Działanie 6/2014

aleksandra stańczuk-sosnowska, tomasz rakowski (rozmowa): animacja kultury jako usługa publiczna?

Weronika Parfianowicz-Vertun: Na początek chciałabym Was zapytać, czy Waszym zdaniem animacja kultury potrzebuje w tym momencie jakiejś definicji i co pod tym pojęciem rozumiecie?

 

Aleksandara Stańczuk-Sosnowska: Tak, bardzo potrzeba takiej definicji. Przy okazji NieKongresu Animatorów okazało się, że wciąż jej brakuje. Powinna się skupić na celach działania, ponieważ animacja kultury jest bardzo mocno związana z działaniem i z relacjami międzyludzkimi. Konieczne jest też pytanie, czemu ma służyć i do czego prowadzić. Przygotowując program NieKongresu zastanawialiśmy się nad animacją kultury jako swego rodzaju usługą publiczną, co nie brzmi może najlepiej, ale właśnie w kontekście społecznym te działania mają szczególne znaczenie. Definicja taka powinna być wielowarstwowa, tak jak złożona jest animacja, która znajduje się na styku różnych sfer i różnych dziedzin.Powinna więc uwzględniać zarówno aspekty społeczno-publiczne, jak wywrotowo-artystyczne , które wprawdzie czasem sobie przeczą, ale tym ważniejsze jest zaznaczenie tego pęknięcia. Ważne i potrzebne jest również określenie odpowiedzialności i kompetencji – aby wiadomo było, w których obszarach animator działa..

 

Tomasz Rakowski: Bardzo podoba mi się pojęcie „usługa publiczna”, bo ono oznacza myślenie w kierunku działań nazywanych „rewolucją edukacyjną”. Oznacza otwarcie na oddolne i spontaniczne tworzenie sensów tego co społeczne, tego co artystyczne, tego co należy do działalności kulturalnej. W tym ujęciu zadaniem animacji jest tworzenie ram dla zaistnienia takiej sytuacji, co rzeczywiście można nazwać rodzajem usługi publicznej.

Natomiast jeżeli chodzi o definicję, dochodzę do przekonania, że słowo animacja kultury zaczyna przeszkadzać i chyba przyszedł czas, żeby się wreszcie z nim pożegnać, nawet jeśli nie instytucjonalnie, to we własnej refleksji. Właśnie przygotowuję wystąpienie na międzynarodowe forum antropologów kulturowych i zastanawiam się, jak mówić o animacji nie używając tego słowa .W środowisku antropologów społecznych padła propozycja, żeby mówić o współpracy, antropologii  kolaboracyjnej, collaborative ethnography, tak samo jak mówi się o collaborative art. W tym ujęciu traktuje się wszystkich uczestników jako autonomiczne ośrodki działania czy spotkania – dzięki temu zmienia się cała „architektura”  antropologicznego czy artystycznego sposobu wytwarzania wiedzy. Tymczasem „animacja kultury” pobrzmiewa w tym kontekście nieco jak „edukacja kulturalna”. Oczywiście są to pojęcia wobec siebie trochę przeciwstawne, animacja kultury jest bardziej otwarta i demokratyzująca uczestnictwo w kulturze, edukacja kulturalna natomiast pozostaje jakimś rodzajem edukacji czy budowania kompetencji i zakłada jednak pewien przepływ treści w układzie „góra-dół”. Ale dopiero w ujęciu kolaboracyjnym kładzie się w mocnym sensie nacisk na spotkanie dwóch czy wielu podmiotów. Z tej właśnie perspektywy staje się widoczne, że animacja kultury niesie w sobie jakąś nutę „odpodmiotowienia” uczestników, i to po obydwu stronach. We współczesnych projektach sztuki zaangażowanej, które mają charakter animacyjny, choć nie są stricte animacyjne, można narzekać na wiele problemów, ale ich zaletą jest to, że nie muszą tworzyć „grzecznej” sytuacji, na przykład wspierającej budowanie kompetencji społecznych czy obywatelskich, tylko już w punkcie wyjścia projektują wydarzenie, które zakłada, że po obydwu stronach znajdują się dość silne, zdolne do „przekraczania siebie” podmioty.

 

WP: Czy Waszym zdaniem te problemy z definicją mają jakiś związek z próbami wytyczenia granic tego, kto określa siebie mianem animatora? Jednym słowem, czy istnieje w ogóle coś takiego jak środowisko animatorów kultury, a jeżeli tak, jakie są jego granice? I na ile jest tylko kwestia autodefinicji, na ile zaś etykiet nadawanych z zewnątrz, przez instytucje lub odbiorców?

 

A.S-S: Wydaje mi się, że to jest w dużej mierze autodefinicja. Wprawdzie, tak jak powiedział Tomasz, samo pojęcie sprawia różne problemy, ale jednak jest używane. Niektórzy mają dość jasno określone, co to dla nich znaczy – często są to osoby, które studiowały jakąś ścieżkę animacyjną. Jeżeli jednak uznamy, że środowisko oznacza istnienie jakiegoś wspólnego celu, definicji i granic, to wydaje mi się, że nie ma czegoś takiego jak środowisko animatorów kultury. Ono jest bardzo zróżnicowane, a „wspólny cel” zbyt szeroki. Weźmy na przykład „wprowadzanie zmiany społecznej”, które jest obszernym pojęciem, w dodatku trudno powiedzieć, żeby to był wspólny cel wszystkich animatorów kultury. Może to za dużo powiedziane, że NieKongres był wydarzeniem formacyjnym, ale były takie momenty, kiedy uczestnicy mogli powiedzieć „tak, z tym się utożsamiam”. Ta kwestia definiowania wydaje mi się ważna, bo – jak mówił w czasie NieKongresu Grzegorz Godlewski – nikt inny za nas tego nie zrobi, zwłaszcza, że są to działania wymykające się precyzyjnemu nazywaniu – nie jest to przecież ani edukacja artystyczna, ani sztuka zaangażowana ani etnografia.

 

TR: Trzeba podkreślić, że ludzi działających w ten sposób jest bardzo wielu, a będzie jeszcze więcej. Trudno nawet powiedzieć, czy NieKongres skupił te wszystkie środowiska i pojedyncze, samodzielnie działające osoby. Pojawia się tutaj też pytanie o to, czy powstanie jakiś rodzaj zrzeszenia, bo nie chcę powiedzieć zawodu, skupiającego ludzi działających podobnie, ale robiących rzeczy na własną rękę.

Patrząc nico z dystansu, można powiedzieć, że samo sfromułowanie animacja kultury rzeczywiście stwarza pewną ramę i być może na poziomie instytucjonalnym szukanie jakiegoś nowego, zastępczego pojęcia nie ma sensu, wystarczy jakoś delikatnie korygować to, które już jest.

Dla opisu środowiska animatorów możemy też zastosować teorię Anthony’ego Cohena, który mówił, że kiedy powstaje tego rodzaju wspólnota, to na zewnątrz ma dosyć jednolitą twarz –  na przykład właśnie animatorów kultury – ale od środka okazuje się bardzo złożona. To tak, jak bycie Lapończykiem może wiązać się z odczuwaniem tego jako złożonego i skomplikowanego , a na zewnątrz wydaje się bardzo proste: to ktoś, kto ma charakterystyczny strój, zajmuje się hodowlą reniferow, żyje na Północy Skandynawii, gdzie słońce nie zachodzi, itd..

W moim odczuciu pojęcie animatora kultury i animacji kultury może przeszkadzać, ale w tym „wewnętrznym obiegu”, w wewnętrznej dyskusji. Warto zatem byłoby od niego odejść, nawet jeżeli ono pozostanie jako element pewnej tradycji, np.  instytucjonalnej, ponieważ zbyt łatwo zwalnia z konieczności refleksji. Oczywiście w ramach wspólnego działania wiele rzeczy się upraszcza i rozumiem, że są sytuacje, w których animatorzy używają tego pojęcia, nie dyskutują między sobą o tym, że są animatorami i czym jest animacja.Chodzi szczególnie o takie sytuacje instytucjonalnego, organizacyjnego, czy, jak to się staroświecko określa, koleżeńskiego wsparcia.

http://www.platformakultury.pl/files/2014-04-03/8474_25.jpg
fot. Tomasz Tołłoczko

 

WP: Nawiązując do rozmów osób zajmujących się animacją, chciałabym zapytać, czy animatorzy w ogóle potrafią – i potrzebują – rozmawiać o swojej pracy? Czy potrzebują wymiany doświadczeń? A także: czy potrafią nie tylko rozmawiać, ale też tworzyć narracje o tym, czym jest animacja dla osób, które na co dzień nie korzystają z tego pojęcia?

 

AS-S: Wydarzenia, które organizowałam z ramienia Narodowego Centrum Kultury (Ogólnopolska Gielda Projektow i Platforma Kultury) pokazują, jak ważna jest taka wymiana wewnątrz środowiska, chwalenie się i opowiadanie o swoich działaniach i problemach. Zarazem, choć zakładamy, że pod pojęciem animacji kultury rozumiemy w zasadzie podobne rzeczy, i że wielu spraw nie trzeba tłumaczyć, NieKongres pokazał, że to się nie zawsze sprawdza, że operujemy pojęciami, które dla różnych osób znaczą co innego. Natomiast jeżeli chodzi o opowiadanie – w sensie przemyślanej opowieści – o swoich działaniach osobom z zewnątrz, nie zajmującym się animacją, czy nawet uczestnikom działań animacyjnych, wymaga to bardzo dużo pracy, i wyraźnie jest z tym problem. Wynika to po części z kłopotów z definicją, o których mówiliśmy. Dość często spotykamy się też z postawą, którą można by określić jako: „i tak nie zrozumiecie co robimy, my tu robimy takie dosyć skomplikowane, ale bardzo ważne rzeczy”. Nad tym trzeba pracować. Również na NieKongresie poruszona została kwestia języka. Animatorzy-praktycy potrzebują z jednej strony wsparcia od badaczy czy akademików, którzy zajmują się refleksją teoretyczną, a z drugiej strony języka „na zewnątrz”. Oczywiście nie chodzi o tylko i wyłącznie o język PR, chociaż on też bywa pomocny. Wprawdzie działanie w animacji jest bardzo ważne, ale opowiadanie i zastanawiania się nad tym, jak opowiadać o działaniu, żeby to było zrozumiałe, jest równie ważne. W animacji bardzo duży nacisk kładziony jest na działanie, i kiedy ono jest udane, to uważa się, że już jest 90% sukcesu. Od samego początku, kiedy prowadziłam jeszcze warsztaty Platformy Kultury, zawsze była co najmniej jedna osoba, która mówiła, że nie będzie nikogo informować, tylko działać, bo dla niej działanie i jego uczestnicy są najważniejsi. To zrozumiałe, ale warto też się zastanawiać, jak mówić o tych działaniach.

 

TR: Praca animatora jest specyficzna, wiąże się z intensywnymi interakcjami, budowaniem relacji – to są momentami bardzo trudne sytuacje, z którymi nie powinno się zostawać samemu. Konieczne jest, żeby środowisko stworzyło jakiegoś rodzaju wspólnotę, w której można by postawić problemy etyczne, przedyskutować osobiste doświadczenia. Można się przyjrzeć środowisku antropologów, którzy prowadzą długotrwałe badania wyjazdowe, przeżywają różne kryzysy, ale mają świadomość, że nie są w tym sami, że istnieje wspólnota, która towarzyszy im przynajmniej wirtualnie, i której potem można to opowiedzieć, dla której się pisze, w której można dyskutować z ludźmi mającymi podobne doświadczenia. Takie wsparcie jest bardzo ważne.  Chodzi więc o to, żeby stworzyć takie miejsce, gdzie można opowiedzieć o różnych trudnościach i wyzwaniach pracy animatora – bez takiej przestrzeni trudno funkcjonować na dłuższą metę.

Jeśli chodzi o namysł bardziej teoretyczny, formalny czy definicyjny wewnątrz świata animatorów kultury, obserwuję taki trend, który według mnie jest dość niepokojący, a który zakłada, że nie trzeba na ten temat rozmawiać, należy skupić się na praktyce, a nadawanie temu formy teoretycznej można zostawić innym. Tymczasem ja po prostu nie wierzę, że praktycy nie mają na ten temat żadnej refleksji – działania animacyjne to są przecież rzeczy domagające się artykulacji. Chciałbym jednak, żeby te dyskusje miały odpowiednią formę merytoryczną, żeby nie sprowadzały się do takich opowieści, że ktoś zrobił festiwal, że ma tysiąc fanów, że to było super wydarzenie. Oczywiście, bardzo dobrze, że takie rzeczy się dzieją, ale według mnie to nie jest argument w dyskusji merytorycznej, nie jest to element refleksji, która konfrontowałaby animatorów z samymi sobą, z najistotniejszymi pytaniami o to, co robią i po co, i która skłaniałaby ich do tego, żeby sami przed sobą zdali sprawę, jak delikatnych kwestii i jak kluczowych problemów społecznych dotykają. Praktyka jest bardzo istotna, ale namysł nad nią równie ważny, i nie musi wcale przybierać formy akademickiej. Jestem przekonany, że każdy ma tego rodzaju przemyślenia, należy jednak dążyć do wymiany tych refleksji w środowisku.

Komunikacja na zewnątrz jest równie skomplikowana. Po pierwsze, wiele osób, w tym dotychczasowy minister kultury, po prostu nie wierzy w animację kultury. W wielu środowiskach działania animacyjne są czymś, co trudno dopasować do wyobrażeń o tym, jak funkcjonuje życie społeczne, co mieści się w podziale pracy, w strukturze usług, pomiędzy prywatnym biznesem a usługami publicznymi. Wprawdzie trzeci sektor już okrzepł, ale jego charakter nie jest oczywisty, w szczególności w tych środowiskach, z którymi pracują animatorzy kultury. Stąd powracające nieustannie pytania: ale o co właściwie chodzi, po co to wszystko jest, jaki jest tego cel, no i pytanie, które się zawsze pojawia, w różnych sytuacjach i w różnych środowiskach, też np. w naszych badaniach na wsi, w Broniowie : skąd na to są pieniądze? Kto za to płaci? Czy wy nie jesteście aby jakąś sektą?

Według mnie, te reakcje są bardzo ciekawe, a ich gwałtowność świadczy o tym, że chodzi o rzeczy, które są „społecznie niewyobrażalne”, że brak jest narzędzi, żeby włączyć je w strukturę codziennego życia. Jednocześnie jest wiele momentów, kiedy ludzie się świetnie w tym czują i chętnie wchodzą w tego rodzaju sytuacje.

Zarazem jednak, jeżeli myślelibyśmy o tym, jako o rodzaju usługi publicznej, to w takiej formie trudno jest tego rodzaju działania wmontować w całą strukturę wyobrażeń o państwie i porządku społecznym. Dlatego wzmocnienie wiedzy o tym, że istnieją takie usługi jak animacja kultury, jest z jednej strony bardzo trudne, z drugiej zaś bardzo potrzebne. Trzeba też zdać sobie sprawę, że ważną częścią tej pracy jest działanie tam, gdzie diagnozujemy jakiś niepokój społeczny, i że zarazem nasze działania taki niepokój mogą wywołać, bo nie wpisują się w zastany, wyobrażony porządek.

 

[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=RJpW-B3_-2M]

 

WP: Podkreślaliście oboje znaczenie działania i refleksji nad działaniem. Jaką rolę w tej refleksji odgrywa pytanie, które powinno pojawić się na początku: dlaczego działamy? Czy w pracy animacyjnej w ogóle jest miejsce żeby podważyć sensowność działania i powiedzieć sobie, że są takie sytuacje w których jedynym sensownym działaniem jest nie-działanie, wycofanie, zaniechanie, podważenie imperatywu działania?

