Wybieramy się w miesięczną podróż. Kierunek: Bałkany. W plecaku ląduje stary analogowy aparat – pamiątka z pierwszej komunii w latach 90. Biegamy po zakładach fotograficznych i kupujemy odpowiednie klisze. Z czułością „na słońce”. Mamy dwie rolki filmu i skromny aparat cyfrowy w telefonie – na wypadek, gdyby coś się nie udało.
Dlaczego nie wzięliśmy cyfrówki
Żadne z nas nie miało nigdy na własność aparatu cyfrowego. Nie z powodu pogardy wobec tego typu fotografii. Fotografią nie zajmowaliśmy się na poważnie, a kolekcjonowanie obrazków z życia powierzaliśmy albo znajomym, którzy lubią robić zdjęcia albo własnym ośrodkom pamięci w mózgu. Zakup aparatu nigdy nie znalazł się zatem na liście priorytetów. Jednak planując długą podróż przez Bałkany, a więc poprzez kultury, języki i obrazy, postanowiliśmy zabrać ze sobą minimum ekwipunku, który pozwalałby na utrwalenie ogromnej ilości bodźców i obrazów, których się spodziewaliśmy (wszak nie była to nasza pierwsza wizyta w tej części Europy). Kompaktowy Kodak Camera 35, prezent na pierwszą komunię, był akurat pod ręką.
K. opowiada o swoich wrażeniach po obejrzeniu zdjęć
Skłaniam się ku twierdzeniu o jakościowej wyższości (bo odmienność jest oczywista) fotografii analogowej nad cyfrową. Nie chodzi o sentyment do starych maszyn, ani o fetyszyzowanie chemicznej kliszy. Z czysto technicznego punktu widzenia, klisza powleczona materiałem światłoczułym ma nadal większą rozdzielczość niż matryca złożona z tysięcy detektorów. Nie wdając się w optyczne dyskusje nad zdolnością rozdzielczą, spytam raczej, który obraz jest bardziej zbliżony do postrzeganej przez nas rzeczywistości? Aparat cyfrowy pozwala na zarejestrowanie większej ilości szczegółów, obraz jest „ostrzejszy”, krawędzie są dokładne, a obiekty wyraźnie oddzielone. Taki efekt zadowalałby z pewnością poznawczego realistę, dla którego świat zewnętrzy istnieje w sposób niezależny od naszego postrzegania. Będą sceptycznym wobec takich tez, wolę obrazy rozmyte, wymagające dodatkowej interpretacji przez ośrodki wzroku. Podobnie jak w obrazie filmowym, tak i w fotografii, operowanie kliszą przypomina mi malowanie światłem, choć odbywa się za pośrednictwem maszyny. Kamera/aparat cyfrowy to urządzenia, które idealnie nadają się do rejestracji rzeczywistości, ale nie do malowania obrazów i opowiadani nimi swojej własnej historii, wzmacniania przeżyć, zapraszania do uczestnictwa. W przypadku materiałów cyfrowych można to osiągnąć dopiero po dodatkowej obróbce (często bardzo prostej, np. w programie Instagram), ale to jest już intencjonalna „postprodukcja”, która nie jest efektem rozmaitych wypadków, które spotkały nas w podróży. Wytwarzanie wizualnej fikcji w fotografii analogowej jest siłą rzeczy związane z przebiegiem zdarzeń i kontekstem, którego nie można retuszować.
O doświadczeniu fotografowania aparatem analogowym
Dość oczywiste jest ograniczenie wynikające z określonej liczby klatek w filmie. Zmusza nas do wyszukiwania obrazów oryginalnych, a nawet do pomijania oczywistych „pocztówek”, do których zawsze możemy wrócić w internecie.
Mimo, że nasz aparat jest półautomatyczny, to można poczuć lekką „moralną” wyższość nad mrowiem turystów z samoobsługowymi cyfrówkami. Praca z tym aparatem wymaga minimalnej wiedzy na temat światła czy czasu eskpozycji. Poprawek nie będzie. Samo poszukiwanie kliszy w scyfryzowanym świecie może prowadzić do ciekawych interakcji z miejscowymi sklepikarzami i tworzyć nić porozumienia z innymi amatorami kliszy spotkanymi w drodze – „Przepraszam, nie wiesz gdzie tu można dostać filmy?”
Nie cierpimy na chorobę poprawiania i ciągłego powtarzania kadru, bo efekt i tak jest nieprzewidywalny. Niczego też nie można będzie wyretuszować, co pozwoli przypomnieć sobie miasta takimi jakimi je widzieliśmy, bez wykluczania, często sprzecznych, elementów krajobrazu.
Efekt jest następujący: 30 dni i 72 fotografie, które można podzielić na kilka kategorii:
***
zdjęcia z plamą i zdjęcia-plamy zdjęcia, na których wyglądamy dobrze (i takie, których wolimy nie pokazywać)





zdjęcia z serii „miasto”
i z serii „na turystę”
są też fotografie, które wyszły zaskakująco dobrze
i takie, które nie do końca wyszły tak, jak byśmy tego chcieli
***
krzysztof gubański – student socjologii i kulturoznawstwa na UW. Interesuje się studiami miejskimi, nowymi mediami, socjologią ekonomiczną oraz analizą dyskursu publicznego. E-mail: krzysztof.gubanski@gmail.com
patrycja jasińska – studentka filologii polskiej na UW, ukończyła bohemistykę na UAM w Poznaniu. Aktualnie na stypendium w Budapeszcie. Zainteresowana literackimi ujęciami rodziny w polskiej prozie po 1989r. E-mail: pat.jasinska@gmail.com