Conflict, division, and instability (…) do not ruin the democratic public sphere;
they are the conditions of its existence.
[Deutsche, 289]
Najdłużej jest tu pan spod Olsztyna: – Dwa miesiące już tu mieszkam.Teraz mówię, że warszawiak jestem.
Mój adres? Krakowskie Przedmieście 15.
[Joanna Nasierowska, Chodnik pod krzyżem jak dzikie obozowisko, Gazeta Stołeczna, 28.08.2010]
Maciej Gdula kilka dni po przestawieniu niesławnego krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego do jego środka pisał: „Usunięcie krzyża sprzed pałacu nie kończy sprawy, bo konflikt o krzyż przekształcił się w spór o miejsce kościoła w życiu publicznym.” Taki spadek po „awanturze o krzyż” jest dla lewicy (zarówno tej intelektualnej, jak i partyjnej) rzecz jasna wyjściem najwygodniejszym i najłatwiejszym, oznacza stawianie pytania, na które wszyscy już znamy odpowiedź. Wydaje się jednak, że ustawienie krzyża przed Pałacem Prezydenckim i wszystkie następstwa tego aktu mogły potencjalnie uruchomić inną dyskusję: dyskusję o charakterze przestrzeni publicznej, o jej demokratycznym, agonistycznym potencjale, o tym, jakie funkcje powinna spełniać w społeczeństwie, które, jak każde inne, jest strukturą niestałą, tworzącą się poprzez konflikt, wyłaniającą się w ramach zachodzących relacji. Dyskusja o krzyżu jest w dużej mierze dyskusją o naszych wyobrażeniach na temat przestrzeni publicznej, tego jaką (i czy jakąkolwiek) funkcję powinna spełniać, jak powinna wyglądać, co jest w niej dopuszczalne, a co nie i do kogo ona właściwie należy. Na ten wątek zwracała uwagę wielokrotnie Joanna Erbel w felietonach na stronie „Krytyki Politycznej”, część z pytań stawianych przeze mnie w tym krótkim tekście zapewne więc już padła. Ten wątek w dalszym ciągu jest jednak marginalizowany i warto się nad nim ponownie zastanowić. Nie po to, by ten konflikt rozwiązać, lecz po to, by go docenić.
(i) Czyja to przestrzeń?
Jedną z pierwszych reakcji komentatorów zniecierpliwionych obecnością krzyża oraz ludzi i akcesoriów krzyżowi towarzyszących, było zadanie pytania o „organy” (społecznego organizmu), które są odpowiedzialne za ten skrawek przestrzeni przed Pałacem Prezydenckim. Do kogo należy ten teren? Do Kancelarii Prezydenta, czy może jednak do Urzędu Miasta? Co ma do powiedzenia konserwatorka zabytków? Czy zareagować powinien Zarząd Dróg Miejskich? A może jednak ważniejszy od przestrzeni jest (rzekomo) zaburzający ją element, a usunąć go powinien jego symboliczny właściciel, czyli Kościół? Kolejne władze odmawiały wyraźnego ustosunkowania się do tej kwestii i podjęcia działań, o które apelowały media i poszczególni obywatele, składający podania, piszący listy, wypowiadający się na rozmaitych forach. Niezależnie od charakteru żądań (usunięcia krzyża czy pozostawienia go przed Pałacem Prezydenckim aż do deklaracji wybudowania w tym miejscu pomnika lub nawet na zawsze), stawiający je obywatele czekali na decyzję odpowiedzialnych władz, decyzję dotyczącą sposobu zagospodarowania tego terenu. Przerzucanie się odpowiedzialnością za ten kawałek przestrzeni publicznej, nazywany przez obie strony (aby roboczo sprowadzić wielość możliwych postaw wobec krzyża do jedynie dwóch – za i przeciw jego pozostawieniem) terenem „reprezentacyjnym”, ujawniło paradoksalne (sprzeczne?) rozumienia przestrzeni publicznej – jako naturalnie uporządkowanej, czystej i bezkonfliktowej, ale również jako wymagającej nieustającej ochrony ze strony państwa. Co za tym idzie w sytuacjach kryzysowych, przestrzeń ta nie jest już własnością publiczną, z chęcią oddajemy ją bowiem „odpowiedzialnym organom”, nie będąc równocześnie pewnymi, kto właściwie może nią rozporządzać. Poszukiwanie „właściciela” tej przestrzeni jest w gruncie rzeczy zrzeczeniem się odpowiedzialności za przestrzeń miejską, jak i wyrazem bezradności wobec konfliktu społecznego, którego nieuchronnie sami jesteśmy częścią.