 

AS-S: W rozmowach z animatorami powraca stwierdzenie, że to jest praca, która – jeśli się wykonuje ją na poważnie – wiąże się bardzo ściśle z biografią. W wielu przypadkach nie jest łatwo po prostu pójść do pracy w ten sposób, że od 9 do 17 jestem animatorem, a potem nim nie jestem. Jestem przekonana, podobnie jak Tomasz, że każdy kto działa z ludźmi,  miewa podobną refleksję, choć czasami to jest trochę zagłuszane imperatywem działania. Konieczne jest jednak co jakiś czas zatrzymanie się i zastanowienie nad tym, co jest najważniejsze w takim działaniu, czyli pytanie o ludzi, z którymi pracujemy. Są różne modele pracy animatorów: są tacy, którzy pracują przez lata z ludźmi w jednym miejscu, lub „spadochronowi”, którzy się pojawiają się w danym miejscu, realizują projekt i znikają. Wybór danego modelu powinien być świadomą decyzją, a nie wypadkową różnych  przypadkowych czynników, takich jak granty itp.

 

TR: Nie zapominajmy, że animator kultury to człowiek z krwi i kości, więc trudno wyobrazić sobie, że on może robić wyjątkowe działania przez cały okres swojej aktywności zawodowej, że jest niezniszczalny, i że będzie na takim totalnym napędzie funkcjonować we wszystkich sferach swojego życia, w prywatnej i zawodowej.

Poza tym, jeśli pomyślimy o tym w kategorii usługi publicznej – jako o czymś, co dostarcza niezwykle ważnych elementów dla konstruowania życia społecznego, to trzeba zaakceptować, że może chodzić również o rzeczy, które są – lub mogą być – powtarzalne, rutynowe, posiadające jakąś sprawdzoną formę. Może więc chodzić o działania, które przestają dawać napęd polegający na poczuciu, że robi się coś zupełnie nowego, wywrotowego, otwierającego nieznaną perspektywę. Zarazem chcielibyśmy, żeby każdy projekt zawierał tego rodzaju elementy.

Moim zdaniem animator, który jest nieustannie nastawiony na działanie, dla którego działanie nie tylko pochłania wszystkie sfery życia, ale też przykrywa pytanie o cel tych działań, o ich szerszą ramę społeczną, o ich wymiar modernizacyjny – bądź stawiający opór modernizacji – taki ktoś skończy jakimś zupełnym zablokowaniem. Być może więc trzeba poszukać jakiejś formuły u artystów, którzy zachowują równowagę między spokojną refleksją na uboczu, a przekonaniem, że dotyka się najistotniejszych spraw, i że tego materiału starczy na całe życie. Zdaję sobie jednak sprawę, że działanie animacyjne może być bardzo pochłaniające. Jednocześnie – często nie przynosi namacalnego efektu, wyraźnej zmiany społecznej. Tym większą rolę odgrywa wtedy opowiadanie o swoim działaniu. Istnieje wprawdzie ryzyko, że opowieść taka służyć ma kreowaniu obrazu własnego sukcesu, ale jeśli zadać właściwie pytania tym opowieściom, możemy się dowiedzieć o najważniejszych z epistemologicznego czy etycznego punktu widzenia wymiarach tego działania. Dlatego właśnie są to kwestie które powinny być poddawane nieustannej refleksji wewnątrz tego środowiska.

 

WP: Na zakończenie chciałabym zadać Wam pytanie o wydarzenie, które stało się jednym z pretekstów naszego spotkania i odsłony „małej kultury współczesnej”, to znaczy NieKongresu: jakie były Wasze najważniejsze doświadczenia z jego przebiegu? Jakie, Waszym zdaniem, najważniejsze wyzwania i dylematy odsłoniły się w trakcie jego trwania i przy jego organizacji?

