Warszawiak, jeden z bohaterów Następnego do raju Marka Hłaski, w taki sposób podsumowuje swoją tragiczną historię: „Nigdzie nie można uciec. Zamieniliśmy życie w tak wielki obóz koncentracyjny, że nie potrzeba już nawet drutów kolczastych i strażników, psów i karabinów maszynowych. Wystarczą przecież tacy jak ty, tacy, którzy wierzą w coś, o czym nie są do końca przekonani. A reszta poleci sama…” Pięćdziesiąt lat później Elizabeth Costello, bohaterka powieści J.M. Coetzeego, mówi dokładnie odwrotnie: „Mam przekonania, ale w nie nie wierzę. Nie są one dostatecznie ważne, żeby w nie wierzyć. Nie wkładam w nie serca. Serca, ani poczucia obowiązku.”
W tych dwóch – tak skrajnie odmiennych – tekstach zawierają się dwa biegunowe podejścia do wiary. Wiara jako siła napędowa, która stoi u podstaw wszystkiego oraz wiara jako niepotrzebny balast, który należy odrzucić. Okazuje się jednak, że w obliczu Końca żadna z tych postaw nie przynosi konstruktywnych rozwiązań, ponieważ wiara jest wiarą tylko wtedy, kiedy w coś wierzy. To nie wiara stanowi problem, ale jej przedmiot – a raczej to, że zawsze musi jakiś być. Obojętnie czy wierzymy czy nie wierzymy – ważne w co.
Nie tylko Hłasko wykorzystuje metaforę Holocaustu do wzmocnienia swojego przekazu. Coetzee – a za nim Warlikowski, nie po raz pierwszy zresztą – również sięga po ten topos. Noclegownia, w której Costello (Ewa Dałkowska) oczekuje na przejście przez bramę, przypomina obóz koncentracyjny – ponumerowane łóżka, wypchane śmierdzącym siennikiem, polska sprzątaczka-kapo czy problemy z aprowizacją. Skojarzenia te uruchamia sama narratorka: „Niczym to się nie różni od gułagu, myśli. Ani od dowolnego obozu w Trzeciej Rzeszy. Wszystko jest zlepkiem klisz, bez odrobiny oryginalności.”

Taka przestrzeń oczekiwania to nie tylko Auschwitz – tę funkcję mogłoby równie dobrze spełniać sanatorium Berghof z Czarodziejskiej góry, kiepski hotel czy więzienie. A jednak Holocaust – bo to najbardziej końcowy koniec. Hannah Arendt mówi o obozach koncentracyjnych jako o świecie pozbawionym światowości, podkreślając biologizm i „nagie życie”. Z drugiej strony wskazuje również na banalną (w podwójnym sensie tego słowa – jednocześnie zwyczajną i przejawiającą się w banałach) stronę zła. Sięganie po metaforykę holocaustową w przedstawianiu Końca także łączy te wymiary – zwyczajność, banalność i biologiczność splecione są z ostateczną Tajemnicą. Costello nie godzi się nawet na wiarę w „nagie życie”, woli pozostać sekretarką niewidzialnego, którego dyktat jest tu jednak niespecjalnie widoczny. Żeby przejść przez Bramę i dostąpić Końca sama musi wybrać przedmiot swojej wiary.
Podobno nawet Wolter na łożu śmierci wyznał, że wierzy w Boga. Być może więc wobec Końca możliwe są tylko klisze – a wyznanie wiary to największa z nich. Być może również dlatego Elizabeth Costello nie chce uczynić tego kroku. Podobnie jak Milan Kundera wie, że zanim odejdziemy, przemieni się nas w kicz, służący innym jako narzędzie do odchodzenia. Marek Hłasko jest specjalistą od kiczu w polskiej literaturze, a Zagłada to doskonałe narzędzie kiczu – Niewyrażalna Tajemnica, która służy do wyrażenia wszystkiego. Wydaje się, że brak oryginalności to jedyne, co nam pozostaje w obliczu Końca.
Reprezentacje Końca opierają się na kiczu i banale, a wzniosłość i patos credo doskonale korespondują z tymi kategoriami. Motto do programu Końca to cytat z Króla Leara Williama Shakespeare’a: „Póki jesteś w stanie powiedzieć: »To naprawdę koniec«, wciąż nie dobrnąłeś do końca.” Być może również wtedy, gdy możliwa jest jeszcze reprezentacja, nie ma miejsca na Koniec. Dlatego pozostaje tylko żonglowanie wytartymi kliszami w oczekiwaniu.
zastanawia mnie użycie wielkiej litery „K”.
+ prowokacja: reprezentacja zawsze jest możliwa! :p
wielka litera oznacza ten ostatni Koniec – czyli śmierć, w odróżnieniu od różnych końców pośrednich. oraz jest oczywiście jakąś grą z tytułem spektaklu.
a może – że odpowiem prowokacją na prowokacje – możliwa jest jedynie reprezentacja umierania, a śmierci już nie?