(ii)„Przestrzeń” „publiczna”
Trudno teoretyzować przestrzeń publiczną, bo wydaje nam się ona oczywista. Problemy ze sferą publiczną ujawniają się w momencie dokonywanych w niej przekroczeń – w wyniku interwencji artystycznych, pojawienia się „hiperwidzialnych” mniejszości, niedogodności wynikających na przykład z zaniedbań tych, którzy mają o ową przestrzeń dbać. Wtedy ujawniają się często nasze przekonania o sferze publicznej – ma być „neutralnie” (w dyskursie prawicowym „naturalnie”), ma być czysto, ma być estetycznie. Jak pokazują jednak między innymi myśliciele z nurtu demokracji radykalnej (Etienne Balibar, Chantal Mouffe, Ernesto Laclau) przekonanie o tym, że „neutralna światopoglądowo” przestrzeń publiczna jest otwarta dla wszystkich, jest nie tylko mylne (bowiem neutralnie wygląda jedynie większość, „przeciętny” obywatel), ale również szkodliwe dla demokracji, której istotą powinien być konflikt i bezustanna negocjacja wartości społecznych. Jak pisze Rosalyn Deutsche: „Kategoria ››publiczny‹‹ używana jest jako nieprecyzyjna i wszechogarniająca etykieta, zastępująca analizy konkretnych przestrzennych konfliktów (…). Wykluczenia, dokonywane w celu ujednolicenia przestrzeni publicznej poprzez zlikwidowanie różnorodności, uzasadnia się jako niezbędne do przywrócenia harmonii społecznej. Dyskurs tworzony wokół „publicznego” maskuje więc społeczne relacje władzy umożliwiane przez owe wykluczenia.” [Deutsche 58] Deutsche, amerykańska badaczka kultury i historyczka sztuki, podkreśla w swoich esejach (na przykładach między innymi Tilted Arc Richarda Serry, Pojazdu dla bezdomnych i Hiroszimy Krzysztofa Wodiczki) nieoczywisty charakter takich pojęć jak „przestrzeń”, „publiczność”, „przydatność”, które permanentnie powracają w dyskusji o sztuce-w-przestrzeni-publicznej, zazwyczaj definiowanej jako „upiększająca” bądź „użyteczna”. Decydenci (władze miejskie, konserwatorzy zabytków) rozumieją przy tym te kategorie jako stałe i oczywiste, a używając ich bezrefleksyjnie kształtują przestrzeń niwelującą (a raczej ukrywającą i represjonującą) społeczne konflikty. Zarówno w rozumieniu Deutsche, jak i teoretyków demokracji radykalnej, konflikty społeczne są niemożliwe do wyeliminowania, ponieważ są podstawą organizacji społecznej. Jeżeli każde społeczeństwo jest bezustannie zmieniającym się tworem, wyłaniającym się i redefinującym się poprzez konflikty właśnie, to eliminowanie owych konfliktów z przestrzeni publicznej i kultywowanie wiary w wyidealizowaną przestrzeń opartą na konsensusie (Jürgen Habermas), jest formą przemocy władzy wobec społeczeństwa, formą hamowania jego rozwoju. Oddolne naruszanie pozornej neutralności przestrzeni publicznej odsłania represjonowane konflikty, ujawnia nasze nawyki w sferze publicznej i może być zaczynem dyskusji o relacjach społecznych.
(iii) Krzyż jako instalacja site-specific.
Sztuka w przestrzeni publicznej to oczywiście nie nowość, a wzmożone zainteresowanie badaczy/ek kultury tym zagadnieniem od lat 90. aż do dnia dzisiejszego wynikało zarówno z ciągłych zmian zachodzących w obrębie tego rodzaju sztuki, jak i paradoksalnie z zainteresowania tego typu dziełami lokalnych władz na całym świecie. Zainteresowaniu temu, jak pokazuje Deutsche, często towarzyszyło jednak niezrozumienie lub chęć wykorzystania sztuki do dalszej estetyzacji i neutralizacji przestrzeni publicznej. Świetną ilustracją owego niezrozumienia jest słynna sprawa Tilted Arc Richarda Serry, rzeźby wykonanej na zlecenie rządowego programu Arts-in-Architecture i umieszczonej na Federal Plaza w Nowym Jorku w 1981. Stalowa ściana biegnąca po łuku i przecinająca sam środek nowojorskiego placu została z niego usunięta w 1989 roku po wielu dyskusjach i prawnych przepychankach. Nie wchodząc zanadto w argumentację lokalnych władz, które najpierw zleciły artyście wykonanie rzeźby a później stwierdziły, że jest nie-estetyczna i przyciąga podejrzane osoby (grafficiarzy, mężczyzn oddających mocz), zwrócę jedynie uwagę na ciekawą ofertę, którą złożono autorowi, a mianowicie przeniesienia Tilted Arc w inne miejsce. Instalacja Serry, znakomicie odpowiadająca historycznosztucznej rubryce site-specific, nie miała rzecz jasna żadnego sensu w innym miejscu, a już na pewno nie takim, gdzie nikomu by nie przeszkadzała. Mimo, że wtedy też zapewne padałaby ofiarą przemocy (jak pisze W.J.T. Mitchell w tekście The Violence of Public Art: „Świadectwa historyczne wskazują, że nawet jeśli sztuka publiczna pada ofiarą przemocy jedynie przypadkowo, to jest to przypadek, na który zawsze jest ona narażona.”) to nie spełniałaby swojego podstawowego celu: uświadamiania mieszkańcom miasta ich własnych sposobów poruszania się po nim (to oczywiście jedna z wielu możliwych interpretacji pracy Serry).

Krzyż postawiony pod Pałacem Prezydenckim nie jest rzecz jasna dziełem sztuki – nie taka była intencja jego powstania, nie takie jego twórcy nadali mu znaczenie. Na potrzeby tego tekstu, którego celem jest podjęcie tematu przestrzeni publicznej, chciałabym jednak spojrzeć na krzyż jako na instalację site-specific.
Jednym z przewodnich motywów wielomiesięcznej dyskusji wokół krzyża były zarzuty o hipokryzję stawiane obrońcom krzyża. Czemu – pytano – nie godzą się na to, by krzyż przenieść do Kościoła Św. Anny? Czemu nie wystarcza im krzyż na Placu Piłsudskiego (większy! papieski!)? Patrząc przez pryzmat sztuki site-specific odpowiedź narzuca się sama: krzyż nie mógł zostać przeniesiony, bo zyskiwał swój sens jako gest polityczny tylko i wyłącznie w tym miejscu, w tej nasyconej znaczeniami przestrzeni. By znów przywołać Deutsche, „prace site-specific stają się częścią przestrzeni, w której się znajdują właśnie za sprawą przekształcenia, jakie w niej powodują; przekształcenia – a może nawet odnowienia – pomagającego odbiorcy zrozumieć konflikty i niepewności, które zostały stłumione w trakcie tworzenia tych pozornie spójnych przestrzeni.” [Deutsche 262] Radykalna przestrzeń publiczna, a taką z pewnością jest przestrzeń wokół krzyża, uruchamia i generuje konflikty, tworząc tym samym „publiczność”, czyli obywateli. Relacje, w jakie wielu z nas wchodziło pod krzyżem nie tyle odkrywały prawdę o społeczeństwie, co wytwarzały je w ramach tego konfliktu, uruchamiając rzecz jasna pewne stereotypy, przyjęte tożsamości itd.
(iv) Czy Chantal Mouffe byłaby z nas dumna?
Koczowanie, okupowanie, wykorzystywanie dostępnych narzędzi, produkcja informacji, dyskusja, uporczywe odnawianie symbolicznych znaków – obrońcy krzyża do osiągnięcia swoich celów użyli prawdziwie lewicowych, momentami wywrotowych środków. Na miejscu zwiędłych, sprzątniętych kwiatów pojawiały się nowe; obrońcy i obrończynie korzystali z toalety w modnych Przekąskach Zakąskach; szybko powstały blogi donoszące o rozwoju sytuacji pod krzyżem z perspektywy nie mainstreamowych mediów, ale osób biorących udział w wydarzeniu; chodniki zostały przekształcone w przestrzenie mieszkalne („trzy leżaki, pięć stołków, walizki, maty do spania, koce, dziesięć termosów, kilkadziesiąt butelek na wodę, parasole, flagi biało-czerwone – to wszystko leży pod bramą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.” [Nasierowska]), wśród obrońców kwitnie samopomoc i solidarność („Pomagamy, żeby każdy raz na parę dni wziął prysznic i wyspał się w łóżku” [Nasierowska]. Przestrzeń publiczna została przejęta i przekształcona; stała się miejscem negocjacji społecznych wartości i tożsamości – z krzyżem i obrońcami konfrontowali się nie tylko przypadkowi przychodnie (których naprawdę nie ma tak wielu, poza turystami, Krakowskie Przedmieście jest bowiem przestrzenią przede wszystkim „reprezentacyjną”, rzadko uczęszczaną, mimo remontu i prób ożywienia tej części miasta, wydaje się, że rzeczy dzieją się tam raczej punktowo: w Kamieniołomach, w Przekąskach Zakąskach, wokół Uniwersytetu Warszawskiego niż na ulicach), ale i osoby, które świadome chciały zademonstrować swoje poglądy. Na przykład te, które przyszły na skrzykniętą na Facebooku demonstrację. Obrońcy krzyża ożywili więc Krakowskie Przedmieście, przedefiniowali to, co wolno, a czego nie wolno, używając przy tym taktyk, których nie powstydziłby się performer (na przykład sytuacjonista?), zabarwionych jednak uwagami o charakterze über-patriotycznym, konspiracyjno-spiskowym i (niekiedy) antysemickim i anty-rosyjskim. Być może z tego powodu część komentatorów (również lewicowych) wzywała, aby – jak parafrazował ironicznie te żądania Roman Kurkiewicz w tekście Wolność dla krzyżaków! –obrońców krzyża: „przegnać, zaaresztować, odosobnić, wyleczyć (…), ukarać za samowolkę budowlaną, za zaśmiecanie przestrzeni publicznej, za profanację krzyża”. Krytycy zajmowania przestrzeni przed Pałacem Prezydenckim posługiwali się retoryką słabo zawoalowanego obrzydzenia, wstrętu estetycznego wobec ludzi, którzy w ową przestrzeń wkroczyli, powodując swoisty szok wizualny. Osoby spoza centrum, spoza miasta pojawiły się tłumnie w centrum Warszawy, zamieniając przestrzeń publiczną w przestrzeń pół-prywatną, ukazując tym samym, jak bardzo owa „reprezentacyjna przestrzeń” oparta jest na wykluczeniach.
(v)Konflikt i co dalej?
Niewątpliwie dla środowisk lewicowych wydarzenia spod krzyża stanowią kłopot, staliśmy się ich zakładnikami. Pragnąc przestrzeni konfliktu, nie potrafiliśmy niekiedy zaakceptować tego, że konflikt może być sprowokowany przez grupę społeczną odbiegającą od naszego ideału „wykluczonych”. Podobne napięcia ujawniły się przy okazji dwóch innych sporów o przestrzeń: spektakularnej walki o KDT i wysiedleń kupców ze Stadionu X-lecia. We wszystkich trzech sytuacjach posługiwano się podobną retoryką „wspólnego dobra”, „zdrowego rozsądku” i „względów estetycznych”. Przywrócenie czystej, reprezentacyjnej przestrzeni przed Pałacem Prezydenckim, zastąpienie ohydnej blaszanej hali kupieckiej długo wyczekiwanym Muzeum Sztuki Nowoczesnej i zdemontowanie gigantycznego targu, by na jego miejscu wybudować spektakularny Stadion Narodowy – te decyzje wydają się oczywiste, a jednak budzą wątpliwości, zwłaszcza wobec pytania o to, gdzie są teraz Ci ludzie, którzy jeszcze niedawno byli w centrum? Po pierwszej, nieudanej próbie usunięcia krzyża, Joanna Erbel pytała na witrynie „Krytyki Politycznej”: „Tłum obronił krzyż, bo był agresywny. Jednak skoro agresja i radykalny społeczny sprzeciw jest argumentem za zaniechaniem działań ze strony miasta, to dlaczego pozostał krzyż a nie KDT?”