 

A.S-S: Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednym zdaniem. Dla mnie było to przede wszystkim doświadczenie organizacyjne, zresztą bardzo szczególne. Moim zdaniem, to ważne, że NieKongres się odbył, i że poruszonych zostało na nim tak wiele tematów. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych były one zbyt różnorodne, ale to był trochę nasz cel. To wydarzenie miało pozwolić zobaczyć tę paletę i poświęcić czas na wybranie tych najważniejszych czy najbardziej pilnych spraw. Ważne było dostrzeżenie tej różnorodności. Uczestnikami nie byli tylko animatorzy, ale szerokie środowisko ludzi zajmujących się i interesujących się animacją kulturą, wśród których animatorzy stanowili duża grupę, ale byli to też badacze, menadżerowie, władze i inne środowiska, które się zazębiają. To środowisko nie jest spójne i mimo silnej potrzeby wymiany doświadczeń i wspólnej refleksji, samo z siebie nie podejmuje tego rodzaju działań. Oczywiście wewnątrz niektórych mniejszych grup tego rodzaju komunikacja istnieje, natomiast całe to duże i niejednorodne środowisko potrzebuje do tego wsparcia i organizacja NieKongresu była na pewno dobrym krokiem w tym kierunku.

 

TR: Z perspektywy uczestnika, który miał swoje miejsce w strukturze NieKongresu i pracował ze swoją grupą, mogę powiedzieć, że ten wymiar wspólnotowy to była absolutnie świetna rzecz. Po drugie, była to okazja, aby  spotykać ludzi, z którymi ma się wspólny język, choć robią coś innego, mają inne refleksje i wrażliwość. To była okazja, aby otworzyć się na inne światy animacyjne, z którymi na co dzień nie współpracuje się w ramach własnych działań. I tu znów pojawia się kluczowe pytanie o to, jak uwspólniać wiedzę, żeby nie zaniżać poziomu refleksji. Pewne rzeczy potrzebują oczywiście uproszczenia, kiedy komunikujemy je „na zewnątrz”, ale niech ta wewnętrzna refleksja między animatorami pozostanie jak najbardziej skomplikowana i wielowymiarowa.

 

Wypowiedzi Tomasza Rakowskiego powstały w ramach prac nad projektem badawczym NCN nr 2012/05/D/HS2/03639

***
tomasz rakowski (1974) – kulturoznawca, etnolog, antropolog kultury, lekarz, adiunkt w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UW, stały współpracownik Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się antropologią społeczności zdegradowanych i zubożałych, metodologią badań kulturowych, fenomenologią antropologiczną i problematyką oddolnych procesów rozwojowych. Autor wielu artykułów naukowych oraz książki Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy. Etnografia człowieka zdegradowanego (2009), która otrzymała m.in. Nagrodę Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera oraz Nagrodę im. Jerzego Giedroycia. Zrealizował wraz zespołem projekt badawczo animacyjny Prolog Nierozpoznane wymiary rozwoju kulturalnego w roku 2011, a następnie  Etnografia animacja sztuka. Nierozpoznane wymiary rozwoju kulturalnego w roku 2012. Prowadzi badania w Mongolii  (kierownik grantu NCN pt. Lokalne formy rozwoju) i w Polsce (kierownik grantu NCN pt. Wyzwania etnografii twórczej).

aleksandra stańczuk-sosnowska – animatorka kultury, absolwentka kulturoznawstwa ze specjalizacją animacja kultury na Uniwersytecie Warszawskim oraz studiów podyplomowych Marketing Kultury. Od 2006 działa i pracuje w sektorze kultury od NGO (m.in.: Fundacja Kultury, Fundacja Partners Polska, Res Publica Nowa) po instytucje państwowe. Od 2010 w Narodowym Centrum Kultury zajmuję się portalami, a w szczególności Platformą Kultury, koordynuje Ogólnopolskie Giełdy Projektów oraz NieKongres Animatorów Kultury. Współzałożycielka nieformalnej Grupy Okołofotograficznej. Uczestniczka Programu Rady Europy Pestalozzi Programme Module „The use of social media for democratic participation”.

Zdjęcia: Tomasz Tołłoczko na zlecenie Narodowego Centrum Kultury, źródło: http://www.platformakultury.pl/kategorie/niekongres-fotorelacja.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *