Oglądanie filmów z przyjaciółmi twojego chłopaka. Wtedy przydałoby się trigger warning. Kiedy spędzam wieczór z moimi przyjaciółkami, nie ma takich problemów: może mamy podobną wrażliwość, może nie chce nam się oglądać pewnych rzeczy. Ale w towarzystwie znajomych chłopaka pierwszy raz myślę, że przydałoby się ostrzeżenie, napis na opakowaniu płyty DVD, który mówi „Uwaga, Agacie się to nie spodoba”, „dajcie jej znać teraz, to wyjdzie”. Przed czym miałyby ostrzegać te naklejki? Triggerem jest przemoc seksualna. Ale film nie musi mieć sceny gwałtu, żeby być triggerujący.
Siedzimy w pokoju, wspólnie oglądamy film. Ma być rodzinnie, miło, cotygodniowe oglądanie. Film jest sensacyjny, o jakimś FBI czy żołnierzach, oglądałam takich dziesiątki. Ale przedstawia wyjątkowo dużo przemocy seksualnej albo − no właśnie, nie wiadomo jak to nazwać, przemocy seksualnej w formie werbalnej? Żołnierze znęcają się nad żołnierką albo jej czarnym kolegą, kopią ich czy popychają i robiąc to, wołają „let it happen, let it happen”, czyli „pozwól na to”, „rozluźnij się” albo „odpuść”. Czuję się, jakbym oglądała scenę gwałtu. Jakbym patrzyła na jeden z paskudniejszych aspektów przemocy seksualnej: sprawca mówi ci albo sygnalizuje, że jeśli się rozluźnisz, poddasz i „wytrzymasz” do końca, to zrobi ci mniej krzywdy albo będzie to krócej trwało. Tylko zostawia cię to z poczuciem bycia współwinną, bycia współsprawcą, bycia złamaną. W filmie jakaś żołnierka (czy agentka) używana jest jako przynęta, widz ma się martwić, czy zostanie zgwałcona… Łapię się na tym, że oglądanie jest dla mnie najpierw irytujące, potem nie do zniesienia, ale nie mogę zmienić kanału, bo nie jestem sama ani u siebie. Więc wymykają mi się jakieś zirytowane komentarze. Towarzystwo z kolei irytuje się na mnie, czemu przeszkadzam w oglądaniu. Podoba im się okrucieństwo przedstawione w filmie, może mają wrażenie oglądania „brutalnej prawdy”. Wiem, że nie rozumieją, co ja czuję. W sumie to głupie i nie wiadomo czemu tak jest: jeśli doświadczyłaś kiedyś przemocy seksualnej, to trudno ci na nią patrzeć, nawet jeśli wiesz, że film to fikcja. Coś w naszych ciałach, naszych psychikach nie rozumie tego, że to na niby i przejmuje się tym, co jest na ekranie. Nazywa się to „magią kina”. Ta magia może być przyjemna, kiedy widzisz film oddający twoje doświadczenia, opowiadający historię o nadziei albo po prostu przedstawiający ciekawy, wymyślony świat. Historie, które opowiadamy podobno mają znaczenie, dlatego kłócimy się w internecie o to, jakie zakończenie Gry o Tron byłoby lepsze i czy remakeukochanego filmu z lat osiemdziesiątych warto oglądać. Niestety ta magia ma drugą stronę: źle nam patrzeć na reprodukcje naszych traum. Emocja odczuwana płytko, w głowie, rozlewa się po całym ciele. W sekundę, jak zapomniany zapach niebezpieczeństwa, specyficzna, lepka panika alarmuje cały system nerwowy. Jesteś zła na film, na innych i na siebie, że tak się teraz czujesz: jest ci zimno i obrzydliwie, masz charakterystyczne poczucie współwiny i ubrudzenia. „Nie wszystko może być feministyczne, Agata” – przedrzeźnia mnie kolega. Nie rozumie, że krytykuję film, bo odczuwam fizjologiczną panikę i ból, a nie dlatego, że jestem rozwydrzoną krytyczką filmową, która znosi tylko jeden smak filmowych dań. Film się kończy, towarzystwo chce oglądać drugi. Od razu wiem, co się stanie: bohaterka umrze. Za wcześnie w filmie uprawiała seks, zawsze tak się to kończy. Jej nagość i odkrytość jest pokazana jak coś pysznego, coś do wytarzania się. Zaraz nastąpi zbrodnia, żeby fantazja była kompletna. Bohaterka jest tylko narzędziem narracyjnym, służącym rozpoczęciu przygody głównego bohatera. Nie chce mi się tego oglądać, dyskretnie wychodzę.
