Uprawianie „fotografii znalezionej”, czyli próba odnalezienia, zarchiwizowania i skomentowania fotografii już istniejących, zapomnianych, często anonimowych, jest zjawiskiem coraz częstszym i coraz szerzej komentowanym. Niewątpliwie komentarz taki może powiedzieć wiele nie tylko o tym, jak zmienia się nasze patrzenie na fotografie, lecz także, jak zmienia się nasze podejście do czasu i do przedmiotu, jakim jest odbitka czy negatyw.
1) NOSTALGIA
Przypomnijmy, że w klasycznym już ujęciu Rolanda Barthesa istota fotografii kryje się w kategorii zaświadczania o tym-co-było:
Nazywam „odniesieniem fotograficznym” nie rzecz względnie realną, do której odsyła obraz czy znak, ale rzecz koniecznie realną, którą umieszczono przed obiektywem, a bez której nie byłoby zdjęcia. (…) w wypadku Fotografii nigdy nie mogę zanegować faktu, że ta rzecz tam była. Jest podwójna wspólna płaszczyzna: realności i przeszłości. (Barthes, 130)
Od 1980 roku, kiedy Barthes opublikował swoją książkę, wiele zmieniło się w fotografii, przede wszystkim pod względem technologii. Wraz z rewolucją, jaką okazała się fotografia cyfrowa pojawiła się możliwość łatwego fotomontażu, obróbki czy inscenizowania w fotografii oraz wiele innych fundamentalnych zmian takich jak nowe podejście do materiałów fotograficznych, których podstawą nie jest już negatyw.
Teza Barthesa, nie straciła jednak aktualności. Istotą fotografii jest dotykanie autentyczności. To, co oglądamy na odbitce musiało przez ułamek sekundy istnieć naprawdę i w tym otarciu się o niezaprzeczalną realność tkwi siła fotografii. Dużo silniej jednak pod tym względem oddziałuje fotografia „stara”, a więc odbitka z negatywu, którego obecność wymuszała ekonomiczne, przemyślane podejście do naciśnięcia spustu. Fotografia analogowa przywołuje nie tylko świat, który nie był zalany zdjęciami, lecz świat, który był prawdziwy pod wieloma innymi względami. Świat szczery i lepszy, godny zaufania głównie dlatego, że jest to świat odległy, czas przeszły, a więc wyidealizowany. Nostalgia pojawiająca się przy obcowaniu z obrazami z przeszłości ma więc swoje źródło również w tęsknocie za rzeczywistością, która została na tych obrazach utrwalona.
Poszukiwanie autentyczności jest również widoczne w ogromnej różnicy pomiędzy obcowaniem z „dawnym” materiałem fotograficznym, a tym dzisiejszym, wirtualnym. Pomiędzy zdjęciem cyfrowym przeglądanym na ekranie komputera czy wyświetlaczu aparatu, a fotografią będącą namacalnym przedmiotem, na którą oddziałuje czas.
Podróż w czasie rozpoczyna się wraz z wzięciem do ręki odbitki. Odbitka jest dziś pewnym luksusem, a może raczej zbytkiem, niepotrzebnym wydatkiem. Papier fotograficzny zaś w odnalezionych, anonimowych zbiorach fotografii, nie jest już nośnikiem obrazu, lecz jego integralną częścią. Pożółkłe rogi, rozdarcia, plamy, w akcie interpretacji odnalezionego zdjęcia są jednym ze środków artystycznego wyrazu, ale i dowodem na unikatowość przedmiotu. Wartościowanie zniszczeń, oznacza tym głębsze przywiązanie do wszystkiego, co czyni odbitkę niepowtarzalną. Wydaje się, że takie podejście do papieru fotograficznego zmienia sposób patrzenia na całą fotografię, której rewolucyjną domeną jest przecież powtarzalność obrazu, możliwość reprodukcji.
Powrót do fotografii analogowych wiąże się z tęsknotą zarówno za światem minionym, jak i z nostalgią za coraz rzadziej spotykanymi wytworami fotografii analogowej, ale i z pewnym paradoksem, jakim jest szukanie unikalności w medium, którego pierwszorzędnym atutem jest możliwość tworzenia wielu identycznych kopii.
2) SPRZECIW
W tym kontekście należy spojrzeć na przykłady fotograficznego „oglądania się wstecz” jako na sprzeciw wobec tego, co „dzisiejsze” i próbę powrotu do tego, co szczere, jednorazowe, minione. Za przykład może tu posłużyć blog Jędrzeja Sokołowskiego. When I was young, I used to be a photographer – pisze na nim Sokołowski nawiązując do Lartigue’a. Dużo łatwiej, być może, dużo „lepiej” jest być fotografem będąc dzieckiem, a więc artystą czystym, nieskażonym i znów – szczerym. Wyznanie Sokołowskiego ma moc tym większą, że wraz z jego dorastaniem, światem zawładnęła fotografia cyfrowa, a więc ta mnożąca obraz i ułatwiająca dokumentowanie rzeczywistości. Dlatego też czas dzieciństwa, to czas, gdy jeszcze można było być fotografem. Rzemieślnikiem-artystą, posługującym się narzędziem, które wymaga wiedzy technicznej, umiejętności nabytych drogą doświadczenia i wyczucia światła. Dziś bycie nim znaczy już zupełnie co innego – każdy przecież może być fotografem dokumentującym wszystkie aspekty swojego życia.

Coraz częstsze sięganie po fotografię już istniejącą, a nie dążenie ku wytworzeniu nowej, należy więc uznać za akt sprzeciwu. Być może wynika on z poczucia zmęczenia ilością produkowanego materiału i tempem, w jakim przerzucamy przed oczami kolejne obrazy, poświęcając im niewiele czasu. Powrót do fotografii negatywowej i powtórne przyjrzenie się temu, co już istnieje, postuluje Jerzy Lewczyński, autor książki Archeologia fotografii, jak również powstała w 2008 roku fundacja o tej samej nazwie. „Działania nazwane „Archeologią fotografii” pozwoliły mi poszerzyć daleko oddziaływanie obrazu fotograficznego i stworzyć instrument badania przeszłości. Tak więc stałem się wędrowcem po nieskończonych ugorach zapomnienia i niebytu rozświetlanych światłem zniszczonych fotografii” – pisze poetycko Lewczyński (Lewczyński, 10).
Takim wędrowcem stał się również światowej sławy fotograf Hiroshi Sugimoto, który w 2009 roku odkłada na chwilę aparat i pochyla się nad pierwszymi fotograficznymi próbami Talbota. Robi odbitki, które utrwalą na zawsze obrazy pioniera fotografii narażone na zniknięcie ze względu na nietrwałość materiału i których w takiej formie nie mógł widzieć sam autor. Sugimoto pisząc o swojej pracy podkreśla podniecenie, które mu towarzyszyło, opisuje poczucie obcowania ze zmarłymi, porównuje siebie do archeologa-odkrywcy. Jego emocje wywołała praca z kruchym, unikalnym materiałem, odkrycie obrazów, których nikt jeszcze nie widział, ale i odkrycie na nowo pierwszych eksperymentów Talbota ze światłem. Fotograf zapomina na chwilę o ułatwieniach technologicznych jego czasów i zaczyna śledzić drogę, którą przeszedł jeden z odkrywców fotografii 150 lat temu.
3) RATOWANIE
Co ciekawe, tworzenie archiwów, grzebanie w starych negatywach i pożółkłych odbitkach uważane jest za rodzaj ratowania przed zapomnieniem. Akt przypomnienia, przywołania czegoś z niebytu nabiera jednak zupełnie nowego znaczenia. Każde ponowne spojrzenie na zdjęcia wywołuje całkowicie odmienne wrażenie. Takie ponowne spojrzenie po upływie dłuższego czasu sytuuje odnalezioną fotografię w nowym kontekście, tym bardziej, że często są to obrazy, których historii i bohaterów nie sposób już dziś odtworzyć. Gdzieś w starych fotografiach jest więc życie, czyjeś lub czegoś, któremu można nadać zupełnie nowy kontekst, które można przywołać poprzez nowe spojrzenie. Nowa interpretacja zaś zależy w pełni od tego, który na zdjęcie spojrzał i który tym samym staje się jednym z autorów historii opowiedzianej na zdjęciu.
Ten mechanizm „zawłaszczenia” oglądanego obrazu, według Barthesa, czyni obcowanie z fotografią tak niezwykłym: „Ja jestem odniesieniem każdej fotografii i dlatego prowadzi mnie ona do zdziwienia, stawiając zasadnicze pytanie: dlaczego żyję właśnie tu i teraz?” (Barthes, 143). Spoglądanie na „starą”, a więc odległą dla nas fotografię intensyfikuje to doświadczenie, na co wskazuje Lewczyński: „Te „minione” obrazy pobudzają na nowo naszą dzisiejszą świadomość bytu nakazując pytanie „skąd jesteśmy” i „kim byliśmy” kiedyś?” (Lewczyński, 12). Okazuje się więc, że to nie przywrócenie życia obiektowi sfotografowanemu jest tu najważniejsze, a odbiorca, który może odnieść do siebie obraz z pozoru tak odległy. Być może im odleglejszy, tym bardziej wymowny. Nie można jednak nie zauważyć, że takie szukanie świadectw przeszłości, w celach opisanych przez Barthes’a, a więc po to, by przez pryzmat fotografii zobaczyć samego siebie, jest symptomatyczne – ukazuje nasze zagubienie pośród obrazów, których liczba często uniemożliwia stworzenie przestrzeni na narrację. Fotografia bowiem, którą wykonujemy i oglądamy na co dzień, sceny z naszego życia, mogą ograniczać możliwość dialogu z nami samymi lub być może ich komunikat przybiera inną, bardziej dosłowną formę.
Uprawianie fotografii znalezionej wydaje się więc bazować na potrzebie odnalezienia powiązań pomiędzy oglądanym obrazem a rzeczywistością dawno minioną. Pierwszym krokiem jest przyporządkowanie świata z fotografii do świata realnego. Szukamy więc informacji o miejscu, szukamy nazwiska czy daty zanotowanej na odwrocie odbitki. Gest ten jednak paradoksalnie nie zawsze ma związek z odnajdywaniem prawdziwej historii postaci czy obiektów ze zdjęć. Osoby zafascynowane światem ze starych fotografii nie zawsze kierują się pobudkami reporterskimi czy detektywistycznymi. Dużo większą pokusę stanowi próba stworzenia własnej historii, rozpoczęcia własnej narracji w oparciu o spojrzenie na odbitkę, w której jakaś historia na pewno drzemie. Nie trzeba docierać do prawdziwych losów bohaterów zdjęcia, żeby stworzyć narrację, jeśli zarówno punktem wyjściowym jak i docelowym jest jej narrator.

Jacques Lartigue biorąc do ręki aparat w wieku sześciu lat konsekwentnie zaczął ocalać od zapomnienia cały swój świat – zarówno ten rzeczywisty jak i ten wewnętrzny. Fotografował swoje otoczenie, ludzi i przedmioty, które były mu najbliższe. Na negatywach zgromadził niepowtarzalny obraz swojego życia. Człowiek współczesny utrwala każdy aspekt i każde drgnienie swojego życia, tym samym odbierając gromadzonym obrazom ich unikalność i komunikatywność. Negatyw, który utrwalił obcych ludzi, odbitki ukazujące czyjś dom, czyjś ślub czy chrzest stają się dziś bliższe człowiekowi niż tysiące dokumentacji jego własnych przeżyć.
Wracając do archiwów, sięgając po stare fotografie, uprawiając, jak nazywa to Lewczyński, „znalezioną fotografię”, trochę odwracając się plecami od teraźniejszości odnajdujemy w tym działaniu historię o nas samych. Być może jednak należałoby odwrócić spojrzenie na to zagadnienie – to nie my ratujemy pożółkłe odbitki przed pędzącym czasem, ale to poszukiwania po fotograficznych archiwach mają ocalać nas przez nadmiarem, rozmyciem, brakiem sensu, zgiełkiem.
Fotografia cyfrowa to kolejny, nieunikniony krok w historii fotografii i odkąd się pojawiła minęło zbyt wiele czasu, by po raz kolejny pochylać się nad jej wadami i zaletami. Warto jednak zauważyć zjawisko, które rodzi się w odpowiedzi czy może wręcz w kontrze do nowyc zasad ustanowionych przez fotografię cyfrową. Poprzez akt ocalania od zapomnienia stwarza się przestrzeń dla tworzenia własnej narracji, w której można znaleźć własne odbicie, własną tożsamość. Z drugiej strony jest to nostalgia za wyidealizowanym światem przeszłym, kiedy relacje międzyludzkie były trwalsze, zaś obrazów, które o tym zaświadczały, było mniej, wydają się za to bardziej autentyczne i namacalne. Jerzy Lewczyński paradoksalnie nie widzi naszej teraźniejszości i przyszłości w czarnych barwach: „Nieskończona ilość fotografii wyrzucanych z maszyn automatycznych pozornie niweluje wrażliwość na otaczającą rzeczywistość, ale gdy miną lata i spełnią się ludzkie losy, staną się i one zapisem pamięci!” (Lewczyński, 10) Do rozważenia pozostaje pytanie, czy przeglądania tysięcy plików na naszych dyskach będzie dla potomnych twórcze lub pouczające.
1. Roland Barthes, Światło obrazu, przeł. Jacek Trznadel, Warszawa 1996, s. 130.
2. Jerzy Lewczyński, Archeologia fotografii. Prace z lat 1941-2005, Września 2005, s. 10.
3. Hiroshi Sugimoto, http://www.sugimotohiroshi.com/PhotoDrawing.html
Maria Karpińska – pisze pracę magisterską na kierunku Cywilizacja Śródziemnomorska (IBI AL) na Uniwersytecie Warszawskim. Związana z Res Publiką Nową. Zajmuje się literaturą, szególnie włoską, pisze o teatrze operowym, fotografii i zagadnieniach związanych z kulturą współczesną.