Termin selfie kojarzy się ze spontaniczną praktyką, polegającą na „strzelaniu sobie foty” czy też, po prostu, „robieniu sobie zdjęcia”, w mniej lub bardziej interesujących okolicznościach, którymi jednoczesny twórca i bohater fotografii z jakiejś przyczyny chce się podzielić ze znajomymi, przyjaciółmi czy followersami w serwisach społecznościowych. Ten fotograficzny gatunek został niejako zrodzony z obciachu: za pierwsze selfie uznaje się amatorskie autoportrety, przede wszystkim uwiecznione odbicia w lustrze, które na początku XXI wieku zaczęły zalewać serwis MySpace (nie będę tu wracać do praktyk z początku XX wieku, w których szuka się odległych początków, lecz skupię na zdjęciach które mogły już zostać zamieszczone w internecie). Tak zwany MySpace pic został szybko wyśmiany przez wczesnych użytkowników zyskującego coraz większą popularność Facebooka, lecz na przestrzeni kilku lat wyewoluował (w dużej mierze dzięki rozwojowi technologii i popularności smartfonów) w mnogość form, które łączy skupienie spojrzenia na samym sobie. Bez trudu możemy przywołać selfie z koncertu, kina, wycieczki, selfie w doborowym towarzystwie, ale też – co ważniejsze w tym artykule – selfie w nowej fryzurze, w udanym makijażu, w świeżo kupionych ubraniach czy po diecie odchudzającej.
Widok twarzy fotografującego wydaje się warunkiem niezbywalnym powstania selfie, gdyż to ona stanowi element nadający wiarygodność reprodukowanym cyfrowo obrazom. Słynne „oscarowe selfie”, wykonane przez prowadzącą galę Ellen DeGeneres, nie miałoby sensu, gdyby nie widniała na nim twarz samej Ellen – nie jest to przecież pierwsze zdjęcie z rozdania Oscarów, na którym występuje wiele gwiazd. W całej zabawie, jaką jest selfie, chodzi o – również upubliczniony – moment zrobienia zdjęcia i o osobę fotografującej mistrzyni ceremonii. Tym bardziej nie istniałoby selfie Obamy bez twarzy Obamy, selfie Papieża bez twarzy Papieża, ani, na przykład, żadne selfie Jamesa Franco bez twarzy Jamesa Franco. Nie bez przyczyny wspominam tutaj tego akurat aktora: Franco jest królem mediów społecznościowych i obrońcą selfie jako narzędzia ekspresji. W artykule The Meaning of the Selfie, opublikowanym w „The New York Times”, pisał: „Selfies są raczej narzędziami komunikacji niż wyrazem próżności (chociaż potrafią być też nieco próżne). Każdy ma inne powody, żeby umieszczać je w sieci, ale, koniec końców, selfies są awatarami: mini-nami, których wysyłamy, żeby dać innym wyobrażenie tego, kim jesteśmy” [Franco, 2013].
Jeśli chcemy wysłać w cyfrową przestrzeń naszego samodzielnie sporządzonego awatara, jeśli chcemy – używając wulgarnego, ale przyjętego, i pod wieloma względami trafnego, terminu – zrobić „samojebkę”, musimy się „samo-jebać”, a więc zrobić zdjęcie samemu sobie, a w praktyce – zrobić zdjęcie własnej twarzy. O ile w wymienionych przypadkach mieliśmy do czynienia z reprodukcją wizerunków osób znanych, których sławy dowodzą właśnie ich twarze, „nieznanym” czy „zwykłym” twarzom sens nadają bądź otaczające je okoliczności, bądź zmiany zachodzące w nich samych.
Istnieją jednak praktyki tworzenia i publikowania amatorskich autoportretów, w których to nie twarz jest kluczem, w których – przeciwnie – staje się ona elementem niepożądanym, wycinanym, cyfrowo usuwanym, które jednak jednocześnie bez trudu dają się zaklasyfikować jako selfie, rozumiane jako „autoportrety” czy też, co może dobitniejsze, „zdjęcia robione samemu sobie”. Chodzi zatem o zdjęcia, na których twarz fotografującego jest jednocześnie niezbędna i nieobecna, jednocześnie potwierdzająca wiarygodność zdjęcia i zakazana. Ten przydługi wstęp prowadzi nas do zdjęć „przemian” czy „metamorfoz” ciał (najczęściej kobiecych), publikowanych w mediach społecznościowych przez autorów i autorki, które poddały je dietetycznemu i/lub treningowemu reżimowi, a gdy reżim ten przynosi pożądane efekty, postanawiają publicznie pochwalić się przemianą. W tekście spróbuję przyjrzeć się tym zdjęciom, które masowo umieszczane są na stronie Ewy Chodakowskiej, „trenerki wszystkich Polek”.

Bycie „fit”
Ewa Chodakowska w krótkim czasie stała się jedną z najpopularniejszych i najczęściej występujących w mediach Polek. O jej wpływowości świadczyć może nakład wydanych książek, obecność w kolejnych programach telewizyjnych czy kontrakty reklamowe, wszystkie te dowody były jednak wtórne wobec podstawowego faktu: Chodakowska ma obecnie na Facebooku ponad 1,300 000 fanów, a inne kontrakty były późniejsze niż jej internetowa sława (stan na 30. września 2014 roku). To, co prawda, mniej niż Robert Lewandowski, ale znacznie więcej niż Agnieszka Radwańska czy Kamil Stoch, nie wspominając o reprezentantach innych zawodów: wśród polskich muzyków wynik Chodakowskiej bije chyba tylko młody wokalista reggae Kamil Bednarek, żaden aktor nie może nawet do takiej liczby wirtualnych fanów pretendować. Prezydent Bronisław Komorowski ma dwanaście razy mniej wirtualnych wielbicieli. Chodakowska przebija swoim wynikiem nawet „internetowego celebrytę”, Sylwestra Wardęgę.
Należy być oczywiście świadomym, że nie każdy, kto „polubił” stronę Chodakowskiej ćwiczy z trenerką codziennie, nie każdy ćwiczy z nią w ogóle, a niektórzy zapewne „lubią ją ironicznie”: rozważania na temat tego, w jaki sposób fani wybierają lubiane przez siebie strony i związana z tym kategoria „zaangażowania” w media społecznościowe nie jest jednak tematem tego artykułu. Nie zmienia to faktu, że prawdopodobnie po raz pierwszy w polskiej kulturze popularnej mamy do czynienia z gwiazdą, która nie jest z zawodu aktorką, piosenkarką, prezenterką telewizyjną, nie jest nawet sportsmenką w rozumieniu zawodniczki, która zdobywa medale dla polskiej reprezentacji, lecz trenerką fitness. Oczywiście Chodakowska nie jest pierwszą propagatorką ćwiczeń i zdrowego trybu życia: pionierką polskiego aerobiku była Hanna Fidusiewicz, która w 1983 roku założyła pierwszy w Polsce klub fitness Pod Skocznią, od lat zajmuje się tym także Mariola Bojarska-Ferenc, ich popularność zawsze była jednak nieporównywalnie mniejsza.
Chodakowska jest trenerką, która nie tylko – jak wiele zajmujących się tą dziedziną osób – prowadzi zajęcia w klubach sportowych, nie tylko opowiada o tym w prasie czy telewizji, ale czyni z tej dziedziny multimedialny spektakl, upubliczniając swój wizerunek, swoje porady i swoje zdjęcia niemal „na żywo” i tym sposobem kreując pewien „styl życia”, który wydaje się jedną z najważniejszych kategorii, poprzez które polska klasa średnia i wyższa wyrażają swoją samowiedzę. Chodakowskiej udało się stworzyć wokół swojej postaci swoistą wspólnotę kobiet (mężczyźni również od czasu do czasu komentują jej wpisy i chwalą się postępami, są to jednak przypadki sporadyczne; sama Chodakowska pisze: „Jestem tu dla siebie.. dla Ciebie.. dla nas.. Dla naszej żeńskiej części polskiego społeczeństwa… z przesłaniem znalezienia dla siebie chwili i zadbania o swoje potrzeby.. o swoje jutro…”), które komentują jej wpisy, przesyłają swoje zdjęcia, kupują płyty i książki, uczestniczą w warsztatach i otwartych treningach (7 czerwca 2014 roku na stadionie Legii pobiły rekord Guinessa: na zorganizowanym przez „Ewkę” treningu pojawiło się 2369 osób), a od momentu otwarcia w lutym 2014 jej studia fitness Be Active na warszawskim Mokotowie, szturmują prowadzone przez nią i zaprzyjaźnionych trenerów (w tym jej męża Lefterisa Kavoukisa) zajęcia.
Styl życia według Ewy Chodakowskiej polega na „byciu fit”. Jest on zorientowany na siebie i zwrócony ku przyszłości, a więc nakierowany na osiąganie kolejnych, indywidualnych celów, które uczynić mają życie bardziej wartościowym. Kluczowymi pojęciami w jego kształtowaniu są „samodoskonalenie” i „praca nad sobą”, dzięki którym możliwe ma się stać uzyskanie wymarzonej sylwetki, a w konsekwencji – nowe, szczęśliwe życie. Nie chodzi tu tylko o codzienne treningi wykonywane „pod okiem” trenerki (czyli przy pomocy stworzonych przez nią programów treningowych, kupionych na płytach DVD bądź złożonych w odpowiednich konfiguracjach z zamieszczanych przez nią w serwisie Youtube filmików). Nie chodzi tylko o właściwą dietę (od pewnego momentu Chodakowska zaczęła publikować przykładowe jadłospisy, sygnuje też swoim nazwiskiem książkę o dietetycznym żywieniu), ani nawet ogólnie, o „zdrowy tryb życia”, na który składałoby się ponadto choćby porzucenie nałogów, wysypianie się czy „unikanie stresu”. Chodzi o pewną całościową wizję życia, którego wytrwałość w treningach jest jedynie metonimią.
Wpływ regularnych ćwiczeń aerobowo-siłowych, składających się na programy fitnessowe, na fizyczne samopoczucie dokumentowany jest od samego ich powstania w latach 70. XX wieku. Badacze szybko dostrzegli pozytywne konsekwencje treningów nie tylko dla zdrowia (można tu wymienić takie korzyści jak spalanie tkanki tłuszczowej, dotlenianie organizmu, wzmocnienie siły mięśni, ogólną poprawę kondycji etc.), ale także dla samooceny i poczucia własnej wartości. Wynikają one nie tylko z radości, jaką dają ćwiczącym zmiany w samym ich wyglądzie, ale także z poczucia siły i zadowolenia z realizacji celów, konsekwencji i silnej woli, które regularne ćwiczenia wymuszają [McConatha, 1998, s. 155].
Ideał „fit” promowany jest w kontrze do wyglądu wychudzonych modelek, jako zdrowa, a do tego osiągalna niemal dla wszystkich alternatywa – o ile nie sposób urosnąć, wydłużyć sobie nóg ani zmniejszyć bioder, o tyle każda kobieta, podejmując wysiłek, ma szansę wyrobić sobie mięśnie brzucha czy pośladków. Ponadto ideał ten nie zakłada drastycznych diet (by móc trenować, potrzebna jest odpowiednia dawka energii), lecz „zbilansowane” odżywianie, które nie powinno mieć skutków ubocznych, jakie towarzyszą drastycznemu ograniczeniu spożywanych kalorii. Opresyjny, i coraz częściej krytykowany, kanon piękna zyskuje w ten sposób nieco łaskawszego, choć wciąż zmuszającego do wyrzeczeń, konkurenta. Jednocześnie, jako aktywność pozbawiona typowego dla sportu elementu rywalizacji (nie licząc, oczywiście, „rywalizacji z samym sobą”), nastawiona na efekt (najczęściej przede wszystkim wizualny) i w dużej mierze samotna (nawet kiedy ćwiczy się w grupie, rzadko dochodzi do interakcji, a każdy z uczestników zajęć skoncentrowany jest na sobie), wydaje się ona nieść za sobą zagrożenia podobne do tych, które towarzyszą reżimom dietetycznym. „Ciało fit” jest przecież kolejnym konstruktem, owocem represji i zniewalającego dyskursu, wykluczającego tych, którzy odmawiają poddania się jego zasadom.
Wymówki są dla słabych
Podstawowe przesłanie, jakim karmi swoje fanki trenerka, brzmi: „jeśli się postarasz, uda ci się osiągnąć doskonałą sylwetkę” (co w domyśle oznacza: „WSZYSTKO ci się uda”), „jeśli będziesz pracować nad sobą, osiągniesz zamierzone efekty” (w domyśle: „osiągniesz szczęście”). Sukces cielesnej przemiany – zgubienie zbędnych kilogramów, wyrobienie muskulatury – staje się metonimią życiowego spełnienia. Chociaż większą część zamieszczanych przez autorkę postów to konkretne porady dotyczące diety i treningów, zalecenia żywieniowe i zdrowotne, często są one okraszone bardziej ogólnymi sentencjami i „złotymi myślami”, tylko pośrednio związanymi z robieniem brzuszków i squatów.

„Akceptuj ludzi takimi jacy są” – mówi Ewa, choć przecież wciąż zachęca do fizycznego doskonalenia się, które wydaje się nie mieć końca (nawet ona sama, smukła, o idealnie wyrzeźbionym ciele, prowadząca kilka godzin zajęć dziennie, narzuca sobie kolejne wyzwania). „Nie szukaj winy dookoła!! Nie szukaj wymówek, bo te są domeną ludzi słabych!” – dodaje. Siła charakteru i woli, zapał i nieuchwytna „dobra energia” są koniecznymi warunkami przystąpienia do wspólnoty. Nie ma właściwie żadnego usprawiedliwienia dla opuszczenia treningu, być może poza ciężką chorobą. Na pewno nie jest nim ciąża (Ewa proponuje osobny program treningowy dla przyszłych matek) czy posiadanie małego dziecka („oto dowód, że można się wziąć za siebie, nie rozumiem, czemu kobiety po porodzie w większości wyglądają jak krowy” – pisze pod metamorfozą wytrenowanej młodej matki jedna z komentatorek, zyskując powszechny poklask i lajki). Nie są nimi zmęczenie pracą („poćwiczysz i od razu ci się poprawi!” – motywują koleżanki) ani ważne sprawy zawodowe czy rodzinne („pół godziny nie znajdziesz?”, „mogłabyś ruszyć tyłek sprzed komputera!”). Nade wszystko jednak nie są nimi zniechęcenie, smutek, zły humor, bo te należy zostawić za drzwiami wirtualnej świątyni fitnessu.
Trening z Ewką ma stać się odpowiedzią nie tylko na kompleksy związane z fizycznością – nie sposób się zresztą nie zgodzić, że na tym polu przynosi w wielu przypadkach pożądane efekty – ale też na najróżniejsze, mniej lub bardziej poważne, bolączki dnia codziennego. Jeśli, na przykład, twój mężczyzna cię nie docenia, poćwicz z Ewką, a pokażesz mu, że jesteś silna i zdeterminowana. Jeśli wciąż cię nie zauważa, to znaczy, że nie jest ciebie wart i być może powinnaś zastanowić się, czy go nie porzucić, jak bohaterki opublikowanego w „Wysokich Obcasach” artykułu o wpływie Chodakowskiej na życie „zwykłych kobiet”: „Wiem, że teraz rozpoczynam nowe życie. Za to, że mi się udało, dziękuję Bogu, który dał mi siłę i postawił na mojej drodze ludzi, między innymi Ewę. Codziennymi ćwiczeniami rozładowywałam negatywną energię, cały gniew i stres, które mój mąż aplikował mi przez SMS-y” – mówi jedna z nich [Długowski, 2013]. Możliwy jest więc – właśnie dzięki treningowi – radykalny, życiowy przełom, którego nie powinno się uzależniać od niczego ani nikogo, poza samym sobą.
We wstępie do swojej najsłynniejszej książki Moc pozytywnego myślenia, klasyk amerykańskiej literatury samopomocowej Norman V. Peale zapewnia: „…nic cię nie pokona, możesz zyskać spokój umysłu, zdrowie i nieustanny przypływ energii. Mówiąc krótko… twoje życie może być pełne radości i satysfakcji” [Peale, 1995, s. IX]. Sformułowane przez autora założenie, że nie istnieje nic, czego pewna siebie, pozytywnie myśląca jednostka nie mogłaby osiągnąć i nie ma żadnego powodu, by człowiek nie miał przeżywać życia pełnego radości i satysfakcji, pozostaje podstawą większości późniejszych pozycji z dziedziny self-helpu. W tej narracji człowiek przejmuje odpowiedzialność za swoje szczęście (czy też „bierze życie w swoje ręce”, jak głosi jedna z wyświechtanych formuł) niezależnie od zewnętrznych okoliczności. Nie ma usprawiedliwienia dla niepowodzeń, w każdej chwili można „odmienić swój los”. Jedynym, co należy zrobić, to „uwierzyć w siebie i wyzwolić swoją wewnętrzną moc”.
Podobny sposób myślenia, przerzucający na jednostkę pełną odpowiedzialność za jej los, ma swoje źródła przede wszystkim w amerykańskiej ideologii liberalnej, w legendzie o pucybucie, który dzięki swojej pracowitości i wytrwałości został milionerem. Jest on charakterystyczny dla literatury samopomocowej: w najróżniejszych poradnikach psychologicznych – od tych mówiących o karierze, jak klasyczne książki Napoleona Hilla, przez te mające naprawić relacje miłosne czy rodzinne, jak słynny cykl o Marsjanach i Wenusjankach Johna Graya, aż po te dotyczące diety, sportu i szeroko rozumianego zdrowego trybu życia – dominuje przekonanie, że okoliczności społeczne i ekonomiczne, słabości charakteru i wpływ świata zewnętrznego schodzą na dalszy plan w obliczu mocy ludzkiej psychiki. Psychologizujące spojrzenie obecne jest w rubrykach kolorowych gazet kobiecych już od dawna – w Polsce, w tej formie i na szeroką skalę, przynajmniej od lat 90., kiedy powstały pisma luksusowe jak „Twój Styl” czy „Pani”. Ewa Chodakowska nie robi więc nic nowego, jedynie przenosi na grunt polskojęzycznych nowych mediów znane z dyskursu pop-psychologicznego założenia, dowodząc, jak dobrą platformą są dla tego rodzaju treści media społecznościowe.

Selfie bez głowy a problem autentyczności
Sama Ewa Chodakowska prosi na swojej stronie o przesyłanie do niej zdjęć metamorfoz, jakim podlegają ciała jej fanek dzięki treningom. Ze względu na fakt, że strona jest publicznie dostępna, a okoliczności wykonania zdjęć dość intymne (powinny być one bowiem robione w bieliźnie, żeby jak najlepiej było widać efekty ćwiczeń), fotografie najczęściej wysyłane są do samej Chodakowskiej (trenerka nieustannie podkreśla, że samodzielnie prowadzi swój fanpage), która wybiera najciekawsze zdjęcia i, co ważne, „obcina” ciałom głowy. Twarz musi pojawić się zatem na oryginalnych fotografiach jako dowód autentyczności metamorfozy, zostaje z nich jednak przed publikacją usunięta, by nie upubliczniać wizerunku osób prywatnych, a wtedy sama trenerka staje się gwarantem prawdziwości widniejącej na zdjęciach przemiany (dla porządku należy dodać, że w ostatnich miesiącach coraz częściej publikowane są przemiany, na których widać twarze, jakby przesyłające je osoby coraz bardziej się ośmielały). Przesyłane zdjęcia nie muszą być autoportretami, jednak selfies stanowią większość metamorfoz: kobiety zaskakująco rzadko pozują swoim mężom, chłopakom czy nawet koleżankom, wolą, jak się wydaje, zachować swego rodzaju, paradoksalną intymność. Użytkownicy (przede wszystkim użytkowniczki) strony Ewy tworzą bowiem, jak już wspomniałam, swoistą communitas (przez krytyków zwaną wręcz czasem „sektą”), ich zadaniem jest wspieranie i motywowanie się nawzajem w komentarzach, a wszelkie „czarne owce”, które pozwalają sobie na podejrzliwość i złośliwe uwagi, zostają natychmiast wirtualnie skrytykowane , a często wręcz obrzucone obelgami.
Większość zdjęć jest więc amatorskimi autoportretami, często robionymi w łazience i/lub przed lustrem, w bieliźnie, frontem i/lub bokiem, żeby jak najwyraźniej ukazać zmiany, jakie zaszły w ciele. Z tej samej przyczyny fotografie nie sprawiają wrażenia przesadnie upozowanych, choć oczywiście również na nich napięte ciała dopasowują się do pewnego wzorca: kobiety stają wyprostowane, w lekkim rozkroku, jakby za chwilę miały rozpocząć trening. Wydają się więc z gruntu odmienne od tych selfies, które Ben Agger, autor książki Oversharing: Presentations of Self in the Internet Age, nazywa stworzonymi dla virala, jakim stało się, wielokrotnie opisywane przez badaczy wizualności, męskie spojrzenie. Choć mówią też o atrakcyjności i skupiają uwagę na ciele, nie mają być kartą przetargową na rynku relacji damsko-męskich, gdyż spojrzeniem, któremu się poddają, jest przede wszystkim spojrzenie kobiece. Najbardziej stereotypowe atrybuty seksualności pozostają bądź ukryte – jak piersi schowane pod zabudowanymi, sportowymi stanikami – bądź przynajmniej „niewyeksponowane” – jak nogi w płaskich, sportowych butach i skarpetkach. Podkreślane są za to, szczególnie cenione wewnątrz wspólnoty, atrybuty siły, a więc zwłaszcza napięte mięśnie brzucha czy pośladków.
Największe kontrowersje pośród użytkowników budzą nie wątpliwości co do prawidłowości czy skuteczności proponowanych przez Chodakowską ćwiczeń (chociaż i te się zdarzają, zwłaszcza wśród jej kolegów i koleżanek po fachu), a właśnie autentyczność ukazywanych na zdjęciach metamorfoz. „Bzdura!!! Nie wierzę, że ten brzuch wciągnął się bez pomocy skalpela!”; „Daty się nie zgadzają, pieprzyków brak, włosy nagle dużo dłuższe i telefon… Przykro”; „Przecież to są dwie różne kobiety. Przestańcie wciskać ludziom kit. Nie dziwi mnie nic, że nasi mężowie reagują na nasze pomysły ze sceptycyzmem”; „Szkoda tylko, że po metamorfozie człowieka przyszła metamorfoza łazienki nawet okno powstało!” – komentują zamieszczone zdjęcia sceptyczne koleżanki. Brak twarzy na zdjęciach czyni prezentowane na nich ciała anonimowymi awatarami – nie są już opisywanymi przez Franco, „mini-nami”, ale raczej zmierzającymi do celu maszynami, które dążą do coraz wyższej efektywności, coraz większej siły i coraz mniejszej masy. Zazwyczaj towarzyszą im komentarze, stoją za nimi historie, które przesyłają Chodakowskiej, a które ta zamieszcza nad zdjęciami, jednak ich strukturalne podobieństwo (niemal każda zgłaszająca swoją metamorfozę kobieta była nieszczęśliwa, siedziała na kanapie i zajadała smutki, jednak kiedy „poznała Ewę”, „wzięła się za siebie” i osiągnęła dzięki treningom mniej lub bardziej spektakularne efekty) i wspomniane już usuwanie twarzy, odziera fotografie z indywidualności, zmieniając je w serię ciał, które najpierw są nieco mniej, a później nieco bardziej „fit”.

Fenomen Ewy Chodakowskiej i rosnąca popularność treningów fitness mogłyby stać się przyczynkiem do analizy kobiecych praktyk związanych z poddawaniem ciała reżimom i dążeniem do osiągnięcia promowanego ideału „fit”, gdyby jednak pozostać przy takim spojrzeniu, okazałoby się prawdopodobnie, że moda ta nie różni się szczególnie od analizowanych wielokrotnie prób dostosowania się do obowiązujących kanonów piękna. Warto byłoby połączyć taką perspektywę z dostrzeżeniem holistycznego podejścia, wywodzącego się z dyskursów pop-psychologicznych, które obejmuje nie tylko porady dotyczące diety i ćwiczeń, ale traktuje człowieka (kobietę) całościowo. Ma to oczywiście głęboki sens z punktu widzenia zamierzonych celów: by zacząć ćwiczyć, bez wątpienia potrzebne są chociażby motywacja i silna wola. Większe wątpliwości budzić może to, czy podobna zależność zachodzi w drugą stronę: z pewnością wydzielane podczas wysiłku fizycznego endorfiny przynoszą przyjemność i mają działanie uzależniające, dyskurs „fit” nie ogranicza się jednak do podobnych spostrzeżeń, lecz sugeruje, iż wysiłek fizyczny może „uleczyć duszę”, doprowadzić do życiowych przełomów, nie tylko na chwilę polepszyć samopoczucie, ale poprowadzić „ku lepszej przyszłości”. Założenie, że dzięki regularnym ćwiczeniom można osiągnąć szczęście, wpisuje się w poradnikowy dyskurs, głoszący, że „praca nad sobą” jest gwarantem życiowego sukcesu, satysfakcji i „samospełnienia”. Nie sposób nie zauważyć, że jest to podejście głęboko egoistyczne i alienujące, przez fakt zrzucania niepowodzeń na karby jednostki, przepełnione przekonaniem, że nie ma nic ważniejszego od „samodoskonalenia”, co uderza tym bardziej, że doskonalenie to nie zakłada (przynajmniej nie na pierwszym planie), zdobywania jakiejkolwiek wiedzy (poza, być może, tę dotyczącą żywienia i aktywności fizycznej), pracy dla innych ani kooperacji, lecz tylko poprawę wyglądu i – niejako obok i w dużej mierze jakby dla usprawiedliwienia – dbałość o zdrowie.
Fenomen Ewy Chodakowskiej dowodzi też, że ćwiczącym kobietom nie wystarczają już zwykłe programy treningowe i merytoryczne porady specjalistów wychowania fizycznego. Nie wystarczają pochwały ludzi wokół nich, skoro czują potrzebę, by swoje ulepszone ciała wysłać w wirtualną przestrzeń: chcą, żeby ktoś zajął się nimi „całościowo”, żeby docenił ich wysiłek, pozwolił się popisać, zmotywował, „otworzył”. Poradnikowy język „samodoskonalenia” i „dobrej energii”, sprzymierzony z siłą społecznościowych mediów, zawładnął kolejną sferą życia.
***
Bibliografia:
1. Ben Agger, Oversharing: Presentations of Self in the Internet Age, Routledge, New York, 2012.
2. Chodakowska pobiła rekord Guinessa!, „Fakt” z 8 czerwca 2014, http://www.fakt.pl/gwiazdy/ewa-chodakowska-pobila-rekord-guinessa-,artykuly,466785.html, dostęp: 29 września 2014.
2. Łukasz Długowski, Ewa Chodakowska. „Dla mnie jest jak znachor – uleczyła mi ciało i umysł”, „Wysokie Obcasy”, z 31 października 2013, http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie
obcasy/1,96856,14798483,Szesc_tygodni_cwiczen_z_Ewa_Chodakowska.html, dostęp: 30 września 2014.
4. James Franco, The Meaning of the Selfie, „New York Times” z 29 grudnia 2013, http://www.nytimes.com/2013/12/29/arts/the-meanings-of-the-selfie.html?_r=2&,dostęp: 29.września 2014.
5. Kate Losse, The Return of the Selfie, „The New Yorker” z 31 maja 2013, http://www.newyorker.com/tech/elements/the-return-of-the-selfie, dostęp: 29. września 2014.
6. Jasmin Tahmaseb McConatha, Contours of Self Trough the Body, w: Fitness as Cultural Phenomenon, red. K.A.E. Volkwein-Caplan, Waxmann, Berlin, 1998.
7. Norman Vincent Peale, Moc pozytywnego myślenia, przeł. M. Umińska, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 1995.
***
natalia mętrak-ruda – tłumaczka literatury włoskiej i anglojęzycznej, doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej UW. Przygotowuje pracę o obrazach związku miłosnego w dyskursach psychologicznych.

https://www.flickr.com/photos/oklanica/11351882133/in/photolist-ii8n4K-7tQ3VW-53YDVE-91RLtQ-6fJdHs-ii7DdH-cRDJiG-7LHPCU-ao797h-asmM8n-nY28ng-91NEG8-9vYPu5-7B2Vx6-9kWvLR-ii878U-cQRDi7-dZM9Pg-dD2hrg-6dM6Wp-8DYvAj-7tKWcF-7tL13i-7tQ46N-cU5bDm-oKHX56-ii7Uj5-ii7T6y-9kZnvs-dx7eoY-cjtFk5-obMQVL-nWkgS1-odPW6t-dipmXq-aZyLMP-ii7B9H-nWmxsV-pq32sr-6VfZdm-nWkDNz-odEALo-67Z4gm-91NEei-buvVSL-bEJ7jB-71x8si-daUWRZ-7DZrMX-phZv8R/
Bardzo ciekawy esej, porusza kwestie dotyczące chyba każdej współczesnej kobiety. Sama kilka razy myślałam nad tym, czy strona Ewy Chodakowskiej jest jednoznacznie pozytywna; trudno jest wyznaczyć tam jasną granicę między zdrowym odżywianiem i trenowaniem swojego ciała a
wiązaniem idealnej sylwetki z wizją idealnego życia. Mimo że nie jest to bezpośrednie przesłanie tej strony, to przekaz ten powstaje samoistnie, „między wpisami”. Trudno jest zaprzeczyć terapeutycznej funkcji sportu, ale przywołane w tekście przykłady typu: „nie ma wymówek”, „to domena słabych” czy sugestie, że sport i dieta są receptą na wszystko, budzą jakiś niepokój. Gdyby bazować tylko na wpisach z tego fanpage’a, pewnie można by było wysnuć przypuszczenie, że nie istnieje kobieta szczęśliwa, która nie ćwiczy. Można długo jeszcze dyskutować na ten temat, ale jedno jest pewne – Ewa Chodakowska powinna otrzymać nagrodę za marketing internetowy roku (lub dziesięciolecia).