. Koniec końców, tłum został pokonany, a pytania, którymi kończy swój tekst Erbel, pytania o to, czym różni się stragan ze sznurówkami od krzyża, są pytaniami, na które nadal powinniśmy szukać odpowiedzi. Nie tylko my, ale również instytucje, które skorzystały na awanturach o przestrzeń publiczną: Stadion Narodowy, który jak na razie zamiast żywą tkanką miejską otoczony jest pustką, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które jako krytyczna instytucja, stawiająca sobie za cel między innymi problematyzowanie zbiorowych przekonań na temat przestrzeni miejskiej (projekt „Warszawa w budowie”) z pewnością świadome jest mało chlubnego gestu założycielskiego, jakim była wyprowadzka, a raczej wyprowadzenie, kupców z centrum Warszawy. Dowodem na świadomość (której próżno szukać u urzędników z Narodowego Centrum Sportu i Ministerstwa Sportu) ekipy MSN-u jest włączenie do „założycielskiej” wystawy Early Years, prezentującej wczesne lata działalności Muzeum w berlińskiej Kunstwerke, filmu Artura Żmijewskiego z cyklu Demokracje przedstawiającego zamieszki pod KDT (Żmijewski jest zresztą również autorem filmu Katastrofa o wydarzeniach spod krzyża). Gest ów jest nieco niwelowany przez tekst kuratora wystawy Sebastiana Cichockiego: „Wystawa Early Years jest w pewnym sensie raportem z placu budowy, czy też z „pola walki”, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Zdjęcie Jana Smagi i film Artura Żmijewskiego powstały na Placu Defilad, w miejscu, gdzie wzniesiony ma zostać gmach według projektu Kereza, miejscu będącym obecnie obszarem napięć pomiędzy różnymi środowiskami (czego przykładem były zamieszki wywołane próbą wyprowadzenia kupców z położonej na placu hali targowej).” O ile godne pochwały jest więc samo zwrócenie uwagi widzów (w przypadku wystawy Early Years głównie zagranicznych) na charakter przestrzeni, którą ma zajmować Muzeum, o tyle enigmatyczny tekst Cichockiego jest przykładem zrzucenia odpowiedzialności za tę przestrzeń i konflikty wokół niej. Kto bowiem tworzy te „środowiska”, jeśli nie osoby związane z MSN i ze światem intelektualnym i artystycznym, apelujące o jak najszybsze wzniesienie gmachu muzeum w jak najdogodniejszym miejscu? Nie chodzi oczywiście o „rozliczanie grzechów”, lecz o przyznanie się do sprzecznych interesów, pragnień i wyobrażeń na temat przestrzeni publicznej. Przyszłe działania Muzeum pokażą zapewne, w jaki sposób, i czy w ogóle, kuratorzy i kuratorki będą sobie radzić ze swoją przeszłością i wygospodarowaną dla nich przestrzenią, której daleko do bycia neutralną.
Zasadniczym pytaniem, które warto postawić zarówno wszystkim trzem sporom, jak i badaczom wykładającym wartość konfliktów w przestrzeni publicznej, jest pytanie o ciąg dalszy. Jeżeli przyjmiemy za Mouffe, że „w ramach modelu agonistycznego (…) przestrzeń publiczna jest polem walki, na którym konfrontują się różne hegemoniczne projekty, bez jakiejkolwiek możliwości ostatecznej zgody” [Mouffe 2007], to jak się wydaje, zostają nam jedynie pojedyncze bitwy, które jednak warto toczyć, zawsze świadomie, bowiem to w ich toku, w tworzonych w ich ramach relacjach istnieje społeczeństwo.
Źródła:
Rosalyn Deutsche, Evictions. Art and Spatial Politics, MIT Press, Cambridge, Mass. 1996.
Joanna Erbel, Czym się różni krzyż od stoiska ze sznurówkami, „Krytyka Polityczna” 04.08.2010.
Maciej Gdula,Po krzyżu, „Krytyka Polityczna” 17.09.2010.
Roman Kurkiewicz, Wolność dla krzyżaków, „Przekrój” 28.08.2010.
W.J.T. Mitchell, The Violence of Public Art: „Do The Right Thing”, „Critical Inquiry” 1990 16/4.
Joanna Nasierowska, Chodnik pod krzyżem jak dzikie obozowisko. Są skargi, „Gazeta Stołeczna” , 28.08.2010.
Chantal Mouffe, Polityczność, przeł. Joanna Erbel, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008.
Chantal Mouffe, Artistic Activism and Agonistic Spaces, „Art and Research”, 2007 1/2.
1 Comments