Rower 3/2011

joanna erbel: rowerowa emancypacja

Kilka dni temu, mroźnym piątkowym wieczorem, przyglądałam się jak pod moim oknem przejeżdża Masa Krytyczna. Zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz. I pewną każdą kolejną będę raczej oglądać z okna niż doświadczać ze środka tłumu rowerzystek i rowerzystów. Mimo, że jestem całoroczną rowerzystką, piszę o rowerach w mieście i drażni mnie brak infrastruktury rowerowej, nie jeżdżę na Masy Krytyczne. I pewnie jeździć nie zacznę. Nie dlatego, że mam coś przeciwko masowym zgromadzeniom, albo uznaję, że demonstracje są złą formą wywierania presji – wręcz przeciwnie, chodzę na manifestacje i lubię być w tłumie. Uważam również, że Masy Krytyczne sprawiają, że wzrasta widzialność rowerów w mieście, oraz, że są ważnym i potrzebnym narzędziem nacisku na władze miasta. Jednak unikam zbiorowych przejazdów. Nie z przekory czy nadmiaru indywidualizmu, ale dlatego, że przez ostatnie kilka lat rower z wygodnego środka transportu stał się częścią mojego ciała, a jazda na rowerze jedną z najbardziej intymnych czynności, która staje się codziennym rytuałem odtwarzania relacji z miastem.

Rower rowerowi nie równy. Każdy jest trochę inaczej wyważony, ma swoje mocne i słabe strony. Zwłaszcza, jeśli jest starym miejskim rowerem. Posiada mniej lub bardziej wygodne siodełko, punkt ciężkości zmieniający swoje położenie w zależności od ilości bagażu czy kąta nachylenia ciała albo hamulce, które zawsze działają niezawodnie póki na rower nie wsiądzie ktoś z innymi odruchami. Pierwszy kontakt z rowerem jest zawsze spotkaniem zapoznawczym, które trwa średnio od 3 do 15 minut potrzebnych, aby zmienić nawyki wyrobione w relacji z innymi pojazdami. Jest rodzajem negocjacji pomiędzy dwoma aktorami: ludzkim (rowerzystką/rowerzystą) i nie-ludzkim (rowerem). Rower nie jest pasywnym przedmiotem, ale aktywnym partnerem interakcji, aktantem, który jak podkreśla Bruno Latour wprowadza różnice w przebiegu działania jakiegoś innego podmiotu (np. rowerzystki) (Latour 2010). O ile początkowo może stawiać opór, z czasem dopasowuje się do ciała, stając się stabilnym elementem w chaotycznym życiu współczesnego miasta i rotujących się grup znajomych. Relacja z dobrze dobranym rowerem może się okazać najbezpieczniejszą i najbardziej stabilną cielesną relacją z kimś/czymś innym, dawać poczucie siły i niezależności.

Przywiązanie do roweru to znacznie więcej niż nawykowe używanie innego środka transportu: autobusu, tramwaju czy nawet samochodu. To wzbogacenie ciała o kolejny narząd, dwukołowy implant, który ze zwykłej przechodni/zwykłego przechodnia zamienia rowerzystkę w miejską hybrydę. Rower potrafi zespolić się z ciałem równie silnie co telefon czy laptop i jak one wyznaczać rytm dnia oraz ramy dla komunikacji. Zmienia społeczną tożsamość otwierając jedne możliwości i zamykając inne. Kontakt z rowerem i zamiana w hybrydę przekształca habitus, uspołecznioną subiektywność jednostki (Bourdieu Wacquant 2001), sprawiając, że co innego wydaje się oczywiste, możliwe i pożądane. Uniezależnia od miejskiej komunikacji, umożliwia szybkie przemieszczanie się pomiędzy nieodległymi, ale słabo skomunikowanymi punktami w mieście. Rano daje czas na spokojne zjedzenie śniadania, wydłuża spotkania na kawę. Pozwala codziennie wozić ze sobą ciężką torbę bez konieczności nadwyrężania zdrowia. Rower to również poranna dawka ruchu, dostarczająca endorfin (a przy większej ilości samochodów na ulicach również adrenaliny) pomocnych w dobrym rozpoczęciu dnia. Nadmierne przywiązanie do roweru ma też swoje wady, sprawia, że rzadziej i mniej chętnie odwiedza się odległe dzielnice. To specyficzny nałóg powodujący, że każdy inny środek lokomocji wydaje się nieadekwatny.

Rower stojący przed budynkiem to znak rozpoznawczy, że jest się w środku. W przypadku przelotnych spotkań, to pretekst do rozmowy, zwłaszcza zimą. Takie przyjemne „dziwactwo”, barwny element, który, tak jak obecność psa czy małego dziecka, pozwala rozpocząć niezobowiązującą konwersację. Wszechobecny rower może być również skutecznym straszakiem na niechciane przypadkowe znajomości. Działa lepiej niż feminizm i weganizm, bo o ile dietę i poglądy można początkowo ignorować, to obecność dwukołowego obiektu już nie. Chroni, odgradza, zapewnia bezpieczeństwo. Pójście w mieście na randkę z rowerem sprawia, że nie trzeba uzależniać godziny powrotu ani od komunikacji miejskiej ani od randkowego partnera czy partnerki i bezpiecznie wrócić do domu rowerem o dowolnej godzinie. Działa również jako narzędzie emancypacji, sprawiając, że z mapy miasta praktycznie znikają potencjalnie niebezpieczne punkty: puste przystanki, autobusy nocne, ciemne przejścia podziemne i zaułki (Ainley 2001)

Z perspektywy roweru miasto staje się bezpieczniejsze i bardziej przyjazne, a przemieszczanie się po nim nie jest stratą czasu, ale sposobem na regenerację ciała i uzyskania dystansu do otaczającego świata. To krótkie momenty prywatności i intymnej relacji z własnym ciałem, możliwej dzięki dystansowi wynikającemu z różnicy prędkości pomiędzy rowerzystką a pieszymi i samochodami. Samotna jazda rowerem po mieście to codzienne ćwiczenia z emancypacji, niezwykle przydatne w wielkim przytłaczającym mieście.

 

Źródła:

1. Bruno Latour, Splatając na nowo to, co społeczne. Wprowadzenie do teorii aktora-sieci, tłum. A. Derra, K.Abriszewski, Universitas, Kraków 2010, s.101.

2. Pierre Bourdieu, Loïc Wacquant, Zaproszenie do socjologii refleksyjnej, tłum. A. Sawisz, Oficyna Naukowa, Warszawa 2001, s. 113.

3. New Frontiers of Space, Bodies and Gender, R. Ainley (red.), Routledge, London New York 2001.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *