed krakowskimi sądami na podstawie dekretu z 31 sierpnia 1944 roku [Grabowski, 16-20]. Owo zestawianie trzech typów źródeł określa się tu mianem „triangulacji pamięci”, podkreślając świadomie metodologiczny wymiar tego zabiegu, mającego wzmacniać weryfikowalność i obiektywizm, oczywiście przy odpowiedniej krytyce materiału. W ten sposób ograniczone przedmiotowo pole badań poddaje się łatwo trzeciemu mechanizmowi historycznego uwiarygodniania, a mianowicie obliczeniom. Liczby są jednym z bardziej charakterystycznych punktów spornych badań nad Zagładą i procedur jej upamiętniania, tu jednak, w przeciwieństwie do dobrze znanych sporów o przybliżenia, mówi się, w miarę możliwości, wyłącznie o liczbach dokładnych. I umieszcza się je w tabelach, których retoryczna skuteczność i dobitność leży oczywiście w stylistyce suchych faktów, nie wymagających już werbalnego komentarza.
Rzecz nie w tym, by zwracając uwagę na retorykę monografii Grabowskiego, podważać jej treść. Warto jednak zadać pytanie, co przyjęta przez badacza metoda analizy oraz forma tekstu ujawnia i jakie oczekiwania spełnia, a jakich spełnić nie może. Niewątpliwie dobrane przez autora źródła, zwłaszcza akta sądowe polskie i niemieckie, wydobywają na pierwszy plan funkcjonujące na polskiej wsi struktury organizacyjne, wykorzystane lub stworzone przez okupanta, a wikłające ludność polską na różne sposoby w udział w procederach Zagłady. Mowa tu nie tylko o polskiej granatowej policji, ale także o jednostkach Służby Budowlanej (Baudienst) złożonych z młodych mężczyzn, rekrutowanych przymusowo, zasadniczo do robót budowlanych. Jak się okazuje jednak nie tylko, gdyż mieli oni odegrać niebagatelną rolę pomocniczą podczas akcji wysiedleńczych oraz zaraz po nich – w pierwszej fazie wyłapywania zbiegłych i ukrywających się Żydów. W jednorazowe obławy i rewizje zaangażowani bywali również strażacy. Na marginesie wywodu wspomina się o Polakach służących w jeszcze jednej formacji policyjnej, a mianowicie niemieckiej Kriminalpolizei (kripo) (jak podaje Grabowski polscy policjanci stanowili 90% funkcjonariuszy krakowskiej kripo [Grabowski, 97]). Niemniej skomplikowany okazuje się system struktur cywilnych, których przedstawiciele odpowiadali przed lokalną żandarmerią za utrzymywanie na wsi „porządku publicznego” i za to, że na ich terenie nie będzie dziać się nic, co „zagrażałoby interesom narodu niemieckiego”. Dotyczy to sołtysów, wart nocnych, dziesiętników, a także tzw. zakładników – gospodarzy zobowiązanych regularnie meldować się na posterunku żandarmerii niemieckiej i ręczyć za swoją wieś. Gmach podporządkowania jawi się tu jako wzmocniony i ugruntowany siecią sąsiedzkich spojrzeń, które owocować mogły (i wielokrotnie tak się działo) donosem. Donosem, który zresztą często trafiał do rąk lub uszu granatowych policjantów.
Poza instytucjonalną organizacją polskiej prowincji lat okupacji, praca Grabowskiego w nowym świetle ukazuje jeszcze inny aspekt stosunków polsko-żydowskich w tym okresie – pomoc. Kwestia ta bywała w ostatnich latach wielokrotnie wykorzystywana we wszelkich publicznych sporach pod postacią zrytualizowanego już argumentu o polskich Sprawiedliwych. Tymczasem wyobrażenie o przeważająco altruistycznej, bezinteresownej pomocy, jakie płynie z przekazów słusznie celebrujących osoby odznaczone Medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, nie jest adekwatne. Badanie akt sądowych i relacji Ocalonych składanych po wojnie w kontekście tragicznych losów tych, którzy w ukryciu nie przetrwali, otwiera perspektywę dyskusji o pomocy płatnej, o „przemyśle pomocy”. Pozwala też zadawać rzeczowe pytania o skuteczność pomocy, o pomoc uczciwą, o kryteria oceny jakości udzielanej pomocy. Są to niewątpliwie pytania zasadne, zwłaszcza że, jak słusznie zauważa autor, można zasadnie twierdzić, że na jakimś etapie z różnych form pomocy, płatnej i bezinteresownej, korzystali prawie wszyscy Żydzi [Grabowski, 135] – a przynajmniej ci, którzy podejmowali próbę ratunku po akcjach likwidacyjnych.
Zaangażowanie w prześladowania i mordy oraz pomoc wyznaczały dotąd dwa bieguny dyskusji o relacjach polsko-żydowskich, kreśląc ich obraz, ale i stając się zupełnie chybionymi sztandarami w publicznych bojach. Grabowski skutecznie je objaśnia i, pośrednio, demitologizuje. Powoli wyłania się obraz, w którym bieguny te przestaną być od siebie odległe i jednoznaczne. Pozostaje jednak pytanie o ewentualne ograniczenia tak rozumianej monografii. Czy oparcie się wyłącznie na aktach procesowych, zeznaniach i świadectwach spisanych nie ogranicza w istotny sposób analizy? Już reportaż Anny Bikont opublikowany w „Dużym Formacie” wskazuje, że pewna grupa historii nie znajduje żadnego odzwierciedlenia w źródłach pisanych [Bikont 2011]. Oczywiście, sam Grabowski o tym wspomina, zaznaczając, że odkrycia reporterskie nie zmieniają ogólnych wniosków płynących z jego badań. Trudno się z tym nie zgodzić. Niemniej ta ślepa plamka stosowanej przez Grabowskiego perspektywy każe zadać pytanie o partykularne okoliczności, które sprawiały, że te, a nie inne zdarzenia i historie do dokumentów sądowych i relacji trafiły. Otwiera to, przekraczający ramy ściśle historycznej analizy, problem motywacji stojących za poszczególnymi działaniami. Wraz z nimi zaś dochodzimy do kluczowego pytania, na które odpowiedzi nie może bezpośrednio udzielić monografia historyczna, a które, jak się zdaje, jest najważniejsze dla publicznego i „pamięciowego” wymiaru debaty. Chodzi mianowicie o relację między tym, co Barbara Engelking określa mianem „wolontariatu” [Engelking, 257], a swego rodzaju instytucjonalno-sąsiedzkim szachem, w jakim znalazło się, jak się zdaje, wielu tych, którzy stanęli w obliczu możliwości pomożenia lub zaszkodzenia konkretnej osobie. O ile w kwestii faktów i losów poszczególnych ludzi, wydaje się, że, jak długo jest to wciąż możliwe, narzędzia historii mówionej pozwalają częściowo przynajmniej próbować uzupełniać luki (na co nie zwracają bodaj uwagi ani Barbara Engeliking, ani Grabowski, skupieni na materiałach sądowych i świadectwach), o tyle jeśli chodzi o splot motywacyjny, perspektywy są jeszcze bardziej ograniczone. Choć i w tym wypadku można podejmować wysiłki.
Wydawać się może, że odpowiedzi na takie pytania wcale nie leżą w obszarze zainteresowań Grabowskiego jako historyka. Być może interesuje go tylko „suchy język raportów”? Tak nie jest, o czym świadczą te momenty jego wywodu, gdzie ujawnia się emocjonalna potrzeba zrozumienia, a nawet ocenienia, a także swego rodzaju ambicje sprawcze względem publicznego dyskursu czy zbiorowej pamięci. Wówczas monograficzna forma jawi się jako maska, czy, ujmując rzecz ostrożniej, argumentacyjne narzędzie, pozwalające wiarygodnie domagać się uznania określonych stwierdzeń. Powiat Dąbrowa Tarnowska ma tu wyraźne funkcje synekdochiczne (być może jak większość tak ściśle terytorialnie ograniczonych monografii, nie tylko historycznych zresztą) – przykłady i indywidualne historie pochodzą z tego obszaru, lecz ujawnione struktury obejmowały całe Generalne Gubernatorstwo, a w jakimś stopniu i pozostałe terytoria Polski. Ową synekdochiczność podkreśla poniekąd podtytuł – „studium pewnego powiatu” to ledwie próbka, pozornie skromna, w domniemaniu szeroko adekwatna. Polemiczny i emocjonalnie nacechowany aspekt wystąpienia, jakim jest Judenjagd…, objawia się również w stosowanym języku – w dobitnych sformułowaniach opisujących mordy, czy w ironicznych określeniach postaw chłopów („Same nagonki na Żydów nie wzbudzały najwyraźniej silnych negatywnych emocji, poza zrozumiałą niechęcią gospodarzy do marnowania dnia pracy na działalność dość bezproduktywną” [Grabowski, 85]). Wreszcie sztywne ramy historycznego studium faktów narusza Grabowski niekiedy, podejmując się wyjaśniania motywacji, choćby motywacji ratujących i tych, którzy tępili ludzi udzielających pomocy z pobudek altruistycznych. W rezultacie monografia, kurczowo opierająca się na źródłach pisanych, operująca liczbami jak najprecyzyjniej, posługująca się retoryką suchych faktów, naznaczona jest na szczęście autorsko. Zwieńczeniem, czy raczej zapowiedzią autorsko nacechowanego charakteru pracy jest lista osób, których pamięci książka jest poświęcona.
Wydobywając pokrótce ten retoryczny wymiar książki Grabowskiego i jej aspiracje sprawcze, nie chciałabym ich podważać. Warto jednak zwrócić uwagę na pozorną przezroczystość fetyszyzowanego w tej debacie dyskursu ściśle historycznego, który wiele w przypadku książki Jana Grabowskiego odsłaniając, zarazem pozostawia określone typy pytań bez odpowiedzi. Być może najważniejszym problemem badawczym i, by tak rzec, pamięciowo-wyobrażeniowym, jaki wyłania się ze wszystkich trzech dyskutowanych ostatnio książek o obrzeżach Zagłady, jest kwestia praktyk i norm. Irena Grudzińska-Gross i Jan Tomasz Gross dotykają tego tematu, podobnie jak, mniej jawnie robią to Barbara Engelking i Jan Grabowski. Jednak ze względu na intencjonalnie sprawczy charakter ich książek – ich cel, by budować pamięć o formach zaangażowania Polaków w Zagładę – nie podejmują one jeszcze próby nakreślenia takiego obrazu wojennych stosunków polsko-żydowskich, który mieściłby i równie jasno ukazywał pomocowe i szkodliwe, altruistyczne i brutalne zachowania i motywacje często tych samych osób. Nie chodzi jednak o naiwny, zbilansowany kompromis pamięci – „ludzie są zarazem dobrzy i źli”, „byli i tacy i tacy”. Horyzontem prowadzonych ostatnio intensywnie badań w tym obszarze powinno być ujawnienie wzajemnie się kształtujących norm i praktyk Polaków wobec prześladowanych Żydów. Sądzę, że świadomość współwystępowania motywacji głęboko różnorodnych, które owocowały nierzadko zachowaniami z moralnego punktu widzenia sprzecznymi, stanowiłaby wielkie wyzwanie dla „dyskursu publicznego”, „zbiorowej pamięci” i „narodowej tożsamości”, które są stawką w tej dyskusji.
Źródła:
John Langshaw Austin, Jak działać słowami, [w:] tegoż, Mówienie i poznanie, tłum. B. Chwedeńczuk, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993.
Anna Bikont, Puścić Żyda na Zajączka, „Duży Format” (dodatek do „Gazety Wyborczej”), 17 lutego 2011.
Barbara Engelking, Jest taki piękny słoneczny dzień… Losy Żydów poszukujących ratunku na wsi polskiej 1942-1945, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011.
Jan Grabowski, Judenjagd, Polowanie na Żydów 1942-1945. Studium dziejów pewnego powiatu, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011.
Jan Tomasz Gross, Irena Gudzińska-Gross, Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach Zagłady Żydów, Znak, Kraków 2011.
A jakbyś w ramach tego rozróżnienia na esej historyczny (bo tak chyba o swojej książce mówią sami Grossowie) i historyczną monografię usytuowała pracę Engelking? Z samego tytułu wynika, że jej projekt jest być może bardziej ogólny niż projekt Grabowskiego, który jak piszesz ogranicza się do pewnego obszaru? I jeszcze: czy myślisz, że takie parergonalne traktowania pracy Grabowskiego, rozszerzania wyników jego badań zarówno czasowo, jak i przestrzennie, jest cechą raczej dyskusji (toczącej się jak piszesz na wielu poziomach, w wielu mediach) czy jest cechą wpisaną w jego pracę (i znów na zasadzie synekdochy, w pracę każdego historyka;))?
Na chwilę obecną pozwolę sobie na odpowiedź prowizoryczną, ponieważ książkę B.Engelking znam bardziej pobieżnie. Mniej tu, jak sądzę, zasłaniania się gatunkiem, czy też retorycznego wykorzystywania gatunkowości i jej rygorów, takie mam wrażenie. Niemniej otwiera się tu pytanie (na co zwracały uwagę uczestniczki naszego seminarium wokół „Złotych żniw” w IKP) o funkcję i adekwatność z góry założonego skupienia na zachowaniach szkodliwych raczej niż pomocowych(acz nie całkowitego ograniczenia się do tej perspektywy). Jest to niewątpliwie element pewnej retoryki w ramach szerszej debaty publicznej na ten temat. A można się również zastanawiać nad rolą poszukiwań uzasadnień dla pewnych zachowań w badaniach psychologicznych (ten wątek pojawia się też u Grabowskiego). Czy na zadawane w tej dyskusji pytania oczekujemy odpowiedzi psychologicznych, moralnych, socjologicznych, antropologicznych czy historiograficznych? Każde z nich na poziomie ogólnych wyobrażeń, pamięci oraz sporów politycznych będą poręczne dla różnych grup, będą służyć jako usprawiedliwienie, oskarżenie, wyrzut itp. Troszkę te różne akademickie publikacje jawią się jako ilustracja tezy np. Clifforda o alegoryczności badań naukowych (u niego oczywiście na przykładzie monografii etnograficznych).
I tu jest okazja, by odnieść się do drugiego Twojego pytania 🙂 Na pewno natura tej akurat dyskusji publicznej prowokuje do takiego czytania. Ale też, jak sądzę, Grabowski zupełnie celowo w tym przypadku wykorzystuje taki synekdochiczny potencjał monografii ograniczonej przestrzennie – o czym, jak wspomniałam, świadczy juz tytuł, ale tez liczne dosyć wewnątrzekstowe uwagi dotyczące tego, w jakim stopniu określone ustalenia (np. dotyczące Baudienstu czy kripo) odnoszą się do reszty Generalnej Guberni i/lub ziem polskich pod okupacją niemiecką. A co do synekdochiczności jako cechy monografii tego typu w ogóle, to jest to myślę szczególny, charakterystyczny przypadek tego, co może słusznie nazywasz parergonalnością :), a co Clifford określa właśnie jako alegoryczność i owszem, myślę, że jest to potencjał gatunku i jego funkcjonowania.