Czy mój chłopak wyjdzie ze mną? Chce spędzić miło czas z przyjaciółmi. Nie do końca wiadomo co mi jest, film mi się nie podobał. Wyjdzie ze mną czy zostanie? Ten sam dylemat powtórzył się, kiedy obejrzeliśmy w tym samym towarzystwie ostatni odcinek któregoś tam sezonu Gry o Tron, kończący się przedłużoną sceną gwałtu na księżniczce. Do obserwacji sceny zmuszony jest bohater drugoplanowy. Jego przerażenie, ale i bierność oddają grozę i najcięższe elementy przemocy seksualnej. Czasami jesteś po prostu sparaliżowana. Najbardziej racjonalnie byłoby krzyczeć, drapać, bronić się, uciekać. Ale nie tak działa twoje ciało w traumie seksualnej. Czasami po prostu zamierasz w grozie, bo tak jest skonstruowana przemoc seksualna, tak jesteśmy zaprogramowane. To zamrożenie jest potem źródłem ogromnego psychicznego bólu, niezliczonych pytań swoich i obcych: czemu nie zrobiłaś więcej, żeby się obronić? Rozwaliła mnie ta scena, byłam zaskoczona okrucieństwem twórców filmu, w pełni striggerowana zaczęłam zmierzać do wyjścia. Mój partner nie bardzo wiedział co robić. Nie znał procedury. Po prostu nie wiedział: stan striggerowania nie jest niczym tragicznym. To tak, jakby rozbolała cię głowa, bo ktoś wrzucił ci przez okno do pokoju zgniłe jajo. Teraz musisz posprzątać. Pewnie pójdziesz do domu i spróbujesz czymś zagłuszyć smród: najlepiej obejrzeć inny, lepszy serial, zjeść coś, przejść się, oderwać się… w sumie chodzi o to, żeby się uspokoić i ukoić. Nie jest to żadna filozofia. Przynajmniej dla mnie. Przynajmniej dla mojego koła przyjaciółek. Ale może dla niego są to obce myśli, nieznane rytuały?
Chciałabym, żeby jakieś stowarzyszenie osób, które przeżyły te traumy co ja, obejrzało wszystkie filmy i oznakowało te, których naprawdę nie mam ochoty oglądać. Żeby spróbowały wszystkich tych potraw i powiedziały mi, które nie będą mi smakować. Ale to nierealne. Muszą mi wystarczyć ogólnikowe opisy, rady przyjaciółek.
Ale z drugiej strony trigger nie zawsze jest zły. To tylko ostrzeżenie, żebyśmy wiedziały w co się pakujemy. Wiecie, który film naprawdę lubię, który puszczam sobie na uspokojenie? Spotlight. Film o dziennikarzach, którzy napisali sławny reportaż o tym, jak bostońscy księża katoliccy molestowali dzieci i o tym, jak Kościół Katolicki tuszował te zbrodnie. O całej machinie milczenia i zamiatania pod dywan. Akcja filmu toczy się niespiesznie. Problem, dotychczas ignorowany, powoli staje się centralny. Nowy redaktor naczelny, introwertyczny outsider, nawiguje prace zespołu dziennikarskiego tak, aby reportaż mógł wypłynąć na szerokie wody, żeby pokazał instytucjonalną machinę krycia sprawców, a nie indywidualną zbrodnię. W czasie seansu łatwo odczuć lekką atmosferę paranoi: kto tuszował te przestępstwa? Kto jest „nasz”, a kto „ich”? Komu zależy na tym, żeby artykuł się ukazał, a kto być może go sabotuje? W finale okazuje się, że nikt nie jest „podwójnym agentem”. Wiele osób ignorowało problem, bo wydawał się nie do rozwiązania: prawnicy, duchowni, wierni, nauczyciele… i sami dziennikarze. Postacie, które wydają się opętane teoriami spiskowymi, okazują się doświadczonymi życiem weteranami. Ofiary się wstydzą, sprawcy są bezwstydni. Piętrzą się przeciwności losu. Wreszcie, prawda wychodzi na jaw. Jest w tym filmie dużo dialogów o przemocy seksualnej, są zeznania ofiar, opisy przestępstw. Ale nie jest on triggerujący. Przynajmniej nie w zły sposób. Ten film to spektakl sprawiedliwości. Przedstawia sytuację tak rzadką i tak głęboko satysfakcjonującą, że można oglądać go na nowo i na nowo. Przynajmniej ja mogę… czy dla ciebie ten film jest „ciężki”?
Czy obejrzałaś cały Leaving Neverland?
Czy najbardziej z całego filmu Tylko nie mów nikomu Sekielskich podobają ci się pierwsze sceny konfrontacji ze sprawcą?
Nie każde przedstawienie przemocy seksualnej jest złe. Które nie są? Powiedziałabym, że te, w których widzowie nie są wciągnięci w przyjemność przemocy, w jej spektakl. Jak przedstawiać przemoc seksualną, aby unikać jej estetyzacji i podniecania widza? Czy to w ogóle możliwe? To jedne z największych pytań. Dla mnie kluczem jest przyjęcie perspektywy osoby, która tę przemoc przeżywa, skupienie się na jej doświadczeniach, na życiu „po”. Zbyt często gwałt używany jest jako tło, narzędzie narracyjne: zgwałcona kobieta to siostra, matka, kochanka czy jeszcze inna relacja dla głównego bohatera. Gwałt inicjuje jego podróż heroiczną, poszukiwanie zemsty czy inne przedsięwzięcie. Gwałt jest raną, ale pośrednią, jest smaczny i skandaliczny. Jak uniknąć takiego instrumentalizowania przemocy seksualnej? Robiąc to, co dotychczas było nie do pomyślenia: uczynić kobietę, która jej doświadczyła, główną bohaterką. Jest to decyzja odważna i nowatorska, bo nasze kulturowe tabu mówi nam, że po gwałcie nie ma już nic, kobieta znika, zmienia się w ducha, pogrąża się w depresji. Jak może wyglądać opowieść skupiająca się na przetrwaniu? Udało się to na przykład w serialu Jessica Jones, w którym główna bohaterka jest jednocześnie przetrwanką przemocy seksualnej, superbohaterką, autodestrukcyjnym detektywem z filmów noir i nowoczesną femme fatale. Serial pokazuje mechanizmy radzenia sobie z traumą. Wcześnie w pierwszym sezonie bohaterka powtarza jak mantrę cztery nazwy. Później dowiadujemy się, że to technika uspokajająca, która ma przywrócić jej równowagę, jeśli poczuje się striggerowana: powtarza nazwy ulic wokół swojego domu z dzieciństwa. Rutyna, powrót do rzeczy znanych mogą pomóc uspokoić umysł. Flashbacki, różne strategie radzenia sobie ze złymi wspomnieniami, trwający strach przed sprawcą z przeszłości – to wszystko towarzyszy Jessice i innym przetrwankom, jest częścią życia po traumie i z jej echami. Dobrze, że ta wiedza wprowadzana jest do popkultury.
Może jesteśmy superbohaterkami? Może nasze zranienie nas utwardza? Kto byłby w stanie obejrzeć wszystkie zeznania ofiar Larry’ego Nassara, pedofila, który pod pozorem fizjoterapii molestował seksualnie dziewczęta trenujące gimnastykę w amerykańskiej drużynie olimpijskiej? Dla mnie zeznania 156 przetrwanek Nassara to piękne archiwum siły, odwagi, zwycięstwa, solidarności. To także katalog negatywnych konsekwencji przemocy seksualnej, opisy tych konsekwencji i mechanizmów są tak szczere i dokładne, że możemy się z nich uczyć, wreszcie usłyszeć swoje doświadczenie, możemy napisać encyklopedię przemocy i przetrwania. Czy treść 156 świadectw gimnastyczek była triggerująca? Bardzo. Ale czy warto je obejrzeć? Jak najbardziej. Może to być doświadczenie leczące, dające więcej niż miesiące terapii, setki godzin jogi. To rzadki smak sprawiedliwości.
Pod koniec kwietnia poprowadzę pierwsze zajęcia w ramach kursu o #MeToo na Gender Studies na Uniwersytecie Warszawskim. W opisie zajęć informuję, że całe zajęcia będą triggerujące dla uczestniczek (nie piszę, że ich treść będzie triggerująca i dla mnie). Solidny kwadrans na koniec każdych zajęć poświęcimy na techniki, które pomogą nam wrócić do równowagi. Uczulę studentki, żeby obserwowały siebie, że w każdym momencie mogą wyjść albo zająć się sobą. Spróbuję zrównoważyć w programie analizę problemu i przykłady rozwiązań, najnowszych ruchów społecznych i inicjatyw sprzeciwu wobec przemocy. Czy unikniemy triggerów? Na pewno nie. Ale na pewno czegoś się nauczymy.
Agata Chełstowska – antropolożka kultury, socjolożka, przetrwanka, czasem artystka
ilustracja tytułowa: Agata Chełstowska